9 czerwca 2024

Konflikt, który staje się przekleństwem. Komentarz powyborczy PCh24

(PCh24.pl)

Donald Tusk i Jarosław Kaczyński nadal dzielą między siebie największe grupy wyborców. I choć spór ten nie bazuje dzisiaj na realnych podziałach społecznych, to żadna trzecia siła nie potrafi wykorzystać sytuacji, w której dwóch starszych panów okłada się na oślep laskami. 

W kolejnych wyborach Jarosław Kaczyński i Donald Tusk zdołali – pomimo dość nudnej kampanii – spolaryzować Polaków wzajemnymi oskarżeniami. Tym razem poszły w ruch pałki z napisem „ruska onuca”. W obydwu przypadkach kalumnie te mają niewiele wspólnego z rzeczywistością – trudno zarzucać rusofilstwo Tuskowi czy Kaczyńskiemu – stąd wydaje się, że nijak nie oddają rzeczywistych nastrojów społecznych. Wydaje się, że PiS i Ko szukają jakiś nowych linii podziału, ale robią to – jak dotąd – nieumiejętnie.

Tym razem jednak przedwyborcza napinka wystarczyła, by skłonić wyborców po opowiedzenia się głównie po stronie jednej lub drugiej partii. Dziwi, że żadna trzecia siła nie potrafi rozszczelnić tego układu. Świadczy to o wielkiej słabości polskiej polityki i musi napawać niepokojem, że w trudnych dla nas czasach, brakuje aspirujących liderów politycznych.

Wesprzyj nas już teraz!

Największym zaskoczeniem jest oczywiście słaby wynik Konfederacji (11 procent). To porażka tego ugrupowania, które postawiło na dość mocnych i znanych kandydatów (Konrad Berkowicz, Grzegorz Braun, Ewa Zajączkowska-Hernik), a mimo wszystko nie było w stanie trafić ze swoją narracją do większej grupy wyborców. Przy czym – to warto zaznaczyć – narracja Konfederacji została częściowo przejęta przez PiS, który dokonał niezwykłej wolty, przekonując, że z dnia na dzień stał się siła eurosceptyczną.

 

Wielkie kłamstwo

Niewątpliwie największym kłamstwem, jakie udało się wylansować w tych wyborach był efektowny (i efektywny) zwrot PiS, który z partii popierającej szkodliwą politykę klimatyczną Unii Europejskiej, przeflancował się na siłę krytykującą w czambuł brukselskie nowinkarstwo. Taka wolta PiS była też wygodna dla ich najpoważniejszego konkurenta, czyli KO. Tusk ochoczo żyrował rolę eurosceptyka, w jakiej z miejsca obsadził sam siebie Kaczyński.

W gruncie rzeczy jednak podejście obydwu partii do unijnych polityk niczym zasadniczym się nie różni. Obydwaj liderzy to dzieci swoich czasów, ukształtowani przez wielkie marzenie polskiej dyplomacji lat 90., którego treść była w istocie banalna: usiąść przy brukselskim stoliku. Kiedy pragnienie udało się spełnić, obydwaj panowie stanęli na straży krzesła i by nie dać się od niego odepchnąć gotowi płacić każdorazowo wysoką cenę. Kaczyński kilka lat temu wychwalał pod niebiosa Zielony Ład, a Morawiecki nie skorzystał z szansy, by go zawetować. To także rząd Zjednoczonej Prawicy sam z siebie zaproponował słynne „kamienie milowe” – warunki otrzymania kolejnych transzy KPO – wpisujące się w politykę klimatyczną UE i otwierające Brukseli pole do coraz głębszej ingerencji w sprawy wewnętrzne Polski.

Część środowisk prawicowych do dzisiaj pamięta Sikorskiemu słynny „hołd berliński”, kiedy to szef MSZ zachęcał Niemcy do większej aktywności na rzecz integracji. Ale przecież twórca PiS prezydent Lech Kaczyński jeszcze w 2006 roku na Uniwersytecie Humboldtów wygłosił przemówienie, w którym jasno ogłosił swoje poparcie dla federalizacji Unii, wypowiadając się jako – tu cytat – „obywatel Unii Europejskiej”. Warto przytoczyć tutaj znaczący fragment tamtej mowy: „(…) jeżeli Europa chce ten sprawdzian zdać, jeśli chce stworzyć nową jakość (…) jakość, która być może kiedyś w historii będzie rzeczywiście też jakością o charakterze federacji – federacji przecież wtedy niezmiernie potężnej w skali świata, to musi ten egzamin zdać. I ja bym do tego zachęcał (…)”.

Wziąwszy pod uwagę tak śmiałą deklarację ówczesnej Głowy Państwa, trudno doprawdy uznać, by późniejsza akceptacja traktatu lizbońskiego przez Lecha i Jarosława Kaczyńskich była jakąś wyższą koniecznością, spełnioną z niesmakiem i grymasem bólu na twarzy. Ratyfikacja tamtego dokumentu stanowiła raczej elementem programowy obydwu braci, zresztą w pełni akceptowany także przez Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego.

 

Duopol nadal trwa

Mimo oczywistej zmyłki zastosowanej przez PiS i umiejętne usytuowanie się na antypodach unijnej polityki, prowadzonej przez duet Tusk-Sikorski, Konfederacja nie zdołała znaleźć recepty na przejęcie części wyborców ugrupowania Kaczyńskiego. Marny wynik Trzeciej Drogi nie dziwi, wszak wyborcy mają prawo nie dostrzegać większej różnicy pomiędzy stosunkiem do Unii Europejskiej Hołowni i Tuska. Po co zatem popierać podróbkę, jaką w tym przypadku jest Trzecia Droga?

Petryfikacja duopolu PiS-KO nie wróży niczego dobrego dla Polski, szczególnie, jeśli zobaczymy do jakiego stanu doprowadziła ona polską politykę. Obecnie doktryną władzy Tuska nie jest już żadna idea państwowotwórcza, ale wojna z Kaczyńskim. Jeśli to stało się metodą na rządzenie, to nic dobrego w najbliższych latach nas nie czeka. Kiedy dojdzie do kolejnej „mijanki” w wyborach parlamentarnych, to dlaczego PiS miałby proponować wówczas coś pozytywnego, skoro w Polsce można dzisiaj rządzić wyłącznie z programem negatywnym, którego ostrze wymierzone jest w politycznego przeciwnika? Przykra to konstatacja i dlatego brak alternatywy dla tego duopolu może okazać się naszym wielkim przekleństwem.

 

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij