Jak zmienić organizację, by stała się bardziej „włączająca”, a nie konserwatywna? Jak sprawić, by społeczeństwo przyjęło tak zwane postępowe idee, zaakceptowało nowe „normy” i wzorce postępowania? Jaki procent danej wspólnoty potrzeba przekonać do swojej wizji? Nad tym od wielu lat zastanawiają się psycholodzy, socjolodzy, a w ostatnim czasie także przedstawiciele nauk ścisłych. I mają pewne wnioski. Ich wiedzę wykorzystują orędownicy wielkiej transformacji społeczno-ekonomicznej, zgodnej z paradygmatem zrównoważonego rozwoju. Chcą oni zbudować eko-cywilizację planetarną.
W 2018 r. prof. Damon Centola z Uniwersytetu Pensylwanii – związany także z Massachusetts Institute of Technology, którego uczeni opracowali model zrównoważonego rozwoju opisany w raporcie z 1972 r. pt. „Granice wzrostu” – w publikacji pt. How Behavior Spreads: The Science of Complex Contagions przekonywał, że w celu przyspieszenia zmian społecznych trzeba wykorzystać sieć zaangażowanych uczestników. Podał przykład, jak na początku lat 60. ubiegłego wieku rząd Korei Południowej podjął skuteczne działania, by nie dopuścić do „nieuchronnej eksplozji demograficznej”.
Wesprzyj nas już teraz!
Władze wszczęły ogólnokrajową akcję promującą antykoncepcję. Zresztą podobną walkę z przyrostem naturalnym podjęły rządy innych krajów rozwijających się. Narzekały jednak, że chociaż w miastach udało się ograniczyć liczbę urodzeń dzieci i przez to „poprawiły się warunki życia”, to rodziny wiejskie wciąż miały pięcioro lub więcej potomstwa i nadal „kierowały się tradycyjną obawą związaną ze śmiertelnością we wczesnym okresie życia”.
Rządzący zazwyczaj opierali się na psychologicznych modelach zmiany zachowań, prowadząc wielkie akcje zawstydzania wielodzietnych rodzin w środkach masowego przekazu i odwołując się do indywidualnej odpowiedzialności osób, które nie stosowały antykoncepcji itp. Jednak „skromny sukces” tych programów – jak zaznaczył Centola – „stał w jaskrawej sprzeczności z działaniami koreańskimi, które doprowadziły do osiągnięcia z nawiązką wszystkich ustalonych celów politycznych w mniej niż dwadzieścia lat”. Południowokoreański system sygnalizował nowy socjologiczny sposób myślenia. Skupiono się bowiem na dyfuzji określonych norm za pomocą lokalnych sieci opartych na silnych więzach społecznych.
Dzięki sieci peer-to-peer na wsiach kobiety i mężczyźni z czasem zaczęli stosować środki zapobiegające poczęciu dzieci. „Spowodowało to ujednolicenie metod antykoncepcji używanych w wioskach; chociaż istniała zaskakująca różnorodność w zakresie przyjętych metod. Niektóre wsie były wioskami IUD, podczas gdy inne były wioskami pigułkowymi, a jeszcze inne były wioskami wazektomii. Co ciekawe, konkretna metoda antykoncepcji nie była czynnikiem decydującym o pomyślnym rozpowszechnieniu; raczej decydowała sieć wpływu społecznego” – pisze socjolog.
Kluczowa rola sieci
Późniejsze badania miały potwierdzić wniosek, że „sieci społecznościowe są głównymi drogami rozprzestrzeniania się nowych norm społecznych”. Co istotne, nie były to sieci, jakie przewidywała teoria dyfuzji wirusowej, która sugerowała, że do szerzenia pewnych reguł wystarczą nawet słabe powiązania. Istotne dla powszechnej adaptacji zmodyfikowanych zachowań były nakładające się wzorce interakcji przestrzennych, ściśle powiązane i gęste sieci.
To zjawisko zaobserwowano także bliżej naszych czasów na przykładzie szerzenia się technologii cyfrowych, metod i technik mobilizacji ruchów społecznych itd.
Mimo tych obserwacji, zdaniem prof. Centoli, dziś setki tysięcy naukowców na całym świecie – począwszy od informatyków i fizyków po socjologów i marketingowców – odwołują się do teorii, bazujących na szerzeniu się epidemii. Główną pracą, na której się opierają, jest The Tipping Point Malcolma Gladwella.
Pisząc o „zarażeniach behawioralnych” uczony sugeruje, że idee, zachowania, nowe produkty upowszechniają się w społeczeństwie podobnie jak wirusy. Badacz odwołując się do eksperymentu koreańskiego doszedł do wniosku, że dla przyjęcia się idei, nowych wartości, innowacji istotna jest struktura sieci. Sugeruje także, w jaki sposób ją wykorzystać do wpływania na proces zmiany społecznej. Uważa, że nawet słaby pomysł można z sukcesem „sprzedać”. I o ile pierwotnie sądzono, że wystarczą słabe więzi, by wprowadzić pożądaną zmianę społeczną, o tyle późniejsze obserwacje wykazały, iż wątłe powiązania mogą spowolnić dyfuzję pewnych zachowań, idei itp.
Jeśli chodzi o normy społeczne, praktyki małżeńskie, zachowania zdrowotne bądź polityczne, przyjęcie technologii czy decyzje inwestycyjne, konieczne jest budowanie sieci złożonej z różnych grup o silnych zależnościach wewnętrznych. Dziś na przykład próbuje budować się silny ruch solidarności klimatycznej, obejmujący nawet najbardziej skrajne i głoszące odmienne wartości grupy. W budowę sieci „solidarności klimatycznej” zaangażowane są grupy religijne, proliferzy, ale i zwolennicy aborcji czy eutanazji, np. watykański Alliance of Care for Our Common Home i Ruch Solidarności Klimatycznej złożony m.in. z przedstawicielek Strajku Kobiet.
Masa krytyczna
W 2018 r. Centola opublikował wyniki badania dotyczącego tego, jaki procent populacji musi poprzeć ideę, by nastąpiła zmiana społeczna na dużą skalę. Oszacował, że wystarczy 25 procent osób w grupie, które przyjmą nową normę. Tworzy to punkt zwrotny i nieoczekiwany efekt w postaci szybkiej reakcji: cała grupa podąży za tym przykładem. W ten sposób – zdaniem badacza – zachodzą szybkie zmiany.
Początkowo ludziom może się wydawać, że nic się nie dzieje w danym temacie, ale gdy mniejszość występująca nawet z absurdalną kwestią przekroczy masę krytyczną 25 proc. w danej grupie, wówczas następuje reakcja łańcuchowa i gwałtowna modyfikacja postaw. Dlatego ludzie mają wrażenie, jakby dokonywała się rewolucja. Tymczasem ona postępuje stopniowo i niezauważalnie dla wielu, właśnie do momentu osiągnięcia masy krytycznej. Potem pewne zachowania, które uchodziły za niedopuszczalne, stają się normą.
Według Centoli, który opublikował wyniki pracy wraz z innymi uczonymi w piśmie „Science” (Experimental evidence for tipping points in social convention), w grupie nie może być mniej niż 25 procent ludzi, którzy zajmą określone stanowisko. Ta idea społecznego punktu krytycznego odnosi się do standardów w miejscu pracy i każdego rodzaju ruchu lub inicjatywy.
Masa krytyczna jest potrzebna do zmiany opinii w kwestiach takich jak: tak zwane małżeństwa homoseksualne, równość rasowa, genderowa, a także określenia, jakie przekonania są lub nie są publicznie akceptowane.
Wcześniejsze badania dotyczące teorii masy krytycznej szacowały, że do osiągnięcia efektu potrzeba w grupie od 10 do 40 procent osób, które zajmą określone stanowisko.
Naukowcy mieli jednak problem z potwierdzeniem tych hipotez. Nowy model Centoli i kolegów przetestowano eksperymentalnie na 10 grupach liczących po 20 uczestników, którzy otrzymali zachętę finansową w celu uzgodnienia normy językowej. Po ustaleniu normy grupa konfederatów – koalicja aktywistów o różnej wielkości – naciskała na zmianę normy.
Kiedy grupa mniejszościowa stanowiła mniej niż 25 proc. całej sieci, jej wysiłki kończyły się niepowodzeniem. Ale kiedy zaangażowana mniejszość osiągnęła wspomniany próg, następowała gwałtowna zmiana w dynamice grupy. Bardzo szybko większość populacji przyjmowała nową normę. W jednej z prób różnicę robiła nawet jedna osoba.
Naukowcy sprawdzili również siłę swoich wyników, zwiększając płatności, jakie ludzie otrzymywali za przestrzeganie panującej normy. Pomimo podwojenia i potrojenia kwoty pieniężnej za trzymanie się ustalonego zachowania, Centola i jego współpracownicy odkryli, że grupa mniejszościowa wciąż może obalić obowiązującą dotychczas zasadę.
– Kiedy społeczność zbliża się do punktu krytycznego, powodującego zmianę społeczną na dużą skalę, nie ma możliwości, by o tym wiedziała – ocenił Centola, który kieruje Network Dynamics Group w Annenberg School. – A jeśli znajdą się tuż poniżej punktu krytycznego, ich wysiłki zakończą się niepowodzeniem. Jednak, co niezwykłe, dodając jeszcze jedną osobę i przekraczając punkt krytyczny 25 proc., ich wysiłki mogą odnieść szybki sukces w zmianie opinii całej populacji – zasugerował.
Jak każdy model, tak i ten stworzony przez Centolę ma ograniczenia. Socjolog przyznał, że niezwykle trudno jest zmienić stanowisko osób, które są mocno zakorzenione, trzymają się tradycji i mają głęboką świadomość swojej tożsamości, swoich wartości. Krótko mówiąc, trudno jest zmienić „fundamentalistę”, „tradycjonalistę”, patriotę, człowieka głęboko przekonanego do pewnego systemu wartości, który opiera się na setkach przeszłych interakcji.
Centola uważa, że można „zaprojektować” wspólnoty społeczne tak, aby „popychać” ludzi w określonym kierunku. Dużą rolę odgrywa struktura organizacji. Można nawet koordynować zachowania w grupach. Zmiany w małych organizacjach w końcu będą mogły przełożyć się na dynamiczne modyfikacje w całym społeczeństwie.
To zjawisko wykorzystuje np. chiński rząd do propagandy w sieci społecznościowej Weibo, odciągając użytkowników od negatywnych historii, które mogą wzniecić niepokoje społeczne.
Usieciowienie i teorię masy krytycznej wykorzystuje się do zmiany nawyków konsumpcyjnych i zachowań oraz przekonań ludzi, by wprowadzić wielką transformację społeczno-ekonomiczną zgodnie z paradygmatem zrównoważonego rozwoju, do wdrażania polityki inkluzji/włączania i do lansowania nawet najbardziej skrajnych ideologii.
Uczeni obawiają się, że poza zachowaniami pożądanymi, mogą w ten sposób rozprzestrzeniać się na dużą skalę działania źle postrzegane przez władzę i tzw. autorytety (np. trollowanie w Internecie, zastraszanie, powszechne bunty itp.).
Liczy się zaangażowanie mniejszości
Iacopo Iacopini, Giovanni Petri, Andrea Baronchelli i Alain Barrat w artykule pt. Group interactions modulate critical mass dynamics in social convention opublikowanym na stronie „Nature” w 2022 roku, zastanawiając się, w jaki sposób mniejszości mogą obalić konwencje społeczne, doszli do wniosku, że siła więzi w grupie ma duże znaczenie.
Teoria masy krytycznej dowodzi, że pozornie stabilne normy czy konwencje mogą zostać obalone przez mniejszość zaangażowanych jednostek, jeśli osiągnie ona rozmiar krytyczny. Siła odziaływania niewielkich frakcji nie wynika z ich autorytetu czy bogactwa, lecz z zaangażowania w sprawę.
Są sugestie, że nawet grupa licząca zaledwie kilkadziesiąt zaangażowanych osób – statystycznie nieznacząca część populacji – może wywołać gwałtowne zmiany społeczne i normatywne. Zaledwie 0,3 procent populacji jest w stanie narzucić swój pogląd.
Ich model sugeruje, że jakąś normę można wywrócić, jeśli agentom zmian działającym lokalnie pośród swoich rówieśników – bez centralnej koordynacji – uda się zbudować masę krytyczną wynoszącą 10 procent.
Uczeni uznali, że ważne jest budowanie lokalnych koalicji na bazie liderów małych grup, by ostatecznie zmobilizować masy. Ważne są interakcje grupowe i silne więzi. Zazwyczaj konstruowanie udanego ruchu zaczyna się od zaangażowania w jakąś sprawę grona przyjaciół, którzy następnie tworzą sieć. Wzbudzeniu zaangażowania uczestników sieci sprzyja rywalizacja. Kolektywizacja i angażowanie jednostek jest kluczowe dla osiągnięcia masy krytycznej, po której następuje reakcja łańcuchowa.
Budowa koalicji, standardy i reguła Mansfield
Obecnie w wielu krajach próbuje się doprowadzić do reakcji łańcuchowej, by wywołać zmiany społeczne poprzez zmianę struktury organizacji, wprowadzając parytety i wymogi inkluzywności oraz różnorodności.
Tworzy się sieci organizacji uwzględniających pewne „standardy”, w tym zasady ułatwiające wdrażanie celów Agendy 2030. Przykładowo czołowe kancelarie prawne w USA stosują zasadę Mansfield.
Międzynarodowa kancelaria prawna Crowell & Moring z siedzibą w Waszyngtonie, z biurami m.in. w Brukseli, Dosze i Szanghaju proponuje, by kancelarie prawnicze „przetarły drogę i przyjęły tzw. regułę Mansfield, która sprawdza, czy afirmatywnie traktują kobiety, kolorowych prawników, przedstawicieli środowisk LGBTQ+ i osoby niepełnosprawne”.
Zgodnie z tymi zaleceniami, co najmniej 30 procent kandydatów na ważne stanowiska przywódcze i nadzorcze, liderów zespołów, osoby, które miałyby awansować na partnerów kapitałowych; wszystkich tych, którzy mieliby wpływ na decyzje o zatrudnieniu kogoś na wyższym szczeblu, wywodziło się spośród kobiet, „osób LGBTQ+” i innych mniejszości czy wrażliwych grup.
Firmy prawnicze powinny także – zgodnie z paradygmatem zrównoważonego rozwoju – dążyć do zmniejszenia swojego śladu środowiskowego i nie zużywać tyle papieru (drukowanie dwustronne, e-segregowanie, e-fakturowanie, wybór dostawców oferujących zrównoważone towary i usługi). Powinny się przyczyniać do równego dostępu do wymiaru sprawiedliwości i ochrony praw człowieka poprzez inicjatywy pro bono. Mają wreszcie odejść od „tradycyjnego sposobu świadczenia usług prawnych”, by oferować zrównoważoną przyszłość. Oczekuje się uwzględniania całokształtu polityki związanej z celami zrównoważonego rozwoju. Ma to wzmacniać reputację kancelarii na rynku. Wreszcie prawnicy powinni tworzyć przepisy promujące zrównoważony rozwój.
Kancelaria w 2018 r. utworzyła Corporate Social Response Committee, który wspiera strategię CSR (społecznej odpowiedzialności biznesu) i identyfikuje obszary wymagające poprawy, by umożliwić realizację celów zrównoważonego rozwoju, koncentrując się na zapewnieniu równouprawnienia płci, różnorodności i integracji oraz cyfryzacji.
Regułę Mansfield opracował Diversity Lab – „inkubator innowacyjnych pomysłów i rozwiązań, które zwiększają różnorodność i integrację w prawie”. W 2016 r. zorganizował on konkurs we współpracy ze Stanford Law School i Bloomberg Law w celu awansu kobiet w zawodach prawniczych.
Reguła Mansfield została nazwana na cześć Arabelli Mansfield, pierwszej prawniczki w USA zainspirowanej zasadą wymagającą, by każda poszukująca nowego trenera drużyna futbolowa ligi NFL przeprowadziła rozmowę kwalifikacyjną z co najmniej jednym kandydatem spośród tak zwanych mniejszości.
Dlaczego 30 procent? Lisa Kirby, dyrektor ds. wywiadu i dzielenia się wiedzą w Diversity Lab tłumaczy, iż „udowodniono, że potrzeba 30% masy krytycznej, aby zakłócić stronniczość” oraz zmienić oblicze organizacji. Certyfikaty przyznawane zgodnie z regułą Mansfield mają pomóc „w poszerzeniu świadomości wokół tego, kto może być przyszłym liderem”, a także umożliwić śledzenie obsady kancelarii w kluczu różnorodności, by wiedzieć, z jakim środowiskiem ma się do czynienia.
Zespół Diversity Lab zapewnia konsultacje i po trzech, sześciu miesiącach od momentu włączenia się do programu sprawdza, czy wdrażane są zmiany. Później odbywa się dalsza koordynacja działań. Firma proponuje nowe rozwiązania. Następnie zaprasza się wybrane osoby z kancelarii, które weszły do programu do wspólnych projektów (usieciowienie i tworzenie masy krytycznej). Najpierw zespół Diversity Lab chciał przyzwyczaić kancelarie do śledzenia danych dotyczących różnorodności. Obecnie rozszerza wymagania, sugerując osiągnięcie 50 procent poziomu zróżnicowania zespołów wewnętrznych. Diversity Lab zapowiada, że będą też kolejne, ambitniejsze cele.
Firmy, które weszły do programu, używają specjalnych kart wyników, by mierzyć postępy w zwiększaniu różnorodności zespołów (monitoring i zarządzanie przez cele).
Podobne programy certyfikacji i usieciowienia – z uwzględnieniem realizacji celów włączenia społecznego – są wdrażane w innych branżach (np. certyfikaty ESG w biznesie, które jednak będą obowiązywać docelowo także organizacje pozarządowe. Przynajmniej taką wolę wyraziła KE).
Wskaźniki ESG mierzą zaangażowanie na rzecz celów klimatycznych, zielonej transformacji, inkluzywnosći i różnorodności, w tym także pod względem „orientacji seksualnej”. Banki w oparciu o wskaźniki ESG odcinają klientów od funduszy (np. sprawa posła Grzegorza Brauna, któremu mBank odmówił swoich usług).
Różnorodność i inkluzja (włączenie) na uczelniach. „Uniwersytet Prawdy” versus „Uniwersytet Sprawiedliwości Społecznej”
Różnorodność i inkluzja stały się niemal świętymi słowami forsowanej transformacji społeczno-ekonomicznej na świecie, a już w szczególności na zachodnich uniwersytetach. W USA uczelnie zostały tak upolitycznione, że narasta wojna kulturowa.
Jak zauważa politolog prof. Elizabeth Corey z Uniwersytetu Baylor, w Ameryce wszechobecne są wojny polityczne i „jedna strona wznosi się, próbuje zmiażdżyć drugą; a druga strona odpowiada wyśmiewaniem i złością”.
Profesor zwróciła uwagę na ciekawe porównanie psychologa Jonathana Haidta, który podczas jednego z przemówień przeciwstawił tradycyjnemu „Uniwersytetowi Prawdy” „Uniwersytet Sprawiedliwości Społecznej”. W przemówieniu zatytułowanym: „Jak dwie niezgodne święte wartości powodują konflikty i zamieszanie na amerykańskich uczelniach” podkreślił, że „Uniwersytet Prawdy” ma swoje korzenie w obronie różnorodności punktów widzenia, idei wywodzącej się od Johna Stuarta Milla. Z kolei „Uniwersytet Sprawiedliwości Społecznej” czerpie z marksistowskiej idei władzy i ucisku.
O ile w przypadku pierwszego wymagana jest intensywna i nieskrępowana wymiana myśli, o tyle w ramach drugiej opcji nacisk kładzie się na „ochronę i ostatecznie wyzwolenie ofiar” ucisku. Wszelakiego.
O ile „Uniwersytet Prawdy” zakłada, że działalność naukowa jest potencjalnie otwarta dla każdego i nie ma znaczenia jego tożsamość, istotne jest stosowanie metod naukowych – na przykład badając proto-koryncką ceramikę lub analizując najnowszy raport ekonomiczny – o tyle w przypadku „Uniwersytetu Sprawiedliwości Społecznej” najważniejsze jest pochodzenie danego naukowca i czy jest on ofiarą ucisku, ofiarą systemu władzy.
Wyniki badań naukowych na „Uniwersytecie Prawdy” są weryfikowalne przez innych i podlegają krytyce, obaleniu, rewizji. Inaczej rzecz ma się z „uczonymi” z „Uniwersytetu Sprawiedliwości Społecznej”, gdzie krytyka pracy jest traktowana jako krytyka danej osoby i jej ciemiężenie. Badanie po prostu staje się upolitycznione i zamiast sprzyjać wymianie różnych myśli, punktów widzenia, ujednolica się i spłyca naukę. Wszystko sprowadzane jest do „postępu społecznego”, „wyzwolenia”, „reformy politycznej” itp.
Różnorodność na „Uniwersytecie Sprawiedliwości Społecznej” nie jest wyrazem różnych punktów widzenia dotyczących problemów i metod badawczych, lecz redukowane jest do kwestii „sprawiedliwej reprezentacji kobiet, Murzynów, Latynosów i innych wyznaczonych grup na stanowiskach władzy instytucjonalnej”.
Cel takiej metody stanowi osiągnięcie masy krytycznej – mimo że w całej populacji nie ma takiej „różnorodności” – aby zmienić instytucje na korzyść grup mniejszościowych. W związku z tym niektóre punkty widzenia muszą być niedostępne, ponieważ uznaje się je za „wsteczne, staromodne lub po prostu krzywdzące”.
O ile „Uniwersytet Prawdy” nie jest orędownikiem jakiejś sprawy politycznej – studenci mają swobodę dociekania prawdy – o tyle na „Uniwersytecie Sprawiedliwości Społecznej” polityka jest w centrum doświadczenia studentów, a sama uczelnia jest postrzegana jako „narzędzie intelektualnej i moralnej transformacji społeczeństwa”. Wcześnie zachęca się do aktywizmu politycznego, a tożsamość osobista usytuowana zostaje w centrum programu nauczania. Kobiety czy mniejszości są wręcz zmuszane do „ujrzenia pełnego zakresu ich ucisku”, a „biali mężczyźni są zmuszani do dostrzeżenia swojej roli jako prześladowców”.
Zasadnicza różnica między obu archetypami uczelni polega na tym, że w przypadku „Uniwersytetu Prawdy” zakłada się, że wszyscy uczestnicy są mniej więcej podobnie usytuowani i zdolni do przedstawiania argumentów, jak i odpowiadania na nie. Jeśli ktoś kwestionuje czyjeś stanowisko, nie oznacza to osobistego ataku. Ponadto odwołuje się do pewnych metod naukowych dla określonych dziedzin nauki. Z kolei w przypadku „Uniwersytetu Sprawiedliwości Społecznej” tożsamość studentów odgrywa ogromną rolę. „Kwestionowanie czyjegoś poglądu może być bowiem uznane za atak na osobę, a nawet na całą rasę lub płeć”. Poza tym przyjmuje się, że np. biały mężczyzna nigdy nie będzie w stanie zrozumieć doświadczeń uciskanych kobiet itd. Tożsamość osobista i badane przedmioty są ze sobą ściśle powiązane, stąd mnożą się gender studies, queer studies itp.
„Pedagogia uciśnionych” i walka z tradycją, hierarchicznymi instytucjami
Te zmiany zachodzące na uniwersytetach i w ogóle szeroko w różnych instytucjach, biorą się m.in. z upowszechnienia koncepcji Paula Freire, autora wydanej w 1968 r. „Pedagogii uciśnionych”. Wskazał on na potrzebę ujawnienia opresji, a następnie rozpoczęcia procesu trwałego wyzwolenia z niej. I dziś ten „proces wyzwolenia” wszelkich uciskanych osób – z jakiegokolwiek powodu – właśnie ma miejsce pod pretekstem realizacji polityki inkluzywności/włączenia społecznego.
Odbywa się to tak w instytucjach świeckich, jak i religijnych. Trwa wielka transformacja zgodna z paradygmatem zrównoważonego rozwoju, mająca doprowadzić do powstania nowej eko-cywilizacji planetarnej z ekocentrycznym poglądem na świat.
Tworzy się gęste sieci różnych „uciskanych” grup: kobiety, „geje i lesbijki”, transi, czarni, Latynosi, ludy tubylcze, dzieci, młodzież itd. Mają oni zbuntować się wobec paradygmatu mechanistycznego Newtona, wobec tradycji, wszelkich instytucji hierarchicznych i doprowadzić do powstania nowej cywilizacji ekologicznej, w której będzie królowała równość materialna i różnorodność kulturowa.
Według Freirego, jedynym sposobem, aby pokonać przepaść między uciskającymi a uciskanymi, jest budowanie solidarności z ofiarami, by zrozumieć ich sytuację i podjąć walkę o zmianę społeczną.
Wszystko zatem sprowadza się do neomarksistowskich kategorii i zawsze jednych można przeciwstawić innym, ponieważ znajdą się uciskani i uciskający.
W konsekwencji budowany jest jeden wszechogarniający system polityczny wraz ze wspólnym poglądem na świat. Neomarksistom tak naprawdę nie wystarcza różnorodność, ale sugerują oni, iż potrzeba integracji, a tej nie osiągnie się dopóki nie zniweluje się… różnic. Różnice bowiem wprowadzają hierarchie, a te generują: wykluczenie, izolację i „tokenizm”(„fałszywa różnorodność”).
„Klimatyczny punkt krytyczny” i walka o „nowy początek” ze „wspólnym projektem”
Obecnie próbuje się doprowadzić do „klimatycznego punktu krytycznego”, po przekroczeniu którego nie będzie odwrotu. Organizacja Extintion Rebellion odwołuje się do magicznej masy krytycznej 3,5 procent, rozsławionej przez Erica Chenowetha. Przyglądając się akcjom społecznym odkrył on, że kampanie pokojowe mają dwa razy większe szanse na osiągnięcie swoich celów niż akcje oparte na przemocy. Potrzeba około 3,5 procent populacji aktywnie uczestniczącej w protestach, aby zapewnić poważne zmiany polityczne. Mimo krytyki badań Chenowetha za metodologię i dobór wskaźników, wiele ruchów społecznych trzyma się wskazanego przez niego progu masy krytycznej.
Inni aktywiści próbują budować solidarność z zaangażowanymi grupami w oparciu o chociażby jeden z zasadniczych postulatów, by osiągnąć masę krytyczną. Powstają niekiedy tak egzotyczne sieci jak ta na rzecz zmian systemowych w oparciu o paradygmat zrównoważonego rozwoju z udziałem instytucji kościelnych i aktywistów domagających się usankcjonowania nieskrępowanej aborcji. Tworzące się ruchy na rzecz systemowej zmiany społecznej rosną, innym razem słabną, ale bardzo często trwają, czekając na odpowiednią okazję, by szybko wprowadzić upragnioną zmianę. Tak dokonuje się rewolucja.
Agnieszka Stelmach