3 maja 2018

Konstytucja 3 maja – czy to wyłącznie owoc „oświecenia”?

(Konstytucja 3 Maja 1791 roku – obraz Jana Matejki. Wikipedia.org)

Ustawa zasadnicza proklamowana 3 maja 1791 roku to temat dla katolickiego konserwatysty co najmniej ambiwalentny. Po pierwsze, Konstytucja forsowana była przez luminarzy bezbożnego oświecenia oraz masonów. W tym też kierunku prowadziła Rzeczpospolitą – na dodatek, z pogwałceniem jej wszelkich zasad politycznych. Po drugie, bezpośrednim politycznym skutkiem tego aktu była trudna lub wręcz niemożliwa do wygrania wojna, po której nastąpił upadek państwa. Tym bardziej Konstytucja budzi nasz opór, im usilniej jest bezkrytycznie chwalona. Więc co tu chwalić – i po co?

 

Co dobrego w Konstytucji masonów?

Wesprzyj nas już teraz!

Zacznijmy od podstaw: majowa Konstytucja miała z założenia przeprowadzić Rzeczpospolitą drogą zmian – pomiędzy dawnym ustrojem a projektem oświeceniowym. W tym sensie może być dziś postrzegana jako zalążek głębokiego zła. Ale przecież nawet tego celu nie osiągnęła, bowiem została ustanowiona w najgorszym możliwym momencie, gdy niemalże pewne było, iż Rosja zainterweniuje zanim Rzeczpospolita zdąży się przygotować. Było to działanie desperackie, prawie zupełnie pozbawione szans na sukces.

 

Mamy więc Konstytucję, która z jednej strony, miała pogrążyć Polskę w antykatolickim nurcie oświeceniowych idei, a z drugiej doprowadziła do upadku państwa. Być może pozostawiła też wrażenie, iż właśnie libertyńskie i masońskie siły rodem z Francji to jedyny sojusznik Polski. Z kolei siły konserwatywne wewnątrz osłabionego kraju, utożsamiane ze zdradziecką konfederacją z Targowicy, znalazły się pod względem ówczesnego public relations na długi czas w defensywie. Właściwie na prawie cały czas rozbiorów, ruch narodowowyzwoleńczy został zdominowany przez „postępowców”, bezustannie urabiających polskie dusze. Za to wszystko w jakiś sposób odpowiada tworzona przez masonerię Konstytucja wraz z burzą, którą wywołała.

 

Most ku chlubnej tradycji?

Bardzo łatwo wskazywać, co złego spowodowała. Niestety, w konsekwencji zapominamy o pewnych innych oczywistościach, które powinny dziś – właśnie wśród katolików – budzić życzliwe zainteresowanie owym dokumentem.

 

Majowa konstytucja miała prowadzić Polskę do „demokratycznej” republiki w stylu francuskim. Jednak przecież dzisiaj właśnie mamy takie państwo. Żyjemy jak gdyby po drugiej stronie lustra i patrząc na ów dokument, możemy dostrzec nie tylko początek rewolucji, ale również most prowadzący w drugą stronę – do dawnych, lepszych wzorców. Czyż nie warto, na przykład, głosić wszem i wobec owe wspaniałe invocatio Dei, którym rozpoczyna się Konstytucja, i o którym dziś skwapliwie milczą wielbiący ów dokument postępowcy? „W imię Boga, w Trójcy Świętej jedynego…” –  być może te słowa, pisane prawdopodobnie przez masonów i niedowiarków, nie były szczere, nie wyszły z ich własnych serc, lecz wzięły się z wyrachowania. Jednakże niewątpliwie większość spośród głosujących za przyjęciem dokumentu, absolutnie prawowiernie uważała, iż ustanawia nowy porządek, gdzie nadal, jak zawsze, jedynym realnym Suwerenem jest Bóg. Sam dokument te przekonania zresztą konkretyzował, twardo ustalając wiarę katolicką z jej wszystkimi prawami jako panującą, uprzywilejowaną w Rzeczypospolitej. Jakże warto o tym przypominać dziś! Jakże warto w dyskusjach nad jakimikolwiek zmianami ustrojowymi przypominać, iż tylko tak godzi się aby naród ustanawiał swoje własne prawa: w imię Boga, w Trójcy Świętej Jedynego!

 

Wolność i równość… po katolicku

Innym aspektem, na który dziś winniśmy patrzeć inaczej, jest rewolucyjność samego dokumentu. Niewątpliwie w porządku ustrojowym Rzeczypospolitej zachodziły zmiany. Jednak uważna lektura ustawy pokazuje nam, iż sprowadzały się one do delikatnych cięć chirurga, w porównaniu z tym co dzisiaj jest w państwie codziennością. Konstytucja, choć forsowana przez „postępowców”, choć niewątpliwie miała być wstępem do znacznie głębszych reform, sama w sobie była aktem na tyle tradycyjnym, iż nawet wówczas podpisywało się pod nią wielu konserwatystów. Nie obalała, lecz utrzymywała w mocy wszelkie nadane wcześniej obywatelom-szlachcie przywileje. Nawet zaś tam, gdzie niosła nasiona rewolucji, jako że zasiane na katolickim gruncie, mogły były wydać zupełnie inny owoc.

 

Oto bowiem Konstytucja i powiązane z nią dokumenty otwierały drogę do podniesienia pozycji mieszczan i chłopów. Wolność, równość, braterstwo? Czy wdrażano w ten sposób obmierzłe hasła jakobinów? Niewątpliwie tak, ale – paradoksalnie – po katolicku i po polsku! Równość, nie przez degradację szlachty, ale przez stopniowe podnoszenie w górę pozostałych stanów. Zamiast społeczeństwa bez herbów, wspólnotę, w której potencjalnie niemal każdy mógłby zyskać herb. W dzisiejszej dobie „równości w uniżeniu” warto uronić parę łez nad ową niedoszłą „rewolucją”.

 

Wiele zmian wprowadzanych przez Konstytucję można postrzegać dziś pozytywnie. Wiemy, że sprowadziła ona interwencję Rosji – ale to nie znaczy, że zapisane w niej żądanie, aby Rzeczpospolita zawsze miała silną armię, było złe. Wiemy, że ustanowienie jej doprowadziło również do wojny domowej, że przeciwnicy Konstytucji nie byli bynajmniej wszyscy agentami rosyjskimi, ale wieloma spośród nich kierowało szczere poczucie oburzenia nad bezprawiem, do jakiego się posunięto, aby Konstytucję przeforsować. Nie znaczy to jednak, że zapisane w niej reformy państwa, kompetencji rządu i sejmu, należy potępić. Więcej: można z absolutną pewnością stwierdzić, iż Rzeczpospolita znalazła się w takim klinczu ustrojowym, że istniały już tylko dwa sposoby wprowadzania zmian: albo pod gołą groźbą moskiewskich karabinów, albo stosując kruczki prawne plus bardziej subtelną, ale mimo wszystko groźbę szlacheckich szabel.

 

Konstytucję wprowadzano stosując coraz to kolejne sztuczki, ale trzeba przyznać, że takie wybiegi mieściły się w dosyć szerokich ramach ustroju Rzeczypospolitej. Co więcej, sejmiki które odbyły się w kraju niemal rok po 3 maja 1791, i które na swój sposób stały się symbolicznym referendum nowej ustawy, pokazały, że pomimo rozmaitych zastrzeżeń, szlachta uznała Konstytucję za godną kontynuowania próbę reformy państwa. Nie sposób więc mówić o tym dokumencie wyłącznie jako o masońskim podrzutku, nieakceptowanym przez katolicki naród polski: podrzutkiem był, i od masonów pochodził, ale reformy, które wprowadzał, były na tyle zbieżne z tradycją, i na tyle wartościowe, iż katolicki naród polski go przyjął jako swój.

 

Kolejna wątpliwość: czy godzi się fetować dokument, który tak chętnie chwalą wszelkiej maści postępowcy, od liberałów po najzagorzalszych komunistów? Czy nie stajemy się w ten sposób „użytecznymi idiotami”, promującymi rzekomy postęp? Bynajmniej!

 

Komu dziś służy Konstytucja majowa?

Bo właśnie: komu dziś może posłużyć tamta Konstytucja? Dlaczego tak zachwalają ją „postępowi” wrogowie polskich tradycji? Robią tak niewątpliwie dlatego, iż widzą w tym dokumencie swoiste źródło własnego nurtu ideologicznego. Ale nie tylko: innym powodem jest chęć utwierdzania innych w przekonaniu, że to oni reprezentują spuściznę I Rzeczypospolitej. Tak jak przez większość XIX w., tak dzisiaj, nawet ci, którzy najbardziej nienawidzą polskich tradycji i chcieliby wydziedziczyć nas z polskości i katolicyzmu, muszą w jakiś sposób legitymować się jako prawdziwie polski nurt z głębokimi korzeniami.

 

Ten sam dokument, do którego oni się odnoszą, wskazuje jednak coś zgoła odmiennego. Polską drogą do reform państwa nie była rewolucja; nie było nią obalenie hierarchicznego ustroju monarchii katolickiej. Owszem, rewolucje później nastąpiły i dzisiejsza Polska jest pod względem ustroju popłuczyną rewolucji, niemająca nic wspólnego z naszą własną, dawną Rzecząpospolitą. I nigdzie ten fakt nie staje się bardziej dobitnie widoczny niż właśnie w zwierciadle Konstytucji majowej, która reformowała państwo w zgodzie z polską tradycją i z szacunkiem dla wiary katolickiej. Dziś ów dokument nie jest już wzorcem dla „postępowców”, lecz raczej przypomnieniem tego, co katolicka Polska utraciła.

 

Dlatego, w kolejną rocznicę 3 maja, owszem, przypominajmy o marnościach króla Stasia, o masońskich powiązaniach jego własnych i innych autorów Konstytucji z Hugonem Kołłątajem na czele. Nie godzi się składać kwiatów pod ich pomnikami, bo nie zasłużyli ani na kwiaty, ani na pomniki. Ale na ten dokument, który stworzyli, warto dziś spojrzeć przychylniej. Co bowiem z tego, że oni chcieli rewolucji? Co z tego, że ich nieudolność doprowadziła do upadku państwa? To dawno minęło. Dziś, choć zakrawa to na ironię, tamten akt jawi się jako piękna karta historii, gdy nasz naród nie wstydził się stanowić praw w imię Boga, w Trójcy Świętej Jedynego, i w zgodzie z nauką Kościoła. Czyż nie w tym kierunku winniśmy zmierzać?

 

 

Jakub Majewski

 

 

Niniejszy artykuł reprezentuje pogląd jego Autora. Publikując go, zachęcamy Państwa do zabrania głosu na temat Konstytucji, której rocznicę ogłoszenia obchodzimy w Polsce tak hucznie. Tym bardziej warto podjąć dyskusję w kontekście stulecia naszej niepodległości oraz jakże aktualnej debaty na temat nowej ustawy zasadniczej.

 

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie