Jeszcze do niedawna gdy medycy w szpitalu mieli do czynienia z trudnym, skomplikowanym przypadkiem, zwoływali konsylium. Starali się z różnych stron podejść do problemu, rysowali odmienne scenariusze, nieraz spierali się o diagnozę i sposób zaradzenia chorobie. Dzisiaj w kwestii wirusa, z powodu którego dewastowana jest służba zdrowia, gospodarka i życie społeczne, obowiązuje zasada jednomyślności. Kto nie śpiewa w chórze, ma wypaść z gry, na margines.
Ósmego grudnia 2020 roku, podczas posiedzenia senackiej komisji zdrowia miał miejsce osobliwy dialog. Prezes Naczelnej Izby Lekarskiej zwrócił się do szefa resortu zdrowia z tyleż nietypową, co rozbrajająco szczerą radą.
– Panie ministrze, trzeba zaangażować różne osoby z pierwszych stron gazet bo takiego wpływu jak mają osoby, celebryci, którzy naprawdę nie mają żadnej wiedzy, mają wiedzę internetowo-gazetową, ale oni mają większy wpływ niż mowa niejednego znawcy, profesora, który mówi językiem dla społeczeństwa niezrozumiałym. Trzeba zmienić styl informowania i zachęcania do akcji szczepień – przekonywał.
Wesprzyj nas już teraz!
Przemowa miała też dalszy ciąg. Pozostając w temacie zastrzyków reklamowanych jako szczepionki przeciwko covid-19, utytułowany lekarz zgrabnie przeskoczył z wątku celebrytów na kwestię niepokornych medyków.
– Coraz więcej pojawia się w mediach sceptyków co do szczepień. Na tej liście są także lekarze, żebyście państwo mieli świadomość. My wszystkich tych lekarzy w tej chwili, będziemy, brzydkie słowo użyję, przesłuchiwać, czy wzywać do wyjaśnień ich postawy, przed organy odpowiedzialności zawodowej – zapowiedział Andrzej Matyja.
Profesor doktor habilitowany, znany chirurg nie dostrzegł pomiędzy obydwoma częściami swojej tyrady żadnej logicznej sprzeczności. Posiedzenie rejestrowała kamera. Mamy stąd pewność, że nikt nie spytał prezesa NIL, czy słyszy to, co sam powiedział.
Dalej było jeszcze gorzej, a mianowicie wtedy gdy głos zabrał minister zdrowia.
– Chciałem w kierunku pana profesora Matyi złożyć naprawdę ogromne wyrazy szacunku i podziękowania za to, że NIL prezentuje taką nieugiętą postawę wobec kołtuństwa, bo tego chyba inaczej nie można nazwać, prezentowanego niestety również przez lekarzy – powiedział Adam Niedzielski.
– To kołtuństwo trzeba interpretować tak, jak pierwotne znaczenie tego słowa, czyli wiara w przesądy i zabobony, która niestety przebija z różnych poglądów prezentowanych w internecie i dbałością o standard zawodowy jest dokładnie to, co robi Izba Lekarska. Czyli wyciąganie takich wypowiedzi i negowanie ich. Bo to jest również pewien standard bezpieczeństwa pacjenta żeby takie poglądy, takie punkty widzenia nie wypełniały pewnej próżni, która powstaje na skutek braku edukacji – kontynuował ekonomista, który wraz z inżynierem informatykiem (p.o. szefa sanepidu) oraz historykiem i bankowcem w jednej osobie (prezes Rady Ministrów) zarządza w Polsce walką przeciwko pandemii.
Wydarzenie sprzed ponad roku warto przypomnieć z powodu jego konsekwencji. Obydwaj rozmówcy bowiem nie żartowali. Obelgi i groźby wypowiedziane zostały na poważnie. W obserwowanej przez nas na co dzień narracji na temat zwalczania najstraszniejszej choroby w dziejach świata, zabierają głos: z jednej strony profesor czy doktor w lekarskim kitlu, zaś z drugiej – trefniś, aktor i piosenkarka. Podział na uznawanych za mądrych i wiarygodnych nie przebiega jednak według kompetencji ani sensu wypowiedzi. O przynależności do narodowego pseudokonsylium decydują „słuszne” poglądy. Znika spór o różne metody zapobiegania, leczenia czy chociażby populacyjnego nabywania odporności. Wszystko w mig staje się dziecinnie nieskomplikowane. Ech, gdyby tylko nie ten milion zgonów w ciągu dwóch lat…
Obok forsowania jedynej dopuszczalnej strategii prowadzone są natarczywe zabiegi dyskredytowania głoszących odmienne poglądy. Sceptyczni lekarze czytają o sobie w mediach arcyciekawe historie. Muszą też stawiać się na posiedzeniach branżowych sądów. Prowadzone wbrew oficjalnej metodzie walki z covid-19 (test – kwarantanna – paracetamol – respirator) zuchwałe próby badania, diagnozowania i leczenia pacjentów nie mogą pozostać bowiem bezkarne.
Zamiast argumentów
Symptomatyczna była reakcja wpływowych kolegów z branży na wywiad, jakiego portalowi „Do Rzeczy” udzielił doktor Zbigniew Martyka. Rozmowa ukazała się w sieci internetowej 5 grudnia ubiegłego roku. Lekarz szeroko zrecenzował fałszywe kroki podjęte przez władze w sprawie kryzysu epidemicznego.
– Apel o ograniczenie dostępu do miejsc publicznych osobom nieszczepionym jest całkowicie bezzasadny z medycznego punktu widzenia. Na pewno nie służyłoby to ograniczeniu liczby zakażeń, bo nie mamy żadnych dowodów na to, że zaszczepieni nie transmitują dalej wirusa – powiedział między innymi szef oddziału zakaźnego szpitala w Dąbrowie Tarnowskiej. Rozmowa ukazała się tuż po nagłej wolcie wykonanej przez ministra zdrowia, który najpierw, pod koniec listopada, twierdził, że restrykcje nie przyniosą efektu, by zaledwie kilka dni później ogłosić zaostrzenie polityki sanitarnej.
Doktor Martyka stwierdził w tym kontekście: – Ciężko komentować zmianę opinii u ludzi, którzy tak naprawdę nie rozumieją tematu, na który się wypowiadają. To nie jest tylko domena ministra Niedzielskiego. Minister zachęca do ruchu i do uprawiania sportu, a jeszcze niedawno rząd zamknął siłownie, a nawet lasy. Poprzedni minister zdrowia twierdził, zresztą zgodnie z prawdą, że maseczki nic nie dają, co nie przeszkadzało mu nakazać ich noszenia wszystkim – punktował.
Obszerna rozmowa poruszała wiele wątków, zawierała szereg argumentów, z którymi inni medycy mogą się oczywiście nie zgadzać. Czy doświadczony lekarz zajmujący w swym szpitalu stanowisko zdecydowanie uprawniające do wygłaszania kategorycznych tez na temat covid-19 doczekał się polemiki? W pewnym sensie tak. Cztery dni później Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych poświęcił doktorowi specjalne oświadczenie. W piśmie, pod którym nikt nie podpisał się własnym nazwiskiem, przeczytać możemy, że od co najmniej 15 lat doktor Martyka nie jest członkiem organizacji reprezentowanej przez ów zarząd. Nie potrafi też odpowiednio odczytywać wyników badań naukowych, zaś sam takich nie publikuje. „Niewłaściwie interpretowane wnioski wyciągane przez dr. Martykę z badań naukowych i przekazywane opinii publicznej mogą powodować zagrożenie zdrowia i życia osób, które przyjmą je jako wiarygodne” – pisze zarząd (jego prezesem jest profesor Robert Flisiak, który podobnie jak dwoje zastępców – prof. Małgorzata Pawłowska i prof. Krzysztof Tomasiewicz – opuścił w miniony piątek grono Rady Medycznej przy premierze). I to by było na tyle jeśli chodzi o „polemikę”.
W podobnym stylu toczy się spór z innymi lekarzami, których obiecał przesłuchiwać prezes Naczelnej Izby Lekarskiej. Medycy otrzymują więc wezwania przed organa odpowiedzialności zawodowej. Mają tam niejednokrotnie olbrzymie trudności z przedstawieniem merytorycznych racji i dowodów, skłaniających ich do kwestionowania polityki pandemicznej rządu. Nie dlatego, że nie mają argumentów. Po prostu nie zawsze są nawet o nie pytani.
Debata pozwami
18 października 2021 roku w Łodzi odbyło się pierwsze posiedzenie Sądu Lekarskiego działającego w ramach Okręgowej Izby Lekarskiej w sprawie dr Doroty Sienkiewicz, szefowej Polskiego Stowarzyszenia Niezależnych Lekarzy i Naukowców. Zarzuty dotyczyły „ciężkiego przewinienia zawodowego” oraz „zagrażania bezpieczeństwu pacjentów”. Wiązały się z wypowiedziami, publikacjami oraz działalnością w wymienionej tu organizacji. Wniosek o roczne zawieszenie prawa do wykonywania zawodu, skierowany przez opolską OIL, może mieć poważne konsekwencje. Nie zawiera jednak konkretnych zarzutów opartych na wypowiedziach czy faktach, które usprawiedliwiałyby tak daleko idące żądanie. Doktor Sienkiewicz nie dowiedziała się, za które stwierdzenia może utracić możliwość pracy w swej profesji. Nie wykazano jej błędów, a tylko oskarżono o ich rozpowszechnianie. Uzasadnienie mówi jedynie o udziale w konferencji PSNLiN oraz o liście otwartym tej organizacji do dyrektorów szkół i nauczycieli w sprawie polityki sanitarnej wobec dzieci. Izba nie czekała też dłużej niż kilka dni na odpowiedź wobec oskarżeń. Bardzo szybko skierowała wspomniany tu wniosek.
W rozmowie opublikowanej na facebookowym profilu Janek Pospieszalski #Warto pani doktor zwraca jednak uwagę, że o tematach związanych z koronawirusem nie wypowiadała się w imieniu własnym, lecz całego stowarzyszenia, czyli organizacji grupującej grono lekarzy i badaczy różnych specjalności. Ci zaś przestrzegają zwłaszcza przed aplikowaniem zastrzyków przeciwko covid-19 najmłodszym; zwracają uwagę na problem ogromnej liczby tak zwanych nadmiarowych zgonów spowodowanych w dużej mierze zamknięciem oddziałów szpitalnych przed pacjentami; wytykają władzom stosowanie nieadekwatnych środków walki z „pandemią”, etc. Organizacja stara się nagłaśniać wyniki prowadzonych w różnych krajach badań. Domaga się otwartej debaty fachowców w sprawie tak zwanej pandemii, lecz bodaj jedyną odpowiedzią są wezwania przed branżowe sądy dyscyplinarne. – To ma pokazać innym lekarzom, co się stanie, jeżeli będą mieli odwagę mówić. Ja i doktor Piotr Rossudowski, który również w tym samym miejscu i czasie, o to samo jest oskarżony, mamy być – jak sądzę – przykładem dla lekarzy w Polsce, co może ich czekać, jeżeli będą w ten sposób mówić – skomentowała dr Sienkiewicz.
Sprawa, nagłośniona między innymi przez autora wyrzuconego z TVP programu „Warto Rozmawiać”, wzbudziła niemałe zainteresowanie. W dniu rozprawy przed sądem zgromadziło się kilkaset osób wyrażających poparcie dla dwójki oskarżanych. Posiedzenie, które początkowo miało być jawne, sąd lekarski ostatecznie zamknął dla publiczności. W efekcie okazało się, że o instancji i miejscu rozstrzygnięcia wniosku opolskiej Okręgowej Izby Lekarskiej zdecyduje jednak NIL w Warszawie.
Izby prowadzą bądź prowadziły również postępowania przeciwko lek. med. Katarzynie Bross-Walderdorff czy dr. Piotrowi Rubasowi. Biorąc pod uwagę konsekwencję postępowania izb wobec medyków, wezwań mogą spodziewać się kolejni.
Doktor Anna Martynowska przed rokiem zwróciła się do osób zebranych przed siedzibą dolnośląskiej OIL we Wrocławiu. Mówiła między innymi o paraliżu służby zdrowia; paraliżu, któremu winni są lekarze. – Gdyby nie my, ta pandemia nie trwałaby ani pięciu minut. Wybaczcie nam, zawiedliśmy was. Zawiedliśmy społeczeństwo strasznie. Nie chcę już odnosić się do publicystów, do reporterów, do tego, co wyczyniają. Ja się czuję winna za moją grupę zawodową. Wybaczcie nam – prosiła. W lutym zeszłego roku na 6 miesięcy zabroniono jej przyjmować pacjentów za propagowanie wiedzy niezgodnej z „jedynie słuszną” linią. W przywołanym tu wystąpieniu zwróciła uwagę na absurdalny paradoks. Podczas nasilenia powtarzającej się regularnie fali infekcji wirusowych zakaz wykonywania zawodu dotknął nie lekarza, który odmawia przyjmowania i badania chorych, lecz tego, którego gabinet cały czas pozostawał czynny. I tak jest w pozostałych opisywanych tu przypadkach, a także w innych, czego wyrazistym przykładem jest szerzej znana sprawa doktora Włodzimierza Bodnara. Ponawiane co jakiś czas apele o debatę rozbijają się o mur wszechwładzy. To wezwania przed sądy lekarskie, obelgi i oskarżenia zastąpić mają prawdziwą dyskusję wokół choroby, z powodu której niemal sparaliżowano i aresztowano świat? Właśnie tak to dotychczas wygląda.
Roman Motoła