No i jak było na pielgrzymce? – usłyszałem pytanie kolegi, gdy po blisko dwóch tygodniach wróciłem z pątniczej drogi na Jasną Górę. Postcywilizacja, w której przyszło nam obecnie żyć, wymusza tylko jedną odpowiedź: „zafajniście”. No i jak tu się zachować wobec takiego dictum?
Spośród form naszych relacji z Panem Bogiem ta właśnie jest szczególna, a to ze względu na jej spektakularną obecność w przestrzeni publicznej. Absolwent którejś ze współczesnych akademii sztuk nazwałby to może nawet performancem albo happeningiem, bo dla niego wiara to przecież z definicji zabobon. No cóż, świadomie czy nieświadomie, brzegowe warunki tych form działań artystycznych pielgrzymi rzeczywiście spełniają. Problem polega na tym, że oni niczego nie kreują, a to, co robią, czynią jak najbardziej „na poważnie”. W konsekwencji działają wbrew poprawności politycznej i niejako „po drodze” naruszają „Kartę praw podstawowych” Unii Europejskiej. Oj, bardzo się różni i polityczna i akademicka ocena katolickiej obrzędowości kultywowanej gdzieś pod Warszawą od np. ortodoksji muzułmańskiej oglądanej na ulicach Paryża.
Wesprzyj nas już teraz!
W przedostatnim dniu mojej drogi do stóp Czarnej Madonny, w lesie koło wsi Krasice zatrzymaliśmy się przy tzw. grobie pątników – miejscu przypominającym, że za chęć wyznawania swej wiary, za chęć spotkania z Maryją czasami trzeba zapłacić życiem. Tak było w czas pierwszego rozbioru Polski, gdy okolice Częstochowy pozostawały swoistą kością niezgody pomiędzy Rosją a Prusami. Granica była nieustalona i rządził tu ten, kto był bardziej bezwzględny w tworzeniu tzw. faktów dokonanych. Tymczasem do Częstochowy wciąż szli pielgrzymi. Jedną z pobożnych grup potraktowano jak politycznych prowokatorów. Do dziś nie wiadomo jednak, w jakim języku mówili napastnicy – po niemiecku czy rosyjsku – nie wiemy, bo wszystkich pielgrzymów zamordowano. Dopiero w niepodległej Polsce powstał granitowy pomnik z adekwatnym napisem: „Śp. / Tu spoczywa Kompania / Warszawska / wraz z księdzem / wymordowana w 1792 r.”
Na pielgrzymce najważniejsza jest intencja towarzysząca nam przy rozpoczynaniu drogi. Ważne są także codzienny ryt modlitwy i dbałość o trwanie w łasce uświęcającej. Nie mniej istotne są ból i zmęczenie. O nich jednak, jak i o wielu, wielu innych pielgrzymkowych sprawach opowiedzieć nie sposób. Tak jak nie da się opowiedzieć na pytanie: jak było na Mszy Świętej? Spróbuję jednak podzielić się jedną refleksją i zacznę pytaniem: Do kogo idą w sierpniu te pielgrzymkowe kompanie? Odpowiedź: Idą do Matki naszego Boga, idą do Niepokalanej Najświętszej Panienki. Idą do Królowej Aniołów i Królowej Polski. Idą do Tej, która ma „zetrzeć głowę szatana”. Do Tej, która jest Pośredniczką wszelkich łask i do Tej, pod której obronę się wszyscy uciekamy. Wystarczy? Wygląda na to, że nie. Wygląda na to, że gdybyśmy nawet wykrzyczeli wszystkie wezwania z Litanii Loretańskiej, wszystkie wspaniałe porównania i alegorie z godzinek maryjnych, to i tak praktyka wieczornych tańców, śpiewów i bicia w pogańskie bębny w bazylice jasnogórskiej nie da szans zgromadzonym tam ludziom na usłyszenie i zrozumienie, gdzie i po co się znaleźli.
A teraz opowiem o pewnym włoskim jezuicie. W roku 1610 o. Juliusz Mancinelli wyruszył z Neapolu w pielgrzymkę na Jasną Górę. Niby nic, choć to ponad 400 lat temu, ale warto wiedzieć, że ojciec Juliusz tę wyprawę uzgadniał korespondencyjnie z ks. Piotrem Skargą. Warto wiedzieć, że 40 lat wcześniej był w Rzymie przy śmierci swego przyjaciela św. Stanisława Kostki i to od niego przejął szczególny kult dla Maryi. Trzeba również pamiętać, iż dwa lata przed wyruszeniem w drogę objawiła się mu Matka Boska wypowiadając te słowa: „Dlaczego nie nazywasz mnie Królową Polski?” Tak wiec to on po raz pierwszy na świecie usłyszał od Niej wtedy, że Wniebowzięta życzy sobie, aby nazywać Ją Królową Polski.
No i pewnie warto wiedzieć, że trasę do naszego kraju ojciec Mancinelli pokonał pieszo, mając lat 73! Gdy po drodze dotarł do Krakowa, a było to dokładnie 8 maja, w drzwiach Katedry Wawelskiej powitał go osobiście król Zygmunt III Waza. Na pamiątkę tego wydarzenia mieszkańcy Krakowa umieścili na wieży kościoła Mariackiego pozłacaną koronę.
Tyle rzeczy warto wiedzieć, a jeszcze więcej wiedzieć trzeba, szczególnie, gdy swą narodowość łączymy z wiarą katolicką. Bo Jasna Góra to tylko przykład, może nawet sztandarowy, na istotę depozytu wiary. Reszta zależy od nas. Święty Paweł w jednym z listów do Koryntian kongenialnie zdefiniował nasze obowiązki wobec wiary: „Otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem”. Przekazujmy.
Tomasz A. Żak