Obecnie jest zbyt wcześnie, by móc wiarygodnie odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Powszechne zamykanie granic oraz realne działania podejmowane przez państwa – a nie struktury ponadnarodowe – z całą pewnością oznaczają jednak co najmniej chwilowy odwrót tendencji integracyjnych w Europie. Wyhamuje też ekspansjonistyczny impet międzynarodowych korporacji, czyli zjawisko dokonujące się dotychczas kosztem tradycyjnych władz. Dziś inicjatywę przejęły rządy i inne instytucje publiczne, ale zwolennicy państw narodowych nie powinni się przedwcześnie cieszyć, gdyż na horyzoncie dostrzec można nowe zagrożenia.
Unia Europejska potrafi precyzyjnie regulować krzywizny bananów, niczym lwica walczyć o interesy seksualnych eksperymentatorów i wydawać miliardy na rozmaite ideologiczne projekty (w mijającym sezonie modna była szczególnie zieleń). Problem w tym, że zaangażowanie i „sprawność” w tego typu „wyzwaniach” czasów spokojnych nie oznaczają skuteczności w sytuacjach nadzwyczajnych. W sposób dobitny udowodniły to ostatnie dni. Gdy państwa całego świata, w tym kraje europejskie, podejmowały rozmaite działania, by opanować rozprzestrzenianie się koronawirusa SARS-CoV-2, spuchnięty do granic możliwości brukselski aparat biurokratyczny pozostawał niewidoczny. Ale może podejmował zakulisowe i nierzucające się w oczy działania? Cóż… opublikowany w kilku europejskich dziennikach tekst Gianluci Di Feo (zastępcy redaktora naczelnego włoskiego dziennika „La Repubblica”, którego to pisma nie sposób posądzić o odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne) nie pozostawia złudzeń. „Zabrakło i solidarności, i koordynacji. Smutna lekcja, której nie zapomnimy. Kiedy minie zaraza, nic nie będzie tak jak wcześniej. Unia musi się dogłębnie zreformować” – czytamy w tekście, który w Polsce opublikowała ideologicznie siostrzana „Gazeta Wyborcza”. Oczywiście otwartym pozostaje pytanie, na jakie działania pozwalają władzom wspólnoty traktaty, jednak i tak opinia publiczna – przyzwyczajona do wtykania brukselskiego nosa we wszystkie sprawy – wygląda na wyraźnie rozczarowaną obrotem spraw, szczególnie, że rzadko słyszymy o niemożności działania UE (i to także wtedy, gdy eurokraci faktycznie mają w danej kwestii niewielkie uprawnienia). Unijne regulacje nie wykluczają natomiast odruchów, które w ostatnich tygodniach zdają się być „towarem” deficytowym, a pewnych klisz nie usuną z pamięci nawet obietnice wydania miliardów euro na wsparcie gospodarek.
Brak unijnej solidarności w dobie kryzysu nie jest więc teorią spiskową snutą przez złowrogich eurosceptyków. To fakt. Koronawirus spowodował powrót do twardych, wręcz brutalnych reguł egoizmu narodowego, który niekiedy może nawet budzić poważne zastrzeżenia moralne – jak w przypadku zatrzymania w Niemczech maseczek, które z Chin zamówili dla siebie Włosi (choć w tym miejscu należy odnotować także mniej znany w Polsce fakt: Berlin poinformował, że przekaże Rzymowi część swoich zapasów).
Wesprzyj nas już teraz!
Mimo tego i tak eurointegracjonizm znajduje się w odwrocie. Jeszcze w poniedziałek Emmanuel Macron krytykował państwa europejskie jednostronnie zamykające granice, by już tego samego dnia wieczorem okazało się, że Francja… idzie w ślady krajów grodzących się z obawy przed napływem osób potencjalnie zarażonych. Pewien sceptycyzm wobec zamykania granic wyrażała także Ursula von der Leyen – jednak powiedzmy sobie szczerze: dziś polska opinia publiczna mocniej interesuje się komunikatami sanepidu czy Ministerstwa Zdrowia niż zdaniem przewodniczącej Komisji Europejskiej – a i tak liderzy krajów członkowskich ostatecznie zdecydowali o zamknięciu granic zewnętrznych UE (akceptując pewną swobodę w dziedzinie transportu wewnątrz wspólnoty).
Widzimy też, jak na bok odeszły spory o praworządność, o zielone łady i o dyrektywy, których kształt i tak zwykle wydeptywali lobbyści. Czy jednak te tematy kiedyś wrócą? Z pewnością – pod warunkiem, że szybko, najlepiej do połowy kwietnia, sytuacja się unormuje, kraje będą mogły pozwolić sobie na mniejszą skalę granicznych kontroli i zniosą część wewnętrznych obostrzeń, a narodowe gospodarki – mimo nieuniknionych trudności – nie popadną w długotrwałą recesję. Jednak i tak po wydarzeniach z ostatnich tygodni nikt nad Wisłą nie będzie traktował poważnie np. hiszpańskich socjaldemokratów, których nieodpowiedzialne (i motywowane lewicową ideologią) postępowanie z 8 marca doprowadziło do pogorszenia się epidemicznej sytuacji kraju. Niewykluczone więc, że w czasach po koronawirusie polski rząd będzie mógł bez większego problemu bagatelizować „praworządnościowe” głosy postępowego Zachodu, zaś odwoływanie się przez opozycję do unijnych resentymentów stanie się historią.
Rzeczywistość nie znosi jednak próżni, dlatego też w naturalny sposób pustkę powstałą po odwrocie eurokratów wypełniają państwa narodowe. To one biorą dziś na siebie główny organizacyjny ciężar walki z chorobą, zyskując w ten sposób przewagę nie tylko nad Brukselą, ale także nad międzynarodowymi korporacjami, które od wielu lat po cichu przejmowały kompetencje tradycyjnych władz. Dziś to państwa są górą, gdyż realnie działają przeciw pandemii, zaś konieczne restrykcje cieszą się społeczną akceptacją, a niekiedy nawet przyjmowane są z entuzjazmem lub oczekiwaniem dalszego – w razie konieczności – zaostrzania kursu. Ponadto społeczeństwo (przynajmniej w Polsce) jak na razie nieźle znosi ograniczenia, a wiele osób stara się wspierać czy to lekarzy i szpitale, czy seniorów.
Postawa Polaków i innych europejskich nacji kieruje naszą uwagę na kolejny aspekt całej sprawy. To odwrót nie tylko pewnych struktur, ale też istotnych zasad liberalnej demokracji. Widzimy wszak wyraźnie, jak kruche są fundamenty ideologiczne świata zachodniego. Wolności i prawa jednostki, stanowiące teoretycznie najważniejszy punkt odniesienia liberałów, zostały bowiem w wielu państwach czasowo zawieszone, jednak nie słychać, by społeczeństwa – także te kojarzone z nieograniczonymi nawet moralnością przywilejami – protestowały. Co więcej, w mediach mówi się o konieczności troski o osoby starsze, zaś informując o dramatach wynikających ze śmierci osób bliskich wskazuje się na wartość życia i ludzką godność. Lansuje się altruizm i – w pewien sposób – postawy pro-life, a postępowe zaklęcia – od kultu młodości, przez „prawo” aborcyjnego wyboru, po „prawo” do eutanazji – wydają się być nieobecne.
Sytuacja nadzwyczajna może więc stać się powodem głębokiej zmiany społecznej i politycznej we wszystkich krajach dotkniętych problemem koronawirusa. Wiele zależy jednak od skuteczności działań podejmowanych przez władze i długości obowiązywania obostrzeń. Tak jak bowiem lewicowa i liberalna beztroska w obliczu zagrożenia epidemicznego pogorszyła sytuację w kilku krajach i niewykluczone, że pozytywnie wpłynie na notowania sił opozycyjnych, tak ewentualny brak zadowalających skutków wprowadzanych restrykcji – bez wątpienia koniecznych, ale także uciążliwych – może stanowić wodę dla młyn dla rozmaitych fundamentalistów sugerujących, że ich radykalne metody umożliwiłyby szybsze opanowanie kryzysu. Z kolei społeczne oczekiwania względem skuteczności wprowadzanych ograniczeń mogą przewyższać rzeczywiste możliwości kontrolowania pandemii przez rządy. Swoje z pewnością zrobi też znużenie, a niewykluczone, że o pogarszanie się nastrojów „zadbają” również wrogie agentury.
Dlatego też w tym miejscu przypomina się krążące w sieci wyliczenie: „epidemia w Europie, chaos we Włoszech, na horyzoncie kryzys ekonomiczny, a w Niemczech coraz popularniejszy nacjonalizm – lata dwudzieste zapowiadają się… tradycyjnie”. Pamiętając, czym skończyły procesy zapoczątkowane w latach 20. XX wieku, powiedzieć można jedno, krótkie: oby nie. Módlmy się więc do Miłosiernego Boga, by uchronił nas przed pandemią oraz aby nadzwyczajna sytuacja skierowała serca Europejczyków ku Prawdzie, a nie ku groźnym ideologicznym skrajnościom, które na trudne pytania udzielają łatwych odpowiedzi.
Michał Wałach
Polecamy także nasz e-tygodnik.
Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.