8 marca 2019

Korzenie ideowe feminizmu. Gorzka prawda o tzw. aborcji

(Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay.com)

Rozbijanie szkodliwych mitów jest z jednej strony bardzo potrzebne, z drugiej strony natomiast nieuchronnie pociąga za sobą sprzeciwy oraz opór ze strony środowisk, których cała identyfikacja grupowa została właśnie zbudowana na kłamstwie. Tego typu ideologiczne konstrukcje tak naprawdę cechuje swoiste zaklinanie rzeczywistości wespół z lingwistycznymi sztuczkami i wskazywaniem wybiórczych faktów, potwierdzających się wzajemnie w spirali obłudy.

 

Jednym z wątków, który szczególnie zaognia konflikty społeczne, jest ruch feministyczny, dążący jakoby do wyzwolenia kobiet spod opresji tradycyjnej, patriarchalnej kultury. W niniejszym tekście nie chodzi jednak o streszczenie całej historii tej ideologii; skupię się na jednej konkretnej sprawie, a mianowicie… aborcji. Niestety pokutuje przekonanie, że tzw. świadome rodzicielstwo czy planowanie rodziny to postulaty zrodzone w środowiskach, które chciały odmienić sytuację kobiet skazanych na niechciane ciąże i samotne wychowywanie dzieci, a przy tym biedę, choroby oraz wszechogarniające poczucie krzywdy. Oczywiście wszystko z troski o małych ludzi.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nic bardziej mylnego…

 

Druga fala feminizmu, którą słusznie kojarzymy z rewolucją seksualną lat 60. XX wieku, to już bezpośredni rezultat zaaplikowania społeczeństwu bakterii Karola Marksa w nowym wydaniu, czyli po rewizji. Dokonała jej przede wszystkim tzw. szkoła frankfurcka, czyli grupa ideologów i „naukowców” skupionych w Instytucie Badań Społecznych przy Uniwersytecie Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie nad Menem. Największego spustoszenia w tej materii dokonał zwłaszcza Herbert Marcuse, który po II wojnie światowej nie wrócił do Niemiec i pozostał na emigracji w USA. Swoimi pismami wpłynął nie tylko na rozwój młodzieżowej grupy Beat Generation, ale również wychował pokolenie anarchistycznych hipisów. To właśnie owa rewolucja seksualna, przeprowadzana jako walka z kajdanami założonymi ludziom przez opresyjną, chrześcijańską kulturę, rozluźniła dominujące dotychczas obyczaje. Wolna miłość, seks bez zobowiązań, rozpowszechnione prezerwatywy z pigułką antykoncepcyjną na czele i właśnie aborcja to praktyki, które spopularyzowała rewolta „kontrkultury” (a właściwie antykultury), począwszy od lat 60.

 

Herbert Marcuse w swojej książce „Eros i cywilizacja” polemizował w Freudem, który zakładał, że kultura musi w jakiś sposób ograniczać ludzką naturę, a zwłaszcza libido (eros), czyli energię życiową pozwalająca jednostce przeżyć. Popęd ten musi być poddawany sublimacji, aby przerodzić się w społecznie akceptowalne formy. Marksista Marcuse twierdził jednak, że można stworzyć nierepresywną kulturę, która wyzwoli ludzki potencjał libidalny, tworząc społeczeństwo pokojowe i wolne od seksualnych nerwic. Co ważne, teoria szkoły frankfurckiej w zakresie rewolucji seksualnej czerpie garściami z twórczości austriackiego psychiatry Wilhelma Reicha, pomysłodawcy freudomarksizmu i zagorzałego panseksualisty, czyli prawdę mówiąc wyznawcy panteistycznej religii, w myśl której świat wypełnia energia kosmiczna zwana orgonem. To właśnie ona w zamyśle Reicha miała stanowić źródło podstawowego i najważniejszego ludzkiego popędu – pociągu seksualnego. O ile Freudowskie libido to biologiczna siła pozwalająca człowiekowi podtrzymywać różne funkcje życiowe, tak Reichowski orgon stanowił w uproszczeniu energię popychającą ludzi do odczuwania nieskrępowanego orgazmu. Taki jest zasadniczy sens seksualnego wyzwolenia, które z oczywistych przyczyn uznaje wartości rodzinne, macierzyństwo czy moralność za zjawiska zbędne, a wręcz szkodliwe, utrudniające swobodną ekspresję.

 

Do czego jednak zmierzam? Jeśli druga fala to neomarksizm w czystej postaci, to co w takim razie z pierwszą falą. Chlubny front reformatorski, który został wypaczony przez ideologizację postulatów? Nie, niestety nie. Sprawa wygląda tu trochę bardziej skomplikowanie, niemniej jednak można dosyć prosto przedstawić główne nurty, które współtworzyły ruch kobiecy. Z pewnością należy wspomnieć o abolicjonizmie, który zapoczątkowali kwakrzy oraz inni protestanci w USA w XVIII wieku. Postawili oni sobie za cel zniesienie niewolnictwa i wyzwolenie czarnej ludności. Partia Republikańska, co zabawne oskarżana przez demokratów o rasizm, wyrosła właśnie na kanwie abolicjonizmu. Z czasem w łonie tego ruchu zaczęły działać również środowiska kobiece, dążące do uzyskania praw wyborczych. Co istotne, sufrażystki zostały określone przedstawicielkami pierwszej fali feminizmu właśnie przez antykulturowe marksistki w latach 60. XX wieku. Organizacje kobiece w XIX wieku w nazwach zawierały człon „sufrażyzm”, a nie „feminizm”. To należy mocno podkreślić. Sufrażystki były przeważnie chrześcijankami, które pielęgnowały wartości rodzinne i nie optowały za całkowitą przebudową społeczeństwa. Chciały reformy, a nie rewolucji. W większości nie popierały również aborcji, którą, jak choćby Alice Paul, uważały za dzieciobójstwo. Co ciekawe, zdaniem sufrażystek usuwanie ciąży było szkodliwe jako metoda szantażowania i podporządkowywania sobie kobiet przez nieodpowiedzialnych czy despotycznych mężczyzn (oczywiście dysponujących pieniędzmi na tego typu zabiegi).

 

Odrębne zjawisko tworzył feminizm marksistowski, który wyrósł wprost z pism Marksa i Engelsa poświęconych sprawie kobiet. W swoim sztandarowym dziele z 1884 roku „Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa” Fryderyk Engels uznał, że system kapitalistyczny utrzymuje się głównie dzięki temu, że kobiety są uciskane i wykorzystywane przez mężczyzn niczym proletariusze przez kapitalistów. Zajmują się domem i dziećmi, w ten sposób zapewniając robotnikom odpowiednie warunki do ciężkiej pracy w systemie kapitalistycznego wyzysku. Feministki marksistowskie uznawały, że oprócz ucisku klasowego bardzo istotny jest ucisk kobiecy, który co prawda się w nim zawiera, ale zasługuje na wyodrębnienie jako osobny problem. W tym nurcie kontestowanie wartości rodzinnych było niejako istotą programu, bo skoro to monogamiczna, tradycyjna rodzina stoi za zniewoleniem kobiet, to w oczywisty sposób na celownik bierze się nie tylko mężczyzn, ale również macierzyństwo i „stereotypowe” role społeczne. Postępowe środowiska akademickie i artystyczne działały chociażby w Niemczech (Instytut Seksuologiczny Magnusa Hirschfelda, który założył pierwszą organizację LGBT w Europie), ale również w USA (tzw. Ryczące Dwudziestki). Postulaty marksistowskie w tym zakresie zostały zrealizowane w największym stopniu w ZSRR, gdzie triumfy na polu „edukacji” kobiet święciła Aleksandra Kołłontaj, apostołka wolne miłości, rozwodów i wychowania przez pracę. Założyła pierwszy na świecie urząd poświęcony sprawom kobiet, czyli Żenotdieł. W ZSRR promowana była również darmowa aborcja na życzenie, niejako w formie antykoncepcji, przeprowadzana wręcz na skalę przemysłową. Wszystkie te tendencje zaczęły być zwalczane po objęciu władzy przez Stalina, który zauważył potrzebę odbudowy zdemoralizowanego społeczeństwa w obliczu nadchodzącej wojny i stworzenia wydajnego systemu przemysłowego. Seksualne rozpasanie, że tak powiem, bynajmniej nie służyło tym celom.

 

Łączenie ruchu sufrażystek z feminizmem drugiej fali to celowa manipulacja mająca na celu stworzenie mitu naturalnej ciągłości ideologii marksistowskiej w tym kształcie, zwłaszcza w USA. Tak naprawdę feminizm drugiej fali to kontynuacja feminizmu marksistowskiego, a więc klasycznego, niewzbogaconego jeszcze teoriami psychoanalitycznymi i panseksualnymi spod znaku Reicha czy szkoły frankfurckiej. Podpinanie się pod dokonania ruchu abolicjonistycznego to nie tyle co nadużycie, a zwykłe oszustwo. Na dobrą sprawę pewne źródła nowoczesnego feminizmu można odnaleźć dodatkowo w innym środowisku, oczywiście również progresywnym. Mam tutaj na myśli pseudonaukową eugenikę, która zanim zawitała do Niemiec i została skompromitowana w ramach reżimu nazistowskiego, rozwijała się bez przeszkód w świecie anglosaskim, wychodząc najpierw z gremiów akademickich. Część aktywistek na rzecz praw kobiet należała do stowarzyszeń eugenicznych i wprost opowiadała się za państwowymi programami „ulepszającymi” społeczeństwo. Wymienić można między innymi Brytyjkę Marie Stopes, pionierkę w dziedzinie planowania rodziny. O ile ona sprzeciwiała się aborcji, tak Margaret Pyke, Naomi Mitchison czy Margaret Sanger nie miały już takich zahamowań. Zwłaszcza ostatniej ze wspomnianych pań należałoby poświęcić więcej miejsca. Otóż Sanger była amerykańską feministką i założycielką American Birth Control League, organizacji działającej obecnie pod nazwą… Planned Parenthood. Opowiadała się za usuwaniem niechcianych, chorych dzieci, niepomaganiem ludziom biednym czy ułomnym (krytyka działalności charytatywnej), a także ograniczaniem rozrodczości czarnych obywateli USA. Do dziś najwięcej placówek Planned Parenthood mieści się właśnie w afroamerykańskich dzielnicach miast. Jeżeli feministki mają czerpać jakieś inspiracje z przeszłości, to z całą pewnością z ruchu eugenicznego, od którego de facto przejęły postulaty proaborcyjne. Usuwanie dzieci niepełnosprawnych i chorych, rzekomo ze współczucia, w rzeczywistości było postulatem eugeników, opowiadających się za tym procederem akurat z nieco innych pobudek: pogardy, rasizmu i chęci stworzenia nowego, lepszego społeczeństwa, oczywiście zdominowanego przez białych Anglosasów. Fakt, że obecnie większość Murzynów w Stanach oddaje swój głos na Partię Demokratyczną, de facto opowiadającą się niegdyś za niewolnictwem, a w XX wieku przepychającą projekty eugeniczne, wymierzone między innymi w czarnoskórą ludność, to już pewien historyczny paradoks.

 

Konkludując, rzeczywiście można wskazać ruchy prekursorskie dla współczesnych feministek, nie są to jednak ani emancypantki, ani sufrażystki. To bolesna prawda, którą należy sformułować wprost. Jeśli szukamy źródeł, to bądźmy szczerzy i wskażmy je: rasistowski ruch eugeniczny i rewolucyjny marksizm. Silenie się na kosmetyczne upiększanie tej konstatacji można jedynie skwitować śmiechem. Nie ma tu miejsca na żadne łagodzenie przekazu.

 

Niech prawda wybrzmi w całej okazałości.

 

 

Jakub Zgierski (Młot na marksizm)

 

 

Polecam sprawdzić poniższe materiały:
1. Karoń Krzysztof, Historia antykultury.
2. Rozwadowski Dariusz, Marksizm kulturowy. 50 lat walki z cywilizacją Zachodu.
3. Braun Grzegorz, Eugenika – w imię postępu.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij