Obrady Synodu Biskupów wskazały dość wyraźnie, jak bardzo różnorakim środowiskom zależy na skasowaniu instytucji rodziny, małżeństwa i zamknięcia w nawias nauczania Jezusa Chrystusa, pod pretekstem reformowania Kościoła i skrajania go na miarę ducha czasu. Korekta Pisma Świętego, skłócanie katolików, prowadzenie szkodliwej narracji prowadzącej do chaosu, wrogości, wzajemnych podejrzeń, wreszcie ukazywanie „konserwatywnych” kardynałów i biskupów (czyli podążających za Ewangelią Chrystusową) jako wsteczniaków i hamulcowych Kościoła na jego drodze w XXI wiek były bolesną, ale i otrzeźwiającą lekcją dla wiernych kochających Oblubienicę Chrystusa.
Z tego też powodu chciałbym podzielić ten artykuł na dwie części. W pierwszej zarysuję mechanizmy działania mediów, jakie zostały rozpoznane przez naukowców, w drugiej przejdę do konkretnych przykładów, będących egzemplifikacją omówionej pokrótce teorii.
Wesprzyj nas już teraz!
Mechanizmy mediów
Mimo rozwoju mediów cyfrowych media klasyczne, a więc prasa, radio, telewizja, a także książki, ciągle tworzą liczącą się konkurencję. Na Zachodzie oglądanie telewizji pozostaje standardowym sposobem spędzania wolnego czasu. John Storey, amerykański badacz kultury popularnej zaprezentował w książce „Studia kulturowe i badania kultury popularnej” ciekawy bilans: „tego dnia, gdy czytasz tę książkę, na oglądanie telewizji zostanie na całym świecie przeznaczonych ponad 3,5 biliona godzin. Brytyjscy telewidzowie, na przykład, przed telewizorem spędzają przeciętnie ponad jedną trzecią czasu swej codziennej aktywności. W USA telewizję ogląda się średnio dwa razy dłużej. Przeciętny Amerykanin spędza przed telewizorem w sumie ponad siedem lat swego życia”. Socjolog prof. Anna Pawełczyńska diagnozuje problem wpływu mediów na nasze struktury postrzegania świata i kreowaniu mechanizmów gromadzenia wiedzy jako zjawisko „choroby pilota”, polegające na tym, że „niecierpliwy widz, zamiast oglądać wybrany program w całości, przerzuca kanały TV, szatkując w ten sposób dodatkowo i tak już powierzchowne i niepełne informacje. Uniemożliwia mu to analizę kolejnych etapów zjawisk, a tym samym odbiera zdolność do obserwacji procesów społecznych i świadomość istniejących między zjawiskami związków i uwarunkowań”. Dzięki tak przygotowanemu umysłowi łatwiej manipulować opinią publiczną, gdyż wpływa się na pokolenie niezdolne do samodzielnej samooceny i oceny mechanizmów życia społecznego.
Media niewątpliwie kształtują wiedzę społeczną, są na tyle aktywnym graczem socjologicznym, że medioznawcy, przez ich pryzmat poszukują odpowiedniej nazwy, aby orzec w jakiej epoce dziś żyjemy. Proponują szereg nazw, mniej lub bardziej chwytliwych, jak społeczeństwo masowe, społeczeństwo informacyjne, społeczeństwo sieciowe, społeczeństwo medialne, media jako czwarta władza, sieciowe Koloseum świata, wirtualny areopag, wiek dostępu, a ludzi współczesnych porządkuje się według technologicznych determinant – nazywając ich pokoleniem esemesów czy Internetu. W przekonaniu wielu naukowców współczesne media i komunikowanie masowe mogą być zagrożeniem dla podstawowych interakcji społecznych, a więc mogą przekładać się na konkretne działania społeczne, które, jeżeli zostaną podmyte z wartości, norm, obyczajów obowiązujących w danym narodzie lub wspólnocie, mogą przyczyniać się do pogłębiania kryzysu i spychać współczesne społeczeństwa w stronę anomii, czyli w chaos i kryzys norm. Jest to zatem sytuacja, która sprzyja Rewolucji.
Czy jednak wpływ wywierany przez media jest na tyle przemożny, że nie mamy możliwości mu się przeciwstawić? Już w latach 30. XX wieku badania mediów wykazały, że preferowany w latach 20. XX wieku model behawioralny, bazujący na założeniu „bodziec-reakcja” należy odłożyć między bajki. W badaniach „Payne-Fund-Studies” podkreślono znaczenie „filtra”, którym jest indywidualna struktura osobowości poszczególnych jednostek (motywacja, zdolność uczenia się, koncentracja, postrzeganie, itp.). A zatem mamy już pierwszą wskazówkę. Psychologiczną. Im silniejszy filtr, tym większa szansa na obronę. W latach 60. Joseph T. Klapper założył, że media tylko podtrzymują i wzmacniają istniejące już poglądy, zaś pod koniec lat 60. Wiliam J. McGuire zaprezentował zupełnie przeciwną tezę, że środki masowego przekazu w ogóle nie mają siły oddziaływania. O ile z ostatnią tezą trudno się zgodzić na podstawie dostępnych wyników badań, o tyle nie można pominąć w analizach wpływu mediów różnego typu „filtrów” ten wpływ osłabiających. Druga wskazówka jest socjologiczna. W latach 50. badacze amerykańscy P. Lazarsfeld, E. Katz i B. Berelson podkreślili ograniczenie skupienia i selektywność uwagi, indywidualne postrzeganie oraz reagowanie, które z kolei zależą przede wszystkim od wieku, sytuacji rodzinnej i poglądów politycznych. A kto jest według nich najważniejszym filtrem? Przede wszystkim grupy pierwotne mające wpływ na decyzję w podejmowaniu działań społecznych, czyli rodzina, krąg przyjacielski oraz sąsiedzki. To one stanowią podstawowe źródło informacji oraz wiedzy, a także dysponują istotnym, z punktu widzenia jednostki, naciskiem społecznym. Wiedza tak dystrybuowana wpływa, zmienia albo pobudza do działań. Im szybciej to zrozumiemy, my, tym lepiej, ponieważ inżynierowi społeczni wiedzą o tym od dawna. To sedno walki o dusze młodych.
Dla młodzieży media są przestrzenią wolności, do której nikt z dorosłych nie ma właściwie dostępu, o ile sami zainteresowani nie zechcą ich tu wpuścić, a będąc samosterowną w przemieszczaniu się w wirtualnej sferze użytkownicy decydują z kim chcą utrzymywać kontakty towarzyskie. Jest to również przekonanie Castellsa. Ten wybitny specjalista od analizy sieci internetowej stwierdza, że twórcy internetu (akademiccy informatycy, hakerzy, wspólnoty kontrkulturowe, przedsiębiorcy) z pełną premedytacją i w pełni przemyślanym zamysłem nadali mu formę przesiąkniętą wartościami liberalnymi. W języku prof. Plinio Correa de Oliveira rewolucyjnymi. Podnoszona idea wolności i swobody jest szczególnie atrakcyjna dla młodzieży. Dlatego trwa walka o młodych, ponieważ, jak wykazywał George H. Mead w swej koncepcji „znaczących innych” (significant others), to oni mają najdonioślejszy wpływ na jednostkę. W okresie wczesnego dzieciństwa są to rodzice, „ważni inni” z różnych kręgów i grup społecznych, w ramach których struktur zachodzi socjalizacja jednostki. Im silniejsze relacje i więzi, tym wpływ mediów będzie słabszy. Mając to na uwadze zamiast potępiać media jako takie, należy, po pierwsze ukazać je jako neutralne narzędzia, które można wykorzystywać zarówno dla dobrych, jak i złych celów, po drugie, należy wzmacniać naturalne więzi międzyludzkie, przede wszystkim w rodzinie. Mając do wyboru żywe relacje, młodzi ludzie odłączą się sami od sieci. Rodzice będący dla młodych autorytetami i drogowskazami powinni swoimi osobami zasłonić monitory i ekrany telewizyjne i zaprosić wychowanków do szczerej i przyjacielskiej rozmowy.
Ten teoretyczny „background” potrzebny był do tego, żeby wskazać, że media jako takie są narzędziem neutralnym, lecz w rękach ludzi stają się niebezpieczną zabawką. Im silniejszy jest człowiek jako konstrukt osobowościowy, im ma mocniejsze oparcie w najbliższych, tym jest bardziej krytyczny wobec przekazu medialnego. A wiemy, że media socjalliberalne mają swoje jawne i ukryte cele. Z zewnątrz różnią się w poglądach, sympatiach politycznych, ale łączy je jedno. Zawzięta wojna z chrześcijaństwem, jego wartościami, Kościołem katolickim jako najsilniejszym reprezentantem chrześcijaństwa. W swoich zabiegach stosują taktykę zarówno narodowych socjalistów, jak i komunistów. Propaganda, manipulacja, kłamstwo, obmowa, zdrada. Ukazują zło jako dobro, grzech jako cnotę.
Tylko afery i skandale
W sieci krąży ostatnio mem o następującej treści (przytaczam z pamięci): „Księża są jak samoloty. Gdy upadnie jeden z nich wszyscy wokoło tylko o tym mówią, ignorując fakt, że inne samoloty docierają do celu i spełniają swoje zadania”. Coś w tym jest. W mediach nigdy nie dowiemy się o większości kapłanów, czyli o dobrych duszpasterzach uczciwie, z zapałem i z wiarą zaangażowanych w dzieło ewangelizowania świata. Jeżeli wpiszemy w wyszukiwarkę Google.pl termin: „ksiądz” natychmiast wyskoczą nam odwołania do afer i skandali. Po drugie nie znajdziemy nic o walecznych biskupach i kapłanach, którzy poświęcają swoje życie, aby służyć biednym, prześladowanym i wykluczonym. Za to mainstream ze zbuntowanych księży i zakonników wobec hierarchii, dogmatów, a nawet podstawowego nauczania Kościoła czyni niezłomnych bohaterów walki rewolucyjnej.
Przykładów jest dość, każdy może wymienić z głowy te nazwiska. Kapłanów-rewolucjonistów żal. Kiedy spełnią swoje zadania, Rewolucja postępuje z nimi bezwzględnie. Gdy zostaną wyciśnięci do cna jak gąbka, natychmiast są wyrzucani na śmietnik niepamięci, Rewolucja poszukuje kolejnych pożytecznych kontestatorów wśród duchownych, a magia mediów jak wiadomo jest niczym magnez. Dla odrzuconych „niezłomnych” jedyną wspólnotą, która pozostaje wierna jest Kościół, od którego rebelianci się odłączyli. Jeżeli starczy im Bożej Łaski i dobrej woli powracają na łono Matki, ale zazwyczaj, niestety, podszepty złego podsycają i umacniają gnuśny bunt, wówczas takie osoby już do końca życia dryfują rozdarte pomiędzy światami sacrum i profanum.
Dziel i rządź
Współczesne media głównego nurtu w zdecydowanej większości służą podstawowym dwóm celom, jakimi są dzielenie oraz tworzenie i podsycanie konfliktów światopoglądowych. Projektują, czyli z lubością ukazują symulakrę Kościoła jako bytu, w którym twa wojna wszystkich ze wszystkimi. Ich zadanie to ukazanie skonfliktowanego i podzielonego Kościoła. Same oczywiście aktywnie biorą udział w tym procesie. Z pogardą odnoszą się do wszelkiej pobożności ludowej prezentowanej jako ideologiczne zacofanie, przeciwstawiając ją jednocześnie nowoczesnej myśli „chrześcijańskiej” jaka ma się rozwijać, z powodzeniem na katolickiej lewicy. Kościół to w ich definicji wyłącznie osoby konsekrowane, tworzą mur pomiędzy nimi a osobami świeckimi.
Wedle tej narracji, wśród samych katolików świeckich są lepsi i gorsi. Gorsi to oczywiście katoliban, mohery, fanatycy, do tego worka wrzuceni są również „zacofani” biskupi (z Polski i Afryki), a w drugim ci nowocześni (prym wiodą tu hierarchowie Kościoła w RFN). Ba, są nawet dobrzy Papieże i ci źli, Benedykt XVI to straszliwy ultrakatolik, a Ojciec Święty Franciszek rewolucjonista, niestety otoczony nieodpowiednimi ludźmi, którzy co chwila go omamiają i zabijają jego reformatorskiego ducha. I rzecz jasna, te żenujące listy oskarżeń od „świeckich” pisane pod adresem polskich biskupów. Wszystko oczywiście produkowane „spontanicznie” przez wiernych, z bazą na Czerskiej.
Etos dziennikarski dziś
Głównymi źródłami przemocy symbolicznej, która sieje spustoszenie moralne i psuje dobre obyczaje są tytuły lewackie i libertyńskie. Te zepsute do cna źródła wyrzucają ze swoich wnętrzności truciznę, która dzień po dniu leje się strumieniami, nierzadko ujmując pseudointelektualną gadaniną podatnych na wpływy, ale i pozostawionych samym sobie młodych. Z etosu dziennikarskiego prawie nic już dziś nie zostało. Dążenie do prawdy, obiektywizmu, bezstronności, prezentowania tematu z wielu punktów widzenia, prezentowanie racji wszystkich stron konfliktu, rzetelne i uczciwie przekazywanie treści i obrazów, unikanie określeń wartościujących, rozdzielanie meldunku czy też informacji od subiektywnego komentarza, zbieranie informacji w etyczny sposób, okazywanie szacunku rozmówcom, wreszcie dbanie o dobro bohaterów, nawet jeżeli nie podziela się ich poglądów są nieobecne w dyskursie publicznym w ogóle, a w dziennikarskim szczególnie.
Niszczenie ludzi Kościoła przez przemysł pogardy to dziś standard. Takie postaci jak arcybiskup Henryk Hoser, prof. Bogdan Chazan, Mary Wagner, i inni obrońcy życia są stałym celem ataków. Natomiast ludzie wiary są cierpliwi, wiedzą najlepiej, że zło, chociaż głośne i wydające się tryumfować, ostatecznie zostanie zgładzone, a wszystko to, „co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach” (Łk 12,3).
Tomasz M. Korczyński