Kościół wchodzi na ścieżkę, o której mało kto wie, dokąd prowadzi. Choć niewątpliwie są tacy, którzy dokładnie wiedzą, dokąd zamierzają zabrać ze sobą braci w wierze.
Obrazek pierwszy. Przed sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach zajeżdża kawalkada aut – dla pracowników świątyni oraz okolicznych mieszkańców to nie pierwszyzna, wszak w każdą niedzielę parkingi zalewa istne morze samochodów, a w większe święta wszystkie drogi dojazdowe blokują rzeki autokarów. Tym razem jednak przyjeżdżający nieco się różnią od przeciętnego pielgrzyma. Zdecydowana większość z nich to młodzi ludzie, głównie kobiety, przepytywane o coś przez dziennikarki. Co ich sprowadza? Otóż za parę chwil, u stóp obrazu Miłosiernego Chrystusa podyktowanego malarzowi za pośrednictwem świętej siostry Faustyny przez samego Pana, odbędzie się wyjątkowa ceremonia. Właśnie to miejsce bowiem wybrała pierwsza kapłanka w polskim Kościele. Specjalnie na tę okoliczność utworzono słowo „księżynka”. Za chwilę zacznie się jej Msza prymicyjna…
* * *
Wesprzyj nas już teraz!
Obrazek drugi. W sierpniu tego długo wyczekiwanego przez wiele środowisk roku Jasna Góra wygląda inaczej niż zwykle. Ludzie bieżący na pielgrzymkę do Czarnej Madonny, wkraczając na urokliwą aleję Sienkiewicza w Częstochowie, gdzie widok wieży paulińskiego klasztoru dodaje sił umęczonym nogom pątników, dostrzegają u szczytu flagi – wielokolorowe, dawno już nie sześciokolorowe, bo dodano do nich barwy kolejnych mniejszości. Mieszkańcy miasta, od lat obojętnego religijnie i nieco zawstydzonego rodakami odwiedzającymi je zgodnie z odwieczną tradycją, tym razem witają pielgrzymów ochoczo, powiewając takimi samymi flagami jak te wieńczące tego dnia sanktuarium. Media, do tej pory unikające zaściankowego tematu pielgrzymowania, tym razem głoszą entuzjastycznie, że oto na Jasnej Górze odbędzie się, po raz pierwszy w Polsce, masowe błogosławienie par homoseksualnych, walczących przecież o to od lat…
* * *
Obrazek trzeci. Na krakowskim Rynku konsternacja. Na oczach tłumu turystów i tubylców hejnalista po raz pierwszy od trzynastego wieku… dokończył hejnał. Melodia nie urwała się w tym co zwykle momencie, ale trwała w najlepsze jeszcze kilkadziesiąt sekund. Zdumiony tłum nie wiedział, co ma robić, gdy hejnalista pozdrawiał zebranych na placu. W tym samym momencie z pobliskiego kościółka jezuickiego wyruszyła niezwykła procesja. Za czwórką dzieci o różnych barwach skóry szli trzymając się za ręce przedstawiciele wszystkich religii. Imam, rabin, lama, wielu przedstawicieli denominacji protestanckich, pop, a na końcu katolicki ksiądz. Weszli do kościoła i usiedli w stallach. Po kolei przemawiali w swoich językach, a na koniec głos zabrał polski ksiądz. Wyjaśnił, że dziś wszyscy zebrali się tu dla Boga, by Go czcić po swojemu, a krzyże oraz Najświętszy Sakrament zostały ukryte z szacunku dla odmienności w pojmowaniu Najwyższego. Odegranie całego hejnału było zaś symbolem pojednania polskich katolików z wyznawcami innych religii. Wszystkie przemówienia poświęcono pokojowi na świecie i coraz bardziej palącemu problemowi zmian klimatycznych…
Czy to sen wariata?
Tak, niewątpliwie jest to sen wariata. Wszystkie bowiem opisane powyżej sceny nigdy oczywiście nie miały miejsca i istnieją bardzo małe szanse na to, że się spełnią.
Ale wariatów śniących o takich obrazkach nie brakuje! I to wśród katolików. Pośród ochrzczonych i całe życie przystępujących do sakramentów są przecież wariaci pragnący przebudowy naszego Kościoła wedle scenariusza z trzech zaprezentowanych wyżej scen. A teraz nadarzyła się niebywała ku temu okazja – dwuletni synod do spraw synodalności, w którym Kościół ma przepytać wszystkich swoich członków, jak ma wyglądać Kościół przyszłości.
Czym jest synodalność? Tego nikt w Kościele nie wie lub nie potrafi zwięźle wyjaśnić. Za to od pewnego czasu znacznie częściej niż czym synodalność jest, tłumaczy się nam, czym synodalność… nie jest. A nie jest – przynajmniej oficjalnie – ani częstszymi zgromadzeniami plenarnymi biskupów z całego świata, ani demokratyzacją Kościoła, ani jego zwiększoną kolegialnością.
Choć mało kto potrafi opisać synodalność, spróbujmy się o to pokusić – najbardziej zwięzła jej definicja sprowadza się do następujących słów wyjętych z oficjalnych dokumentów: synodalność to proces tworzenia drogi, po której wszyscy członkowie ludu Bożego mają pielgrzymować wspólnie i dzielić się odpowiedzialnością za wspólnotę, czując się w Kościele jak w domu. Jest on sposobem życia i działania opartym na soborowej eklezjologii, na wspólnej godności i misji wszystkich ochrzczonych oraz ich czynnym zaangażowaniu w ewangelizację.
Niezbyt to precyzyjne, nieprawdaż?
Precyzyjne jest natomiast co innego – papież Franciszek oczekuje od Kościoła wejścia na ową drogę, gdyż – jak sam powiedział – oczekuje tego od Kościoła w trzecim tysiącleciu Pan Bóg. Dlatego właśnie tak trudno z tym pomysłem polemizować.
Owce prowadzą pasterzy
O co więc chodzi w synodalności? Papież pragnie, by świeccy katolicy przyjęli na siebie odpowiedzialność za Kościół. Aby nie byli już wyłącznie tymi, którymi się zarządza, ale by włączyli się także w proces zarządzania wspólnotą Chrystusową, oczywiście w pewnych ramach. By biskupi przestali zamykać się w swych pałacach, by wyszli do ludzi, poznali ich problemy i ich ogląd rzeczywistości. By zakończyć to, co nazywa klerykalizmem (a co inni określają również mianem episkopalizmu), oznaczającym, że losy Kościoła, jego kształt i oddziaływanie zależą wyłącznie od duchowieństwa czy nawet wyłącznie od biskupów.
Piękna idea, nieprawdaż? Pod wieloma jej aspektami możemy się podpisać rękami i nogami. Czyż bowiem nie pragnęlibyśmy, aby biskupi dostrzegli prawdziwe problemy zwykłych ludzi; aby nie szafowali sakramentami, gdy nie powinni; aby nie uginali się pod presją ateistycznej opinii publicznej, podejmując takie czy inne działania?
Czyż nie chcielibyśmy, aby usłyszeli nasz głos? Jeśli nie, to po co od lat działamy w sferze katolickiej opinii publicznej?
Równocześnie jednak zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy dziś – jako ortodoksyjni świeccy katolicy – w mniejszości. I wiemy, że hierarchia w Kościele została stworzona i uświęcona wielowiekową Tradycją po to, byśmy – jako świeccy – byli nauczanymi, a nie nauczającymi. Byśmy pozostali owcami prowadzonymi przez odpowiednio uformowanych pasterzy ku złotym bramom Królestwa Niebieskiego. Fatalnym w skutkach nieporozumieniem byłoby wszak, gdyby nagle źle uformowane owce pociągnęły za sobą pasterzy. I to nie w kierunku owych złotych bram, ale ku przepaści!
Non possumus!
Czytelnicy magazynu „Polonia Christiana” doskonale zdają sobie sprawę z olbrzymiego, gorszącego kryzysu Kościoła. Wiedzą też dobrze, że zło nierzadko przedstawia się jako bardziej atrakcyjne niż dobro, a historia uczy, iż bywa ono znacznie lepiej zorganizowane. Dlatego gdy Kościół prosi nas o uczestniczenie w drodze synodalnej, musimy powiedzieć stanowczo: Tak, weźmiemy w niej udział! A jednocześnie ze zwielokrotnioną siłą powinniśmy zakrzyknąć: Non possumus! Nie pozwolimy, aby spełnił się sen wariata opisany na początku niniejszego tekstu oraz w innych artykułach tego numeru.
Środowiska progresistów katolickich dążą do przeorania Kościoła na wzór i podobieństwo dzisiejszego świata. Wśród entuzjastów synodalności w Polsce najgłośniejsi są ci, którzy pragną zniekształcać nauczanie Chrystusa i odwieczną praktykę duszpasterską. Ci, którym przeszkadza pojęcie Boga sprawiedliwego sędziego, a nawet samo pojęcie grzechu. Ci, którzy fałszują obraz Chrystusa. Mamy więc prawo obawiać się, że to oni dojdą do głosu i że to oni będą podejmować decyzje na drodze synodalnej.
Trudno nie zauważyć, że pośród członków Kościoła (zarówno świeckich, jak i duchownych) działa głośna, opiniotwórcza i dobrze zorganizowana grupa, która od lat pragnie namówić biskupów, ba, nawet samego papieża, do zerwania z tym, co w Kościele święte, dobre, piękne i prawdziwe. Przez lata wyrażała to tylko w mass mediach, a teraz otrzymała ku temu doskonałe, bo wewnątrzkościelne narzędzie – synodalność.
To zrozumiałe, że roztaczane na początku niniejszego tekstu wizje mogą wzbudzać niedowierzanie. Ale zanim popukamy się w czoło, przypominając, że przecież w ojczyźnie Jana Pawła II i Stefana Wyszyńskiego tego typu aberracje nigdy się nie przyjmą, uświadommy sobie, jak bardzo zmienił się nasz nadwiślański Kościół przez ostatnie lata (i to nie tylko pod względem liczebności), po czym dodajmy, że za naszą zachodnią granicą na niemieckiej drodze synodalnej pojawiły się całkiem poważnie rozważane pomysły… likwidacji kapłaństwa! A katolicy z Niemiec i Polski mają mieć równy głos na drodze synodalnej – mają przekonywać do swoich racji i do swojej wizji Kościoła biskupów i samego papieża.
Czy moglibyśmy nie reagować?
Krystian Kratiuk
Tekst został opublikowany w 83. numerze magazynu „Polonia Christiana”
– kliknij TUTAJ i zobacz jak zamówić pismo