Dzisiaj

„Kościół słuchający” szuka nowego Objawienia. Święty abp Pelczar zrugałby synodalistów

(PCh24TV)

Według Instrumentum Laboris, opracowanego przed II sesją synodu o synodalności, najważniejsza zdobycz całego zainspirowanego przez Franciszka procesu to metoda „słuchania w duchu”. Ostatni etap obrad synodu ma pomóc uczynić to podejście nowym stylem działania Kościoła – obowiązującym we wszystkich dziedzinach. Przeniesienie kontrowersyjnej zasady pracy I sesji zgromadzenia na duszpasterstwo i wykład wiary oznacza poszukiwanie prawdy religijnej poza katolickim depozytem. „Kościół słuchający” przystawi ucho do doczesności i mód intelektualnych, poszukując w nich rzekomych… inspiracji Ducha Świętego. Autorzy podobnej wizji depczą wiarę w pełnię przekazanego Kościołowi Objawienia. Ich posunięcie ostro zrugałby Św. abp Józef Sebastian Pelczar. Polski hierarcha podkreślał, że nie da się „ubogacić” wiary przez infekowanie jej obcymi treściami.

Pluralizm religii i słuchanie w duchu

Niebawem rozpocznie się finalna sesja obrad tzw. synodu o synodalności. Jej otwarcie nieuchronnie przysłania cień ostatnich skandalicznych słów Franciszka, według którego „wszystkie religie są drogami prowadzącymi do Boga”. Ktoś powie, że „synodalność” to projekt wewnątrz-kościelny i z indyferentyzmem religijnym ma niewiele wspólnego. Zbieżność miałaby być zatem wyłącznie czasowa. Cóż… nie.

Wesprzyj nas już teraz!

Założenia wydanego w lipcu tego roku dokumentu roboczego dla II sesji synodu układają się z papieskimi pochwałami wielości religii w uporządkowaną i przerażającą mozaikę. Seria błędnych wypowiedzi Franciszka – od deklaracji z Abu Zabi po słowa z podróży apostolskiej do Azji – wypływają z tego samego ducha co najważniejsza idea Instrumentum Laboris. Mowa o żądaniu przekształcenia praktyki Kościoła w myśl zasady „słuchania w duchu”.

To nieco enigmatyczne pojęcie określa kontrowersyjny sposób pracy, narzucony delegatom pierwszej sesji Synodu o Synodalności. W myśl tej reguły uczestnicy zostali pozbawieni prawa polemiki. Krytyka głosów padających podczas obrad była niedozwolona, nawet jeśli opinie części delegatów podważały artykuły wiary. Kanonem postępowania było akceptowanie wszystkich stanowisk i rozważanie, co może w nich mówić… Duch Święty. Niezależnie od przekonań i osoby przemawiającego, w jego usta wprowadzono Trzecią Osobę Boską. Nawet jeśli był to progresista, zwalczający katolicką doktrynę, którą przecież Duch Święty kazał Kościołowi ogłosić…

Instrumentum Laboris opublikowane przed drugą sesją synodu uznało tę metodę za spektakularny sukces i… największe osiągnięcie programu „synodalności”. Jedyny wyraźny postulat w tym ogólnie mglistym i niespójnym dokumencie, to żądanie rozciągnięcia tej praktyki na wszystkie dziedziny kościelnej praktyki.

Uczynienie ze „słuchania w duchu” podstawy nowego „sposobu bycia Kościołem”, jak chcą synodaliści, ma zdecydowanie wykraczać poza procedury. Z Dokumentu Roboczego można się dowiedzieć, że przyjęcie tego modelu jest konieczną formą „nawrócenia” i wywiedzie na światło dzienne „synodalne” oblicze Kościoła. Przesłanie to wyraźnie powtórzył podczas trwających właśnie rekolekcji dla uczestników II sesji obrad o. Timothy Radcliffe.

Jak podkreślał były generał zakonu dominikanów, zmiany ma doczekać się całe myślenie o Kościele. Nie ma On już wskazywać ludziom, które opinie są zgodne z Objawieniem, a które czyny etycznie dopuszczalne. To „styl” charakterystyczny dla Kościóła przeszłości. Tymczasem teraz Mistyczne Ciało Chrystusa ma uznać się za wspólnotę „współposzukujących”. Katolicy wraz z innowiercami i zlaicyzowanym światem mają stawiać pytania, podnosić wątpliwości… przez nie starając się dotrzeć do prawdy i dobra.

Co z artykułem wiary o tym, że Chrystus ustanowił Kościół po to, by nauczał w Jego Imię i powtarzał prawdę, którą sam otrzymał od Najwyższego? Wizja ta zostaje wprost odrzucona. Bawiąc się w eufemizmy – podważona. Trudno postrzegać inaczej narrację według której to „słuchanie” – a nie wykład wiary – jest pierwszym zadaniem Kościoła wobec świata i wiernych.

Zdanie to byłoby oczywiście prawdą – gdyby szło o słuchanie głosu Bożego – wyrażonego w przekazanym Kościołowi depozycie wiary. Autorzy synodalnej reformy chcą jednak skierować nasze uszy w zupełnie innym kierunku. Przekonują, że istnieje „głos Ducha”, na który Magisterium od dawna pozostawało głuche. Ma on rozbrzmiewać w wydarzeniach na świecie, „znakach czasu”, a szczególnie w „głosach marginalizowanych braci i sióstr”.

W poszukiwaniu nowego Objawienia

Logika ta oznacza próbę ustanowienia nowego źródła wiary w Kościele. Dotychczas wszystkie prawdy, jakich Kościół nauczał, musiały pochodzić z apostolskiej tradycji i Pisma Świętego. W wypadku sukcesu synodalności dołączyć ma do nich trzecia podstawa – interpretacja rzeczywistości świeckiej. Ruch ten usprawiedliwić ma przekonanie, że Duch Święty rozsiewa w świecie swoje prawdy, na które chrześcijanie często pozostawali nieczuli. Miałyby one jednak wychodzić na jaw i uzyskiwać posłuch teraz – gdy „zamknięte” i podzielone społeczeństwo zastąpi duch powszechnego braterstwa.

Dzięki głośnej liście „nowych grzechów”, za jakie podczas zgromadzenia mają przepraszać uczestnicy procesu synodalnego, wiemy nawet jaki przekaz nie trafiał do uszu Ludu Bożego. To m.in. przewinienia przeciwko „braku słuchania i uczestnictwa wszystkich”, grzech przeciwko migrantom, niegodziwe spory doktrynalne (używanie doktryny jak kamieni, którymi się ciska)…

Teraz dawna wina ma zostać naprawiona, a przywódcy Kościoła zaczną wrażliwie nasłuchiwać religijnego sensu, jaki miałby rozbrzmiewać również poza depozytem wiary. Jaskółką tej praktyki jest właśnie afirmacja pluralizmu religijnego przez Franciszka. Podpiera je ta sama logika, którą wyraża synodalne „słuchanie”. Inne religie nie mają być już postrzegane jako odrzucenie prawdy, ale wartościowy wyraz wspólnego poszukiwania, przez które Bóg miałby prowadzić do siebie. W nich także miałby przemawiać „Duch”. Innowiercy to nie Ci, których niewiara oddziela od prawdy – ale współposzukujący – którzy – by użyć metafory o. Radcliffe’a – zbudowali swoje własne łodzie, którymi płyną ku Bogu. Od wiernych Kościoła różnić ma ich jedynie nieco inny kurs.

Abp Józef Sebastian Pelczar i pełnia Objawienia

Fundamentem tego przedsięwzięcia jest całkowita utrata wiary w kompletność katolickiego Objawienia. Stwierdzenie, że poza Kościołem padają prawdy religijne i moralne, które przegapiali katolicy, musi oznaczać uznanie depozytu wiary za wybrakowany i domagający się pilnego uzupełnienia. To zaprzeczenie podstawowych artykułów wiary. Próba realizacji tej wizji – a zatem wprowadzenie do nauczania treści nie wypływających z Tradycji ani Pisma Świętego, oznaczałaby zniekształcenie powierzonej straży Kościoła doktryny.

Ostrzeżenie przed podobnym błędem znajdujemy m.in. w nauczaniu świętego abp. Józefa Sebastiana Pelczara. Jak podkreślał w książce „Religia Katolicka. Jej podstawy, jej źródła wiary i jej prawdy wiary” przemyski ordynariusz, żadne Objawienie poza tym przekazanym w Piśmie Świętym i apostolskiej tradycji nie jest możliwe.

„Wszystkie prawdy objawione mieszczą się w wyżej wymienionych źródłach tak, że nowe objawienie publiczne jest niemożebne. Jest to artykułem wiary (…)”, podkreślał pasterz przemyskiej diecezji.

„Chrystus Pan, zapieczętowawszy niejako Objawienie Boże, kazał apostołom nauczać tego wszystkiego, co On sam powiedział i czego od Ducha prawdy się dowiedzieli. Apostołowie tak ściśle trzymali się tego nakazu, że św. Paweł pisał w liście do Galatów: Gdybyśmy nawet my albo anioł z nieba głosił wam inną Ewangelię, różną od tej, którą wam głosiliśmy, niech będzie przeklęty”, dodawał.

„Toż samo Ojcowie i Doktorzy święci zapewniają, że w Kościele nie inną wykłada się naukę, jedno tę, którą Chrystus objawił, a którą apostołowie powierzyli straży Kościoła. Na tej podstawie jego nauczycielska władza potępiła tych, którzy głosili jakieś nowe objawienie, przytaczając zasadę papieża Stefana: Nihil Innovetur, nisi quod traditum est. (Nie należy wprowadzać czegoś nowego, jedno to, co zostało przekazane)”, czytamy na kartach dzieła poświęconego najważniejszym zasadom wiary.  

Zgodnie z wyjaśnieniem świętego arcybiskupa, wykład Urzędu Nauczycielskiego nigdy nie może wykraczać poza to, co już Kościół od Chrystusa otrzymał. Zasady tej zdecydowanie przestrzegano. Jak zwracał uwagę arcybiskup Pelczar, nawet przy kodyfikowaniu dogmatów, czy wskazywaniu odpowiedzi na nowe dylematy moralne nigdy wiernym nie próbowano przekazać poglądów niemających żadnego zakorzenienia w źródłach wiary. Nawet jeśli mało zorientowanemu obserwatorowi chociażby ustalenie dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny może wydawać się novum – to w rzeczywistości to przekonanie obecne było już wśród najdawniejszych chrześcijan, a Kościół ustami Piusa IX jedynie potwierdził trafność tej intuicji. Również XIX i XX-wieczne potępienie komunizmu nie dodało niczego do depozytu wiary. Było jedynie wyciągnięciem wniosków z powierzonej pieczy Kościoła pełni prawdy. Przykłady można mnożyć.

Dozwolony schemat rozwoju chrześcijańskiej doktryny ilustruje myśl św. Wincentego z Lerynu. Po pisma tego świętego, jako przykład dobrego rozpoznania w tym zakresie, sięgnął również i polski święty. Abp Józef Sebastian Pelczar przypominał, że zgodnie z nauką tego Doktora Kościoła wiara rozwijać się może jedynie tak, jak dojrzewa organizm – czerpiąc zawsze tylko z tego potencjału i tych zalążków, które sam Bóg złożył w nim jeszcze w czasach apostolskich.  

Ekspansja metodologii słuchania w duchu to tymczasem próba wszczepienia w nauczanie ciał obcych. Znamienne, że na sztandary tego przedsięwzięcia przyjęto hasło budowy Kościoła słuchającego… Skoro słuchającego – to i uczącego się. Nauczycielska misja musi odejść do lamusa – stanowi przecież oczywistą konsekwencje przekazania Kościołowi pełni zbawczej nauki…

Dwom panom służyć

Autorzy synodalnego procesu chcą innego „sposobu bycia Kościołem”. Nie podoba im się jego rola stróża prawdy pewnej i zupełnej… Przede wszystkim dlatego, że sami nie są jej wiernymi uczniami. Mają drugiego mistrza, którego starają się naśladować. To współczesny świat. Wszak wskazanie, że w głosach braci i wydarzeniach rozbrzmiewa rozsiany po globie religijny sens ogłaszają już otwartym tekstem.

W Instrumentum Laboris znajdziemy również wskazanie, że „nikt w świecie nie jest samowystarczalny”. Wszystko i wszyscy mają „potrzebować innego”… W perspektywie tej pluralistycznej filozofii inspiratorzy synodu patrzą też na Kościół. Stąd peany Franciszka na cześć wielości religii, stąd zachęta, by Kościół wsłuchiwał się w głos świata. Również i Chrystusowa Oblubienica miałaby potrzebować inspiracji obcych religii, kultur pierwotnych, ONZ-tu, agendy klimatycznej – czy marginalizowanych mniejszości.

W skutek programu synodalnego z oblicza Kościoła ma zniknąć wszelka ekskluzywność… A cóż jest bardziej ekskluzywnego, niż przekonanie o przekazaniu jedynie Kościołowi pełni Boskiego Objawienia? Synodaliści chcą więc z tą wizją – stanowiącą przecież fundamentalną prawdę wiary – zerwać. Słuchanie w duchu to ich „szansa na sukces”. Jej logika pozwala czynić „katolickim” każdy pogląd, który władza duchowna zechce zalegalizować za pomocą pokrętnej i zupełnie samodzielnie wymyślonej interpretacji. To wiara w pseudo-objawienie, które miało pozostawać niedostępne dla Kościoła przez tak wiele lat… A zatem niewiara w Kościół. Jego niezawodność i pełny przekaz wiary.

Czuwajcie, abyście nie ulegli pokusie

To oczywista konsekwencja logiczna, o jakiej trzeba mówić jasno. By odpowiedzieć na synodalny zamach na doktrynę trzeba jego sofizmaty sprowadzać do dyskusji o prawdach wiary. Jak np. z tą o pełni Objawienia przekazanego Kościołowi. Takiego zestawienia nie są w stanie przetrwać. To co jednak przedłuża ich żywotność, to postawa ugodowców. Konserwatywnych wprawdzie hierarchów, którzy sądzą, że proces synodalny przez niezrozumiały dla wielu charakter oszczędzi Kościół. Z tej niebezpiecznej gry wypisała się zaledwie garstka najodważniejszych biskupów.

„Wrogowie Objawienia” mogą zacierać ręce widząc tak wielu biskupów, którzy proszą jedynie o modlitwę za synod lub wyrażają nadzieję na jego dobre owoce, doskonale znając potencjale zagrożenia. O to właśnie chodzi: jeśli już są konserwatyści – niech zrobią przysługę synodalnej reformie i zaadaptują jej język do własnych potrzeb, lub zachowują się, jakby podczas zebrania pasterzy Kościoła pod przewodnictwem Franciszka nie głoszono skrajnie groźnej teologii.

W ten sposób w kluczowych ośrodkach rewolucję uda się przeprowadzić bez oporu – a na gruncie mniej podatnym po prostu zajmie to nieco więcej czasu. Wroga wierze teologia – szerzona przez najwyższe urzędy kościelne zrobi jednak swoje wszędzie – o ile nie napotka na zdecydowany opór.

To świadoma zagrywka. Nie bez powodu przecież słuchanie w duchu zabraniało podczas I sesji synodu dyskusji między delegatami. To ograniczenie, które ma przeciwdziałać odnoszeniu pomysłów synodalistów do zasad wiary. Tak długo jednak jak trwa iluzja, wedle której nikt nie chce zmieniać doktryny – progresiści mają sukces na wyciągnięcie ręki.

Filip Adamus

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(4)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie