Miasteczko, które nazywają „kulturalną stolicą Nikaragui”. Druga pod względem liczby mieszkańców miejscowość kraju. Kolorowa i pełna pasteli. Ale i czegoś jeszcze. Czegoś, co sprawia, że wizyta tutaj na długo pozostaje w pamięci każdego z odwiedzających. Nawet, jeśli jadąc tutaj nie wiedzieli jeszcze, co jest główną atrakcją León.
Wychodzę z busa pośrodku sporego targowiska. To nie powinno dziwić. W Ameryce Środkowej większość dworców zlokalizowanych jest właśnie w takich miejscach. Dość obskurnych i nie do końca bezpiecznych. O Nikaragui także słyszałem nie za ciekawe wieści. Że „groźnie”, że „biednie”. Że „trzeba uważać”. Pamiętam pewnego taksówkarza, z którym pokonywałem ulice Managui, stolicy tego kraju.
Wesprzyj nas już teraz!
– Bezpiecznie tu u was? – zagadałem po dłuższej chwili milczenia.
– Czy bezpiecznie? Tutaj, w mieście nie za bardzo. Póki jest widno, jeszcze jakoś to wygląda. Ale po zmroku lepiej nie paradować po ulicy. Managua nie jest miastem dla turystów.
– Faktycznie, nie za wielu ich tutaj… – potwierdzam, zerkając przez rozchylone do granic możliwości okno drzwi od strony pasażera. Na chodnikach ani jednej osoby o jaśniejszej karnacji. Sami swoi.
– Jedź do León. Tam jest na pewno bezpieczniej. Wszyscy turyści tam jadą. To taka nasza wizytówka.
– A ty już tam byłeś?
– Pewnie, że byłem! Ale ja tam wolę moją Managuę! To jest moje miasto. Tutaj mieszkam. Tutaj zarabiam na chleb. Ale tobie, gringo, León na pewno przypadnie do gustu. Wszyscy przejezdni tak mówią. Mało to ich woziłem! I każdy tylko: „León., León, León …”. „Jaki to on piękny, jaki kolorowy, jaki bezpieczny”. Jedź, przekonasz się.
To tylko słowa
Teraz, gdy wychodząc z rozklekotanego „chicken busa” (typowego autobusu szkolnego dowożącego w Stanach dzieci do szkół – tutaj, w Ameryce Południowej, zaadaptowanego do przewozów międzymiastowych) od ogólnego fermentu aż muszę wstrzymać oddech. „Rzeczywiście, wrażenia po pobycie będą…” – myślę sobie.
León ma to nieszczęście, że jego jedyny dworzec ulokowany jest w tak niefortunnym miejscu. Ciekawe, ile już osób po owym fermencie obróciło się na pięcie i zawróciło do autobusu jadącego z powrotem do Managui. Straciły coś wyjątkowego. Bo León pod tą wstępną otoczką pełną brudu i średnio przyjemnego swądu skrywa coś, co zdecydowanie warto zobaczyć. Co trzeba poznać i dotknąć. Przed przyjazdem tutaj jeszcze tego nie wiedziałem. Teraz jestem już pewien. León to miasto najpiękniejszych kościołów Ameryki Środkowej!
Różnie je opisują w przewodnikach. Jeden jako „z przepięknie różową fasadą”. Inny jako „wybitne dzieło kolonialnego budownictwa”. Ten najważniejszy określa się najczęściej najbardziej działającym na czytelnika frazesem: „największej katedry Ameryki Centralnej”. I wszystko to prawda. Ale to tylko słowa. Tylko… Szkoda, że stanowią one tak trudną formę ekspresji. Bo to, co zobaczymy włócząc się miedzy wąskimi uliczkami kolonialnego, z pewnością przyćmi najbardziej metaforyczne nawet opisy tutejszych świątyń. León naprawdę warto odwiedzić.
Jedyna taka katedra
Jest biała. I naprawdę wielka. Z dwoma monumentalnymi dzwonnicami. Katedra w León. Do niej prowadzą wszystkie uliczki. W jej cieniu kryją się pozostałe – jednak równie piękne, co ona – kościoły. W jej cieniu kryje się także wielki mercato, czyli po prostu bazar dla miejscowych. Opary gotującej się wody w garach. Zapach obieranych i wyciskanych owoców. To wszystko czuć na placu Parque Central, z którego rozpościera się przepiękny widok na największą katedrę Ameryki Środkowej. Położona pośrodku miasta. Niczym magnez przyciąga wzrok wszystkich spacerujących. Zresztą, nawet bez tego „przyciągania” doskonale dałaby sobie radę. Trudno jej przecież nie zauważyć.
Prace nad budową świątyni rozpoczęto już w 1746 roku. Pewnie nie spodziewano się wówczas, że potrwają przez najbliższe sto lat. Po jej ukończeniu zaadoptowano wnętrze, aby mogły się tutaj znaleźć grobowce najbardziej wpływowych osób Nikaragui. Jedną z nich jest dziewiętnastowieczny poeta Rubén Darío. Jego grób znajdujący się pod obrazem przedstawiającym Św. Pawła jest chroniony przez statuę lwa.
Te same lwy znajdziemy także przed wejściem do katedry. A także na rozległym Parque Central. Skamieniałe wylegują się pod ozdobną fontanną. Lew jest w León obecny wszędzie. To symbol całego miasta. Zresztą, sama nazwa miasteczka oznacza ni mniej ni więcej tylko tyle, co właśnie „lew”.
León – miasto kościołów
Miasto jest byłą stolicą Nikaragui. Warto wiedzieć, że funkcję tę zwykło sprawować na zmianę z konkurencyjną Granadą: w zależności od tego, która partia: konserwatyści z Granady czy liberałowie z León byli w danym momencie u władzy. Dopiero w 1851 roku stolicą Nikaragui została przywoływana już Managua. Dlaczego właśnie Managua? Niektórzy twierdzą, że to właśnie echo konfliktu między León i Granadą – nowa stolica kraju ulokowana jest w połowie drogi między obiema miejscowościami.
Dziś León ratuje się jak może, mieniąc się tytułem „inteligenckiej stolicy Nikaragui”. I wiele przemawia za tym, że tak właśnie jest. W mieście tym znajduje się uniwersytet, sporo tutaj także katolickich szkół wyższych. No, i jest najlepsza w kraju akademia medyczna. To jednak nie to sprawia, że León może poczuć się najbardziej „naznaczonym miastem” ze wszystkich nikaraguańskich.
Kościół de El Calvario. Z różowymi wieżami z obydwu stron oraz jasno żółtą fasadą. Kościół de la Recollecion z niesamowicie ciepłą żółcią pokrywającą całą barokową elewację. Jest jeszcze najbardziej zaniedbany, ale przez to wyglądający równie pradawnie, co niektóre z inkaskich ruin kościół Św. Juana z XVIII wieku. Jest jeszcze kościół Św. Sebastiana. Jest i świątynia pod wezwaniem Św. Filipa. Jest i Santo José… No i jest katedra. Kościoły León powinny stanowić odrębną atrakcję dla tutaj przybywających. Ich zwiedzenie nie będzie jednak tak proste, jak to by mogło się wydawać. Niżej podpisany, aby zwiększyć prawdopodobieństwo wejścia do środka, przybył do malowniczego León w niedzielę. Kościoły otwierano wyłącznie na Mszę świętą, a tych – nawet pomimo dnia świętego – nie było znowu tak wiele. Sympatyczny pan szwędający się po okolicach placu Parque Central, widząc, jak mocuję się z potężnymi drzwiami wejściowymi katedry, krzyknął mi tylko: „O trzynastej otworzą. Msza jest.”. Czekałem. Nie otworzyli.
Tekst i zdjęcia Stefan Czerniecki
{galeria}