20 czerwca 2022

KPO Morawieckiego. Od panny bez posagu do niewolnicy Berlina

(Fot. PAP/Tomasz Wiktor)

Siedem lat zajęło Kaczyńskiemu, by Polska z „ubogiej panny bez posagu” stała się „niewolnicą Berlina”. Dotychczasowe rządy PiS doprowadziły bowiem do tego, że skarbiec świeci pustkami, a unijne środki jawią się niczym zastrzyk gotówki dla narkomana. To dlatego oddajemy Unii Europejskiej – a w istocie rządzącym w niej Niemcom – wszystko po kolei. Jak leci i nie bacząc na konsekwencje.

Bardziej uważni obserwatorzy sceny politycznej pamiętają zapewne głośne słowa premiera Mateusza Morawieckiego o potrzebie „rechrystianizacji” Europy. Ile z tych ambicji szefa rządu zostało, widzimy po warunkach, jakie Polska musi spełnić, by otrzymać pieniądze z KPO. Zostaliśmy przemieleni przez brukselską maszynkę i zmuszeni do bicia pokłonów przed niemiecką szefową Komisji Europejskiej, Ursulą von der Leyen. Rząd, który obiecywał „podnosić Polskę z kolan”, rzucił ją spektakularnie na posadzkę u stóp, za przeproszeniem, zwykłej urzędniczyny z niemieckiego poruczenia.

Smutne? Oczywiście, że tak. Być może nawet bardziej poniżające niż służalczość pierwszych sekretarzy PZPR. Ci bowiem nie tylko nie ukrywali, że Wielki Brat ze wschodu legitymizuje ich władzę, ale też potrafili to dobrze uzasadnić: w końcu za Stalinem, Breżniewem, Chruszczowem et consortes stały lufy czołgów, zaś za von der Leyen ledwie kupki banknotów, nieukładające się zresztą w przesadnie astronomiczne sumy, przynajmniej z punktu widzenia takiego państwa jak Polska.

Wesprzyj nas już teraz!

Dlatego tym bardziej zaskakuje, że żaden z tzw. niepodległościowych publicystów nie zauważa prób problemu radykalnego ograniczenia polskiej suwerenności przez Brukselę. Przemilczenie tego tematu to prosta droga do utraty wiarygodności, wszak wkrótce Polacy odczują skutki przyjmowania kolejnych rozwiązań w ramach realizacji tzw. kamieni milowych KPO. By otrzymać miliardy euro, musimy bowiem nakładać nowe podatki – czy, mówiąc premierem, „daniny” – na użytkowników samochodów spalinowych, umowy cywilno-prawne, a nawet korygować sejmową procedurę legislacyjną (sic!).

Tych warunków jest zresztą grubo ponad 100 i jedynie kilka z nich odnosi się do kwestii związanych z sądownictwem. Tych samych, które jeszcze niedawno bałamutnie były nam przedstawiane jako kluczowe przeszkody w otrzymaniu pieniędzy z unijnej kasy. Oczywiście w ślad z ograniczaniem naszej suwerenności dotyczącej podatków czy legislacji muszą iść też kwestie ideologiczne – wiele warunków wymaga bowiem spełniania tzw. reguły gender mainstreaming. W ślad za pieniędzmi podąża zatem „nowa religia” Europy – obsesja na punkcie równości, tęczy i płci.

Czy zatem tak entuzjastyczne przyjęcie przez Polskę strumienia pieniędzy z UE w zamian za suwerenność nie jest wyrazem znacznie bardziej poniżającej spolegliwości niż pamiętne „hołdy Berlińskie” Radosława Sikorskiego? Przypomnijmy, że w 2011 i 2012 roku ówczesny minister spraw zagranicznych, nie rozpocząwszy uprzednio żadnej debaty w Polsce, zachęcał niemieckie władze do większej aktywności w Europie, reformy traktatów, konsolidacji unii fiskalno-politycznej, a wreszcie: prac nad unijną konstytucją. Radykalne postulaty polskiej dyplomacji, prezentowane były przez Sikorskiego poniekąd w tajemnicy przed Polakami. Niewiele wówczas z tego wyszło, choć niewątpliwie niemiecka dominacja w Europie od tamtego czasu znacznie się umocniła i rozdęła.

Dzisiaj niewątpliwie mamy do czynienia z kontynuacją tamtej postawy polskiej dyplomacji, tyle że jej konsekwencje odczuwamy już bardzo wyraźnie. Tym razem, bez żadnej debaty, mamiąc nas sporem o sądy, rząd zgodził się na bardzo daleko idące warunki otrzymania unijnych pieniędzy, gwałcąc tym samym polską suwerenność. Stoi to w radykalnej sprzeczności z deklaracjami godnościowej polityki w wykonaniu PiS. Prezes Kaczyński zjadł bodaj wszystkie zęby dowodząc, że polska suwerenność to kwestia kluczowa, że Polska nie jest ubogą panną bez posagu. Za sprawą polityki PiS, owszem, przestaje być ubogą panną, a staje się niewolnicą.

Przyczyn serwilizmu pisowskiej władzy należy szukać gdzie indziej niż tylko w dzikim pędzie za eurobanknotami. To także efekt polityki, która legitymizuje władzę ekipy Jarosława Kaczyńskiego: dopuszczenia Polaków do fruktów wzrostu gospodarczego, czyli prowadzenia szeroko zakrojonej redystrybucji.

Prawicowa ignorancja

Pisałem już kiedyś, że prawica w Polsce od lat snuła narrację, że ubóstwo Polaków – a przecież lata 90. i pierwsza dekada XXI wieku były czasem bardzo trudnym gospodarczo – to efekt liberalnych rządów: najpierw Balcerowicza, potem Millera a wreszcie Tuska. Oskarżanie przez polską prawicę ówczesnych elit politycznych o niechęć do dzielenia tortu między wszystkich Polaków zgrabnie łączyło się z nośnym hasłem „liberałowie aferałowie”, czyli niedwuznacznym przypisywaniem złodziejstwa poszczególnym ekipom rządowym. Przekaz był prosty: mają dużo, nie chcą się dzielić, a Polska jest biedna, bo wszystkie frukta zagarniają dla siebie. Obłudę tamtej retoryki – nawet jeśli była ona w jakiś sposób uzasadniona – obnażył chcąc nie chcąc już Jan Olszewski, określany dzisiaj pierwszym premierem „prawdziwie niepodległościowego” rządu. To on zaprosił przecież do swojego gabinetu Andrzeja Olechowskiego, jednego z tych cudownych dzieci PRL-owskiej ekonomii, którego towarzyszenie ambitnie modelowali na sprawnego technokratę, chętnie współpracującego z Bankiem Światowym i ONZ a na odkrętkę – naturalnie – z bezpieką.

Prawica nigdy bowiem nie miała żadnego pomysłu, w jaki sposób budować silną polską gospodarkę pomimo – albo z wykorzystaniem struktur – międzynarodowych. Kaczyński, choć jawił się jako kreator „polski solidarnej”, znany ze swojej ignorancji w kwestiach gospodarczych, korzystał z liberalnej Zyty Gilowskiej, co zresztą nie przeszkadzało mu kilka lat później zaczytywać się w Pikiettym. Prawda jest bowiem taka, że pochłonięci patriotycznym populizmem politycy PiS nie mają bladego pojęcia o ekonomii, co zresztą wybrzmiewa w wypowiedziach szefa partii. Nie tak dawno wręcz jako anegdotę opowiadał on, jak to w latach 2005-2007 w budżecie zaoszczędzono miliardy złotych, z którymi… rząd nie wiedział, co zrobić. W końcu – kajał się Kaczyński – niepotrzebnie zdecydowano obniżeniu podatków. Dla średnio ogarniętego czytelnika portali gospodarczych słowa te wręcz kipią herezją i ignorancją. Ale dla prezesa to część pięknej, choć trudnej, historii PiS.

Czy może zatem dziwić, że – jak kiedyś Olszewski Olechowskiego, a później PiS Gilowską – dzisiaj Kaczyński dobrał sobie jako magików ekonomii technokratycznych macherów, menedżerów i bankowców, z premierem na czele? Nie jest przypadkiem, że złapawszy raz Kaczyńskiego za nogi nawijają prezesowi makaron na uszy, że można równocześnie walczyć z inflacją, a zarazem – dosypywać pieniędzy, by nie było Polakom tak bardzo źle, jak by być mogło.

Jedno wszak jest pewne: jeśli rząd za kilka miliardów euro gotów był sprzedać naszą duszę, a Kaczyński przestał mówić o nowych „prezentach” socjalnych dla Polaków, sytuacja finansowa Polski musi być opłakana. PiS bowiem wygrywał wybory hojnością, jakiej nie przejawiały dotąd żadne rządy w III RP. Jeśli dzisiaj przypomnimy sobie mocno opartą na PR politykę Tuska, to jednak musimy wspomnieć o trudnej reformie, jaką było podniesienie wieku emerytalnego. Przypomnieć też można, że stojąc w obliczu kryzysu finansowego ówczesny premier grzmiał, że nadchodzi czas zaciskania pasa. Owszem, były to w dużej mierze retoryczne sztuczki, ale wrażliwy na punkcie własnego wizerunku szef PO musiał kalkulować sens takiej postawy.

Wiele zmieniło się dopiero przed wyborami w 2015 roku, kiedy to PiS-owi udało się przekonać Polaków, że skoro jesteśmy zieloną wyspą, a nasze PKB rośnie jak szalone, to można zacząć rozdawać pieniądze na prawo i lewo. Pińcet plusa? Proszę bardzo. Emeryturka piętnasta? Też się znajdzie. Jakiś dodateczek jeszcze? Nie ma problemu, jest pieniądz. Celnie opisał to z niedawno Kaczyński mówiąc, że „myśmy pieniądze zawsze znajdywali, a oni zawsze mówili, że pieniędzy nie ma”. To, dość trywialne ujęcie kwintesencji pisowskiej polityki.

Koniec snu

Teraz jednak sen powoli się kończy. Pieniądze wpompowano do kieszeni Polaków, nie robiąc z nimi niczego sensownego. Mówiąc wprost: przeżarliśmy wszystko jak leci. Teraz rząd zanosi modły o kilka euro z Brukseli, gotowy oddać wszystko po kolei, karmiąc się przy tym nadzieją, że być może i tak nic z tych wymogów nie będzie, bo Unia Europejska dzisiaj straszy, a jutro to już na pewno odpuści.

Szkopuł w tym, że żarty się chyba skończyły i brukselski projekt „złapmy za pysk i zróbmy integrację” rozpędza się na dobre. Pamiętam, jak dwa lata temu premier wrócił ze szczytu unijnego, na którym dogadał środki dla Polski w ramach KPO. Jak byk w tamtych ustaleniach stało, że jednym z warunków otrzymania pieniędzy jest „reguła praworządności”. Morawiecki uśmiechał się wówczas, że to nic takiego: ot, ogólne stwierdzenie, z którego nic nie wynika. W ostatnich miesiącach przekonaliśmy się jednak, że wynika bardzo dużo, a Polska trzepana jest ze wszystkich stron niczym dywan przed Świętami Wielkanocnymi.

KPO zatem jest z pewnością aktem serwilizmu polskiego rządu wobec Brukseli czy raczej Berlina. Ale jest też jasnym sygnałem, że tłuste lata, które miały być szansą dla Polski, skończyły się i zostały kompletnie zmarnowane. Żadne zaklęcia Morawieckiego tego nie zmienią. Jego uśmiechnięta buzia na fotografiach z von der Leyen to jedynie miraż. Znacznie bardziej autentyczna jest smutna twarz ministra Łukasza Schreibera, który nie doczytawszy najwyraźniej przekazu dnia, z rozbrajającą szczerością przyznał, iż warunki określone w kamieniach milowych i tak musielibyśmy spełnić, a sumy wypłacane w euro są na tyle korzystne, że z rachunku wychodzi, że i tak się opłaca. Przykre. Szczególnie, że znamy już precyzję rządowych rachunków pomni tarcz antykryzysowych, lockdownów czy Polskiego Ładu. Mówiąc krótko: szykuje się niezły bajzel. I być może wielka katastrofa.

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij