Na podstawie danych przygotowanych ostatnio przez resort zdrowia oszacować można, iż w Polsce istnieje obecnie około 70 rodzajów rejestrów medycznych. Tym samym kolejne instytucje dołączają do grona tych, które zaczynają dysponować wiedzą o każdym, najbardziej nawet „prywatnym” aspekcie naszego życia.
Na uwagę zasługuje fakt, iż nawet w opinii biura Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, ogromna większość (nawet 90 procent!) wspomnianych rejestrów funkcjonuje bez żadnego umocowania prawnego. Oznaczać to może, iż wgląd w dane pacjentów, które z natury rzeczy powinny stanowić przedmiot zainteresowania wyłącznie ich samych i lekarzy, mogą mieć nieuprawnione osoby i instytucje. Cóż, widocznie skoro tajemnica bankowa to już przeszłość, zwłaszcza, odkąd wprowadzono podatek „belkowy” (że o planach przejścia na wyłącznie elektroniczny obrót pieniężny nie wspomnę), najwyraźniej niektórych zaczęła „uwierać” także tajemnica lekarska.
Wesprzyj nas już teraz!
Ministerstwo Zdrowia, który dziwnym trafem od prawie dziesięciu lat nie może doprowadzić do legalizacji rejestrów, zapowiada na rok 2014, czyli za dwa lata, uruchomienie „dwóch platform konsolidujących wszystkie rejestry medyczne”. Natomiast jesienią bieżącego roku lekarze mają uzyskać dostęp do informacji o chorych, zawartych w Centralnym Rejestrze Ubezpieczonych.
„Dziennik Gazet Prawna” wskazuje, iż problematycznym jest fakt, że znacząco poszerzy to krąg instytucji i osób, które będą miały możliwość wglądu do tzw. danych wrażliwych. Jaki będzie tego zakres, czyli innymi słowy stopień kolejnego ograniczenia naszej prywatności? Odpowiedzi brak.
Chyba, że po trosze udzieli jej informacja, iż dla przykładu rodziny ofiar wypadków są coraz częściej nachodzone przez przedstawicieli firm odszkodowawczych, które po prostu kupują dane m.in. od pracowników służby zdrowia. Wedle jednej z ogólnopolskich gazet, stawka kształtuje się na poziomie 200 złotych od „sztuki”, dodawszy procent od uzyskanego odszkodowania. Do tego dochodzi możliwość „dogadania się” ze służbami mundurowymi lub pogotowiem, które mogą wszak niezwłocznie przekazać informację o wypadku.
Kodeks karny stwierdza, że ujawnianie naszych danych osobom nieuprawnionym jest przestępstwem, za które grozi kara pozbawienia wolności do nawet dwóch lat. Tyle, że kodeks karny swoje, a zapędy do zbierania coraz większej ilości informacji o ludziach, i przetwarzania ich oraz przechowywania w różnych, często absurdalnych celach, nie ustają.
Szkoda, że tylko w tym aspekcie polska służba zdrowia prze naprzód i konsekwentnie się „modernizuje”. Ale cóż, jak pouczył dyrektora szpitala sekretarz partii w nieśmiertelnym „Konsulu”: jak ma wyzdrowieć, to i tak wyzdrowieje. Zaś informacje zawsze się Wielkiemu Bratu przydadzą, niezależnie od tego, czy to o uczniach, czy o pacjentach.
Piotr Toboła