Nie tak dawno minister Jacek Rostowski dumnie zapowiadał, że dług publiczny w Polsce maleje. Spotkało się to oczywiście z krytyką ekonomistów, którzy udowadniali, że jest inaczej. Nie przekonało to jednak naszego „głównego księgowego”. Tym razem to Bruksela skrytykowała polski rząd za to, że manipuluje metodologią liczenia zadłużenia. Domaga się więc od naszego kraju, abyśmy stosowali wyłącznie unijną miarę dla długu publicznego. Politycy rządzącej partii, którzy do tej pory w wielu innych przypadkach okazywali daleko posuniętą uległość względem unijnych władz, powiedzieli jednak – nie.
Jak to możliwe, że tak posłuszny do tej pory rząd stanął okoniem wobec zaleceń płynących z unijnej centrali?
Wesprzyj nas już teraz!
Ministerstwo finansów obliczając dług stosowało jak dotąd podwójną metodę liczenia długu: krajową i unijną. Bruksela akceptowała ten stan zapewne dlatego, że do pewnego momentu wyniki obliczeń dokonywanych według obu metod były bardzo zbliżone (w 2008 roku różnica wyniosła zaledwie 0,1% na korzyść oczywiście metody krajowej).
Kryzys spowodował jednak, że polskie zadłużenie zaczęło się zwiększać. Nagle okazało się, że jesteśmy o krok od przekroczenia progu ostrożnościowego 55% PKB, co oznaczałoby konieczność wdrażania dużych oszczędności. Oszczędzać jednak, jak wiadomo, polski rząd nie lubi, zwłaszcza, gdyby cięcia miały dotknąć wydatków na administrację czy socjal (ogromna rzesza wyborców mogłaby się wówczas odwrócić od obecnie rządzącej partii). Minister Rostowski postanowił więc zrobić mały myk, tzn. nie liczyć do długu np. pożyczek na drogi, i zadłużenie zaczęło „wracać do normy”. W ten sposób odsunięto w czasie przekroczenie progu ostrożnościowego, a rząd mógł się obnosić wobec obywateli ze spadającym długiem.
Ponieważ jednak unijny wskaźnik bezlitośnie mówił coś innego, (w 2011 roku różnica wyniosła już 2,8%) zaczęło to denerwować Brukselę. Obecnie dług liczony metodą krajową wynosi niespełna 54% PKB, podczas gdy Eurostat wskazuje, że sięga on 56%. KE ma świadomość, że jest to celowy zabieg służący uniknięciu odpowiedzialności za przekroczenie progu ostrożnościowego i cięć budżetowych.
Resort finansów ani jednak myśli stosować się do zaleceń płynących z Unii, ponieważ według prawa takiego przymusu nie ma. Jest obowiązek dostarczania do Brukseli danych liczonych według unijnej metody i z tego się rząd wywiązuje. Jak napisano w komunikacie, ujednolicenie metody mogłoby być kłopotliwe dla rządu ze względów ogólnie rzecz biorąc technicznych.
Można jednak chyba zaryzykować stwierdzenie, że byłoby to raczej kłopotliwe z zupełnie innego względu. Póki co dane wysyłane do Brukseli są oczywiście zgodne z ich metodą. Co jednak komu szkodzi, aby swoich rodaków mamić zaniżonymi wynikami i popisywać się rzekomą skutecznością w zarządzaniu publicznymi finansami?
Iwona Sztąberek
Źr5ódło: www.pb.pl