8 kwietnia 2025

Król przywrócony czy powrót króla?

(Oprac. PCh24.pl)

Historia wiele nas uczy o upadkach rozmaitych monarchii. Znacznie mniej natomiast wiemy o ich powstawaniu. Nic więc dziwnego, że w kwestii przywracania monarchii zdania są podzielone. Jedni mówią, że króla można powołać tak samo jak dowolny element ustroju – drogą demokratycznego głosowania. Inni na to protestują: jaki to król z woli motłochu?! Prawdziwy król musi sam powrócić i wziąć władzę w garść! Jak widać, są dwie drogi, lecz sukcesów niewiele. Cóż więc zrobić, gdy tęsknimy za królem?

Trudno przywracać monarchię. Mniejsza o to, że tu, w Polsce, nie widać nawet żadnego pretendenta do tronu, który cieszyłby się uznaniem przynajmniej jakiejś pokaźnej mniejszości. Ale gdyby się i znalazł kandydat, to cóż z tego, gdy nie ma zgody co do metody? Z jednej bowiem strony, król obrany drogą demokratyczną będzie w najlepszym przypadku monarchą malowanym – prezydentem pod inną nazwą – podległym demokratycznym procesom. Mało przyjemna to myśl.

Z drugiej strony jednak, w jakiż inny sposób król miałby objąć władzę? Czyż walczą zań jakieś legiony? Przecież nie – więc co pozostaje zwolennikom monarchii? Biernie czekać, głosząc jałowe pogadanki dla garstki przekonanych i utyskiwać na beznadziejność sytuacji? Chciałoby się móc uczynić cokolwiek więcej – ale co? Na pewno warto zacząć od spojrzenia wstecz, aby zobaczyć komu i jak udało się w przeszłości przywrócić ustrój monarchiczny.

Wesprzyj nas już teraz!

Czy narody wybierały monarchię?

Najstarszy udokumentowany przypadek obrania monarchii przez naród jest raczej kontrowersyjny dla monarchistów, za to często wywlekany przez przeciwników tego ustroju. Otóż gdy Izraelici wiedzeni zazdrością domagali się, aby Bóg dał im króla, Ten ich surowo przestrzegał przed uciskiem z jego strony: Będziecie sami narzekali na króla, którego sobie wybierzecie, ale Pan was wtedy nie wysłucha (1 Sm 8, 18). Tak też się faktycznie okazało – ciężką rękę miał nie tylko Saul, ale również kolejni monarchowie Izraela, nawet mądry Salomon.

Może więc Pismo Święte mówi nam w ten sposób, że błądzimy, zachwalając monarchię? Może obiektywnie lepszy jest nasz obecny, republikańsko-demokratyczny ustrój? To częsty, ale błędny wniosek: przecież Izraelici nie wybierali między demokracją czy republiką z jednej strony a monarchią z drugiej! Wybierali między władzą nadanych przez Boga sędziów-proroków jako Bożych namiestników a królem w miejscu Boga. Pan rzekł do Samuela: „Wysłuchaj głosu ludu we wszystkim, co mówi do ciebie, bo nie ciebie odrzucają, lecz Mnie odrzucają jako króla nad sobą” (1 Sm 8, 7). Choć monarchowie Izraela byli namaszczeni przez Boga, to przecież (jak wszystko w Starym Testamencie) byli na swój sposób „niekompletni” – w tym cieście nie było jeszcze Chrystusowego kwasu.

Bez dopełniającej nauki Chrystusa monarchowie Izraela pojmowali swą władzę na modłę tego świata, czyli na modłę otaczających ich wówczas bezwzględnych satrapii. Boże ostrzeżenie przeciw tamtym królom można śmiało odnieść do współczesnej demokracji, która znacznie bardziej niż królowie Izraela zastępuje Boga, uzurpując sobie prawa, jakie prawdziwa chrześcijańska monarchia zastrzegała dla Stwórcy. Czy coś zmienia fakt, że odpowiedzialność za te błędy zostaje rozmyta między wyborców a wybranych?

Więc nie: w historii pierwszego udokumentowanego wyboru ustroju monarchicznego Pan Bóg nie nakazuje jego odrzucenia, lecz dbałość o zachowanie w nim zwierzchniej władzy samego Boga. Tak właśnie postępowała prawdziwie chrześcijańska monarchia – i dlatego do jej powrotu warto dążyć! Dlatego nawet dziś w twórczości ludzi epoki demokratycznej raz po raz natrafiamy na wyrazy jawnej lub ukrytej tęsknoty za królewską sprawiedliwością. Przykład J. R. R. Tolkiena – wszak konserwatywnego katolika – może się tu wydawać banałem, ale jak skomentować miłość do jego dzieł wśród tak wielu ludzi, których nie sposób podejrzewać o katolickie sympatie? Jak skomentować radość, którą tak wielu odczuwa, doczytując do zwieńczenia – nomen omen – Powrót króla?

Lecz cóż z tego? Wybór Izraelitów zdaje się być jedynym w historii tak jednoznacznym przypadkiem i przykładem powołania do bytu przez naród dziedzicznej monarchii. W demokratycznych miastach Greków monarchia wiązała się z siłowym przejęciem władzy – zwykle zresztą nietrwałym. U Rzymian zaś silni przywódcy zdobyli władzę i ją utrwalili, ale bez zgody ludu na formalną zmianę ustroju. Jest paradoksem, iż cesarstwo, przynajmniej na Zachodzie, pozostawało formalnie republiką, a wszechwładny cesarz – zaledwie… urzędnikiem.

Mówi się jednak, że polska monarchia, podobnie jak u innych ludów barbarzyńskich, miała powstać drogą wyboru. Że ten czy inny przywódca tak zwanej demokracji wiecowej, wybrany przez wiec na określony czas potrzeby, potem z woli tegoż wiecu otrzymywał władzę dożywotnią i wreszcie dziedziczną. Tyle tylko, że teza ta nigdy i nigdzie nie znalazła potwierdzenia. Nasze najstarsze kroniki i legendy, owszem, mówią o przypadkach wskazania przez wiec osoby nowego kniazia w miejsce poprzedniego – ale żeby wiec kiedykolwiek wprowadził w ogóle ustrój monarchiczny, nie ma po tym śladu ani u nas, ani nigdzie indziej. Co innego bowiem wybierać królów, co zdarzało się często, a co innego wybrać monarchię – w którym to akcie cała elita narodu decyduje się na zawsze oddać swoją władzę.

Daremne próby restauracji

Późniejsze czasy również nie oferują takich przykładów. Owszem, niejeden raz parlamenty podejmowały decyzję o osobie monarchy bądź go obalały, przejmując władzę „w imieniu narodu.” Ale żeby jakiś naród rządzony demokratycznie świadomie wybrał monarchę? Tego dzieje nie notują i nic dziwnego – zbyt wielu ambitnych polityków musiałoby się pożegnać ze swymi ambicjami, oddając władzę w ręce króla.

Wydaje się więc, że historia przekreśla możliwość demokratycznego przywrócenia monarchii. Niby teoretycznie ustrój demokratyczny dopuszcza możliwość zmiany za zgodą narodu, a jednak nigdzie to dotychczas nie nastąpiło, nawet w krajach takich jak Brazylia, Serbia, Rumunia czy Bułgaria, w których łatwo wskazać jednego pretendenta, a co więcej, istnieją tam ruchy na rzecz restauracji stosunkowo niedawno obalonego ustroju. Im zaś dalej od monarchii, tym mniejsza szansa jej restauracji.

Ekstremalny w tej materii jest przypadek Bułgarii, gdzie dawny car, jako dziecko bezprawnie obalony przez komunistów, był na tyle popularny, aby zdobyć władzę jako premier kraju, ale ustroju zmienić nie próbował. Jakże zresztą miałby zostać monarchą ktoś, kto obejmując tekę premiera ślubował wierność republice? Symeon Sakskoburggotski, o którym mowa, roztrwonił cały swój autorytet jako premier, tak że zaledwie kilka lat później jego partia zupełnie zniknęła z parlamentu. Można powiedzieć, że działania Symeona pogrążyły pamięć o monarchii, mieszając ją z błotem demokracji. Król, który winien być głową narodu, stał się głową zaledwie jakiejś partii (czyli części) tegoż narodu i odszedł wraz z nią w niepamięć.

Kto wie – może to więc i lepiej, że w Polsce nie ma żadnego oczywistego spadkobiercy tronu? Jeszcze wzięłaby go na sztandary jakaś partia, narażając go na wściekły atak całej reszty? Załóżmy zresztą, że jakaś monarchistyczna koalicja przeforsowałaby referendum na rzecz wdrożenia monarchii, wskazując tego czy innego kandydata. Nietrudno sobie wyobrazić błoto, jakim przeciwnicy obrzucaliby pretendenta, aby tylko zohydzić tę decyzję! Nawet gdyby to nie naród, a sam tylko sejm decydował, bez publicznego wylewania ścieków, pierwszy król nosiłby stygmat nominacji politycznej, i z tego powodu czułby się zmuszony nieustannie czynić pojednawcze ustępstwa na rzecz tych, którzy go nie wybrali.

A jeśli nie da się przywrócić?

Prawda jest bowiem taka: gdy naród został wtłoczony w ramy myślenia demokratycznego, z największym tylko trudem przyjdzie mu myśleć o królu w sposób monarchistyczny. Nawet tam, gdzie ostała się jeszcze monarchia konstytucyjna, co i rusz w telewizji słychać, że w XXI wieku nie ma miejsca na dziedzicznego króla. Poddani współczesnych królów są doszczętnie przesiąknięci duchem demokracji, który bez żadnej logiki i sensu każe postrzegać monarchę jako obrazę majestatu suwerennego ludu.

Skoro tak, to tym trudniej byłoby, gdyby wyłonił się jakiś samozwańczy król. Choćby przybył z własną armią, jakżeby utrzymał władzę? Strzelając, kładąc pokotem tysiące swoich niepoddanych poddanych? A jeśli wyłoniłby się ze struktur państwa? Cóż, mamy dwa takie precedensy, obydwa we Francji, obydwa dokonane przez nosicieli nazwiska Bonaparte. W pierwszym przypadku Napoleon, zdobywszy pełną kontrolę nad wojskiem, obalił znienawidzony reżim rewolucyjny i przywrócił porządek w kraju zniszczonym przez tę zdeprawowaną władzę. W drugim zaś przypadku, Napoleon III, po paru nieudanych próbach przejęcia władzy siłą, został wybrany na prezydenta republiki, po czym, widząc, że cieszy się poparciem ludu, dokonał puczu i poprosił naród o utwierdzenie jego władzy tytułem cesarskim w referendum, które zresztą wygrał w cuglach.

Zaczęło się jednak od puczu, a puczu by nie było, gdyby Napoleon III nie cieszył się już z góry ogromną popularnością i to pomimo, a może ze względu na cesarski rodowód oraz autokratyczne zapędy, które już wcześniej doprowadziły go do nieudanych prób zamachu stanu. Wszystko to bowiem działo się w kraju wyczerpanym politycznymi kryzysami, w którym ponadto znaczna część narodu wciąż jeszcze postrzegała monarchię jako naturalny stan rzeczy, a puczysta był synem króla i bratankiem cesarza.

Wiek XX wielokrotnie doświadczył zbrojnych puczów obalających demokrację. Jednak poza dziką Afryką żaden z tych puczystów nie koronował się na króla. Najbliżej tego byli admirał Miklós Horthy na Węgrzech oraz generał Francisco Franco w Hiszpanii. Pierwszy uczynił się regentem przywróconego formalnie królestwa, ale jednocześnie zablokował powrót króla. Drugi po długich latach wahania w końcu przywrócił królestwo, ale nie prawowitego króla – mianował własnego. Można się zastanawiać, czy słabości współczesnej monarchii Hiszpania nie zawdzięcza właśnie temu gestowi generała. Oto bowiem nowy monarcha już na wstępie nie posiadał autorytetu – nie był królem z Bożej łaski, lecz z łaski niezbyt już popularnego, dogorywającego dyktatora. Kto wie, czy nie to skłoniło młodego Juana Carlosa I, by natychmiast po zgonie dyktatora „przywrócić” demokrację z obawy, iż jeśli tego nie zrobi, to wkrótce zmiecie go naród zrewolucjonizowany w duchu socjalistyczno-demokratycznym?

Nawiasem mówiąc, podobnie rzecz się miała z królami Anglii – czy to Karol II Stuart, który po rewolucji otrzymał władzę z rąk generała George’a Moncka, czy Wilhelm III Orański, ostatni zwycięski najeźdźca Wysp, musieli oddać lwią część władzy poddanym, stawiając swoich następców na drodze do dzisiejszej ledwo symbolicznej monarchii konstytucyjnej.

Poddać się i biernie czekać?

Dziś próżno szukać generałów zdolnych do puczu, o gotowości do koronacji nawet nie wspominając – a warto dodać, że człowiek taki w obecnych warunkach musiałby przecież złamać przysięgę wierności wojskowej, co zrodziłoby poważne wątpliwości co do jakości jego rządów. Czy więc mamy uznać, że monarchii przywrócić się nie da? Że jakieś ewolucjonistyczne prawo dziejów wymaga, abyśmy raz trafiwszy pod władzę demokracji, po wsze czasy się z nią męczyli?

Bynajmniej! Wręcz przeciwnie: skoro ani droga demokratyczna, ani jej alternatywa nie wydają się zbyt dużo obiecywać, należy założyć, iż monarchia może powrócić tylko przy spełnieniu dwóch warunków. Z jednej strony, owszem, musi się znaleźć pretendent na tyle silny, aby ująć władzę w swoje ręce bez pytania o zgodę. Z drugiej jednak musi zaistnieć przyzwolenie narodu.

Pierwszy warunek wymaga straceńca gotowego rzucić swe życie na szalę i cieszącego się wsparciem siły zbrojnej. Wydaje się to wprost niemożliwe – pamiętajmy jednak, że wspomniane przykłady zbrojnego narzucenia monarchii odbywały się w chwilach kryzysu. O kryzysie jednak niedobrze byłoby nawet marzyć, bo uczyniłby on z naszego życia piekło – choć pocieszająca jest myśl, że wtedy mógłby się ujawnić kandydat na króla.

Tu jednak wracamy do drugiego warunku i… drogi demokratycznej. Istnieje bowiem tylko jeden sposób budowania poparcia dla takiej przyszłej zmiany: ciągłe, bezustanne i na każdy możliwy sposób głoszenie wyższości monarchii. Prezentowanie dobrych monarchów w mediach, filmach, książkach i grach; nagłaśnianie monarchistycznych postulatów; mówienie o konieczności restauracji monarchii, nigdy jednak, przenigdy nie poddając tego pod głosowanie; ciągłe podnoszenie królewskiego sztandaru, ale tak, by nie dawać wrogom monarchii okazji do obalenia go wynikami tego czy innego referendum. Sztandar ten ma być czysty, niezbrukany przyziemną polityką i partyjniactwem – trzymany w nieustannym pogotowiu dla tego, który znajdzie w sobie siłę dzierżyć go (nie bez powodu tak wiele legend o pierwszych monarchach zawiera jakiś wariant arturiańskiego miecza w kamieniu). Nade wszystko zaś trzeba się modlić o powrót króla.

Wbrew nadziei zawierzyć nadziei

Można by pomyśleć, że tak wytyczona ścieżka to droga donikąd – bez cienia nadziei. I owszem – jeśli zakładamy, że bez śmiertelnie groźnego kryzysu nie będzie króla, to na co mieć nadzieję? Na katastrofę, która wywróci nasze życie do góry nogami, a być może zabije nas i naszych bliskich? Czyż tolkienowski Gondor z wytęsknieniem czekał na najazd Mordoru w nadziei, że wtedy powróci król? Czyż Anglia czekała na anarchię, byle tylko już przybył Artur? Bynajmniej! Skoro drogą do restauracji monarchii jest kryzys, niech sam Bóg decyduje czy, kiedy i w jakiej formie – oby jak najłagodniejszej – dopuścić do niego. Oby nie przedwcześnie, oby dopiero gdy będziemy nań gotowi!

My zaś módlmy się, ale też róbmy, co tylko możliwe, aby siebie i innych właśnie na ten czas przygotować. Tak, aby król – wreszcie powróciwszy – zastał królestwo in spe, a w nim czekających nań wiernych poddanych, gotowych na choćby najtrudniejszą walkę o przywrócenie prawdziwego porządku.

Jakub Majewski

 

Tekst ukazał się w 103. numerze magazynu Polonia Christiana (marzec-kwiecień 2025)

Zadzwoń, aby zamówić pismo: +48 12 423 44 23

 

Zapraszamy do Warszawy na wyjątkową konferencję: 1000-lecie Królestwa Polskiego

26 kwietnia 2026

Szczegóły i REJESTRACJA – kliknij TUTAJ

Program konferencji
9.30 – 10.30
Rejestracja uczestników

10:30
Otwarcie konferencji przez p. Krzysztofa Bosaka, Wicemarszałka Sejmu RP

11.00 – 11.45
Wykład: prof. Grzegorza Kucharczyka
Świętość i suwerenność.
Jak i dlaczego powstało tysiąc lat temu Królestwo Polskie?

11:45 – 12:30
Wykład: prof. Jacek Bartyzel
Teologia polityczna Królestwa Polskiego.

12:30 – 13:00
Przerwa kawowa

13:00 – 13:45
Wykład red. Piotra Doerre
Monarcha – zwieńczenie państwa i narodu.

13:45 – 15:00
Przerwa obiadowa

15:00 – 16:30
Panel dyskusyjny pt.
Król nie umiera nigdy – dlaczego koronacja sprzed 1000 lat ma znaczenie dla Polaków żyjących w XXI wieku?

Udział biorą:
prof. Anna Łabno; red. Sławomir Skiba; prof. G. Kucharczyk;
prof. Jacek Janowski.
Moderator: red. Arkadiusz Stelmach

Prowadzenie konferencji: red. Paweł Chmielewski

Szczegóły i REJESTRACJA – kliknij TUTAJ

***

A już 12 kwietnia 2025 roku w Krakowie odbędą się wyjątkowe obchody Jubileuszu 1000-Lecia Koronacji Bolesława Chrobrego. 

Gościem specjalnym konferencji będzie ks. prof. Tadeusz Guz. Oprócz kapłana swoje prelekcje wygłoszą: Sławomir Skiba; Piotr Doerre; Marcin Śrama; Sergiusz Muszyński; Tomasz Goździk; Aleksander Kowaliński; Krzysztof Kaniewski oraz Mateusz Kofin.

Mszę Świętą odprawi ks. Grzegorz Śniadoch.

Kliknij TUTAJ i pomóż nam w organizacji krakowskiego wydarzenia

12 kwietnia 2025 – Kraków
PROGRAM:

10:00 – Msza Święta
Kościół Niepokalanego Poczęcia NMP, ul. Kopernika 19

12:00 – Marsz Tysiąclecia
Rozpoczęcie na placu Matejki, zakończenie: plac Wielkiej Armii Napoleona

13:00 – Piknik rodzinny
plac Wielkiej Armii Napoleona

16:00 – Konferencja historyczna
Hotel Golden Tulip, ul. Krakowska 28

Kliknij TUTAJ i pomóż nam w organizacji krakowskiego wydarzenia

Może być zdjęciem przedstawiającym tekst

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(13)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie