26 sierpnia 2022

„Królowa Świata i nasza”. Czyli po co istnieje Polska?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Jaka była Polska, która broniła Europy pod Wiedniem? Jakiej Polski bronili później Konfederaci Barscy? I jaka mogła być później? W uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej prezentujemy fragment książki Krystiana Kratiuka „Jak Kościół katolicki stworzył Polskę i Polaków”. 

 

„Dlaczego nie nazywasz mnie Królową Polski?”

Wesprzyj nas już teraz!

Mimo olbrzymiego kryzysu związanego z reformacją w drugiej połowie XVI wieku oraz przez całe następne stulecie Kościół polski kwitł i przynosił olbrzymi plon. Pojawiały się nowe zachodnie zakony, jak kameduli, karmelici bosi, reformaci, bonifratrzy, pijarzy, a wśród żeńskich karmelitanki bose i trzewiczkowe oraz augustianki, a także powstawały zgromadzenia polskie, jak choćby prezentki w Krakowie czy katarzynki w Braniewie.

Zupełnie nową jakość wprowadziło jednak wspomniane już Towarzystwo Jezusowe, powstałe między innymi dla zwalczania protestanckiej herezji. To jezuici dali nam księdza Piotra Skargę, Andrzeja Bobolę i kilku innych wymienionych już kaznodziejów, ale też Stanisława Kostkę czy Melchiora Grodzieckiego. Kostka i Bobola zostali ogłoszeni patronami Polski, a ich kult nie słabnie do dnia dzisiejszego; z nadzieją czekamy też na to, by dołączył do nich i Skarga.

Jezuici wychowywali młodzież w szkołach prowadzonych na najwyższym poziomie (o czym świadczy przemianowanie jednej z nich przez króla Batorego na akademię), dodajmy, że najczęściej bezpłatnych i otwartych na uczniów innych wyznań, kształcących nie tylko podstawowe umiejętności, ale wychowujących także do wiedzy o teatrze, muzyce czy poezji. Dzięki działalności kolegiów jezuickich rokrocznie zwiększała się liczba potrafiących czytać Polaków, co sprawiło, że w XVI wieku Polska należała do czołówki państw europejskich pod względem liczby drukowanych ksiąg. Ale jezuici działali nie tylko na polu kaznodziejskim i edukacyjnym, ale także dobroczynnym. Przykładami są założone przez księdza Piotra Skargę Arcybractwo Miłosierdzia pomagające chorym i ubogim, którzy wstydzili się żebrać, lub bank pobożny, udzielający ubogim nieoprocentowanych pożyczek. Takich instytucji jezuici tworzyli wiele w całym kraju, realnie pomagając w ten sposób ogromnej liczbie wiernych.

To także jezuici przekazali Zygmuntowi III Wazie niezwykłą wiadomość od swego współbrata z Włoch. Jaką? Otóż w 1608 roku w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny włoskiemu jezuicie Juliuszowi Mancinellemu ukazała się Maryja z Dzieciątkiem Jezus. U jej stóp klęczał św. Stanisław Kostka, beatyfikowany zaledwie dwa lata wcześniej polski jezuita, żyjący tylko 18 lat w połowie poprzedniego stulecia. Mancinelli zapragnął uczcić Matkę Bożą słowami, którymi jeszcze nikt jej nie czcił. A ona powiedziała do niego: „Dlaczego nie nazywasz mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie”.

Mancinelli, mimo ponad 70 lat na karku, wiedziony zachętą Maryi ruszył do Polski na piechotę. W krakowskiej katedrze na Wawelu znów zobaczył Matkę Bożą, tym razem powiedziała: „Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką Tego Narodu, który jest mi bardzo drogi ,więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj Mnie nieustannie, a Ja będę ci zawsze, tak jak teraz miłosierną”.

To z pozoru niezbyt istotne wydarzenie odbiło się szerokim echem na wszystkich późniejszych pokoleniach Polaków. Na jego pamiątkę nie tylko ukoronowano jedną z wież krakowskiego kościoła Mariackiego, ale też król Jan Kazimierz postanowił właśnie Matce Bożej powierzyć losy ojczyzny w czasie potopu szwedzkiego i obwołać ją patronką jego królestwa. Nadzieje na odwrócenie losów Rzeczypospolitej najechanej jednocześnie przez Szwedów i Rosjan zaczęły się bowiem rodzić dopiero po skutecznej obronie Jasnej Góry, na której od wieków znajdował się właśnie wizerunek Najświętszej Maryi Panny – Czarnej Madonny – nazywanej już przez Jana Długosza „najdostojniejszą królową świata i naszą”, a przez XVI-wiecznego poetę Grzegorza z Sambora już wprost „królową Polski”. Nazwanie jej przez króla patronką Polski miało również swój antyprotestancki wydźwięk – wszak część kalwinistów i luteranów zwalczało kult Maryi jako bałwochwalczy.

Królowanie Matki Bożej w sercach Polaków było oczywistością już znacznie wcześniej, ale wydarzenia z XVII wieku tę pozycję potwierdziły. Polacy na kolejne stulecia mieli pozostać narodem katolickim i maryjnym. Podkreślali to wszyscy późniejsi wielcy święci Polscy – włącznie z papieżem Janem Pawłem II, którego zawołaniem biskupim były zwrócone właśnie ku Maryi, której chwałę sławili już rycerze pod Grunwaldem, słowa „Totus tuus – cały Twój”.

Wiara i wolność!

Bogurodzicę, pierwszy polski hymn, Polacy śpiewali także wiele lat po Grunwaldzie. Śpiewali ją również konfederaci barscy – członkowie organizacji szlacheckiej, de facto związku zbrojnego, który powstał dla dwóch celów: obrony polskiej niepodległości oraz… obrony wiary katolickiej. W połowie XVIII wieku zaczęła się bowiem nowa era w stosunkach Polski z sąsiadami, trwająca zresztą do dziś – era rozbijania przez zagranicznych agentów jedności polski poprzez rozbijanie wiary Polaków. Wtedy jeszcze były to działania jawne. Protestanckie Prusy i prawosławna Rosja domagały się bowiem przyznania praw politycznych innowiercom zamieszkującym Koronę Królestwa Polskiego i Wielkie Księstwo Litewskie.

Konfederację zawiązano 4 marca 1768 roku, a więc w dniu, w którym Kościół wspomina św. Kazimierza, jagiellońskiego królewicza. Naczelne hasło konfederatów brzmiało: „Wiara i wolność!”. To tylko udowadnia, na jaką skalę ówcześni Polacy utożsamiali Polskę z katolicyzmem, a swoje prawa z religią przyjętą przez Mieszka I. Obrona niepodległości ojczyzny była również oczywistą obroną wiary katolickiej – i odwrotnie. Najpopularniejsze pieśni wśród konfederatów zaczynały się od słów „Zdaj się, Polaku, w opiekę Maryi albo Stawam na placu z Boga ordynansu”.

Wszyscy ci, którzy chcieliby w konfederacji barskiej widzieć tylko obronę praw szlachty i tzw. złotej wolności, niech dokładnie zapoznają się z najlepszą do tej pory publikacją na jej temat, mianowicie z dziełem Władysława Konopczyńskiego. Udowadnia on, że konfederaci nie byli bezkrytycznymi obrońcami ówczesnego stanu rzeczy, a wielu opowiadało się nawet wprost za odejściem od wolnej elekcji, mocno krytykowali nieudolne sejmy oraz z zainteresowaniem śledzili rozwój koncepcji odejścia od „Polaka politycznego” do innego rozumienia tego pojęcia, rzeklibyśmy – bardziej współczesnego, eksponującego wspólnotę pochodzenia, krwi i języka. Skąd się wzięła ta koncepcja? Otóż zapisana jest ona w wielu kazaniach i innych pracach katolickich duchownych tamtej epoki! To właśnie konfederaci – jak wspomina Robert Kościelny – głosili postulaty poszerzenia wspólnoty narodowej o słowiańskich chłopów, rozumienia patriotyzmu jako dobra ojczyzny, a nie dobra stanu szlacheckiego oraz ideę dbania o całą wspólnotę zamieszkującą Rzeczpospolitą. Duchowni tamtych czasów, z prymasem Ignacym Krasickim w Monachomachii na czele, potrafili w ostrych słowach krytykować także sam stan duchowny – skoro tylko jego część, jak to w historii bywało, sprzeniewierzyła się zasadom wiary i wolności, co widać było już kilka lat po zawiązaniu konfederacji barskiej, przy rozbiorach Polski.

A jakiej Polski, niestety bezskutecznie, bronili konfederaci barscy, śpiewając: „Boć nie nowina Maryi puklerzem Zastawiać Polskę; wojować z rycerzem Przybywa w osobie, Sukurs dawać tobie. Miła ojczyzno!”? Otóż z Rzeczpospolitą sąsiadowały wówczas cztery państwa – prawosławna Rosja, protestanckie Prusy, islamskie Imperium Osmańskie oraz katolicka Austria. Jak widać, na ziemiach, na których położona jest Polska, rozgrywały się w drugiej połowie XVIII wieku dzieje cywilizacji stworzonej przez Kościół katolicki.

O zerwaniu cywilizacyjnym ze strony protestantów już wspominaliśmy. W Rosji triumfy święciła zaś cywilizacja turańska z elementami bizantyjskiej, gdzie władza świecka wyraźnie dominowała nad kościelną, wykorzystując ją do własnych celów politycznych, gdzie cała aktywność polityczna ma wymiar wojskowy, gdzie ludność nie rozwinęła większych więzów niż rodowe, gdzie już wówczas obowiązywał skrajny indywidualizm, a moralność nie obowiązywała w żaden sposób władców. W cywilizacji turańskiej kaprysy wodza zastępują prawo, podstawę porządku społecznego stanowi zasada nadrzędności czynnika ekonomicznego, normą jest jedynowładztwo. W pracy Rozwój moralności Feliks Koneczny, twórca koncepcji cywilizacji turańskiej, pisał o niej: „Samowola władcy jedynym źródłem prawa, a kto go usunie mieczem, stryczkiem, czy trucizną, ma prawo stać się władcą… takim samym”.

A Imperium Osmańskie? Jego cywilizacja, którą moglibyśmy nazwać arabską, choć Koneczny upatrywał w niej przedstawicielstwa również cywilizacji turańskiej, oparta była na islamie. Sułtan był jednocześnie kalifem, wprost nazywanym władcą wiernych. Podstawą ustroju był szarijat – a więc prawo islamu wywiedzione z Koranu. Tylko wyznawcy tej religii byli ludźmi wolnymi i mogli liczyć na pomoc państwa. Chrześcijanie, a więc „niewierni”, nazywani byli raja, co można przetłumaczyć jako „stado”, a ich wspólnoty, jeśli miały być tolerowane, musiały płacić olbrzymie podatki. Normą była poligamia z prawem do rozwodu przysługującym wyłącznie mężczyznom.

Rzeczpospolita opierała się zatem wielowektorowemu naporowi cywilizacyjnemu. Pozostawała wierna i jednocześnie stała na straży tego, bez czego w dziejach nigdy by nie zafunkcjonowała – wierze katolickiej i Kościołowi.

Z ówczesnych sąsiadów najbliżsi Polakom pozostawali oczywiście Austriacy – przedstawiciele cywilizacji łacińskiej, którym to zresztą Jan III Sobieski ruszył w sukurs pod Wiedeń, by zasłużyć na przydomki „Pogromca Półksiężyca” i „Lew Lechistanu” oraz na zawsze zatrzymać przy Polsce określenie „przedmurze chrześcijaństwa”. W zaborze austriackim nie bez przyczyny Polacy cieszyli się później swobodami wręcz niewyobrażalnymi wśród ciemiężących naszych przodków Niemców czy Rosjan.

„Tylko religia leczyła te rany”

Czasy bitwy pod Wiedniem po raz kolejny uświadamiają, że w każdej polskiej duszy drzemie pierwiastek specjalnego posłannictwa Polski. Pisał o tym nieoceniony biskup Pelczar, wskazując: „Religia wyznaczyła ponadto narodowi polskiemu słynne posłannictwo, by niósł światło Ewangelii i cywilizacji zachodniej na wschód, łączył Kościół wschodni z zachodnim, a piersią swoją odpierał najazdy czy pogańskich Prusaków, czy Jadźwingów i Litwinów, czy wyznawców islamu – Tatarów i Turków, czy Moskwy jako spadkobierczyni bizantynizmu, czy wreszcie pionierów protestantyzmu. Jeżeli naród spełnił choć w części tę misję, jeżeli stępił rogi półksiężyca, pozyskał ofiarą królowej Jadwigi Litwę dla wiary krzyża i pojednał z Rzymem Ruś odszczepioną, główna w tym znowu zasługa religii. Ona bowiem głosem Stolicy Apostolskiej podbudzała go do wielkich czynów, ona kazała mu iść pod Legnicę, Warnę, Chocim i Wiedeń, ona ogniem świętym rozpalała jego rycerstwo, iż z pieśnią Bogurodzica Dziewica lub z okrzykiem Jezus Maria na ustach, rozbijało liczniejsze hufce wrogów”.

A jaka była tamta Polska? Polska, w której interrexem aż do wyboru następnego króla z urzędu był katolicki prymas? Był to kraj ukształtowany przez Kościół, który w tym miejscu świata rodził w dodatku ludzi szczególnie miłujących wolność tak własną, jak i innych. Polacy tworzyli z Litwinami wspólnotę polityczną „wolnych z wolnymi i równych z równymi”, podpartą jednak tolerancją dla odmienności tradycji i praw. Władysław Konopczyński zwracał uwagę, że ówczesny podbój Rzeczypospolitej zapoczątkowany unią w Krewie, a wzmocniony aktem unii lubelskiej, był podbojem dokonującym się siłą atrakcyjności polskich zasad ustrojowych. Był to kraj, którego zasady postępowania, swoistą doktrynę polityczną wypracowywali intelektualiści Akademii Krakowskiej, głównie duchowni, z księdzem Pawłem Włodkowicem na czele, który w połowie XIV wieku zaproponował tej części świata struktury polityczne zbudowane na szacunku dla podmiotowości i swoistości zamieszkujących ją ludów. Było to miejsce, którego najbardziej odpowiedzialni mieszkańcy zdawali sobie sprawę, że wiara przodków stanowiła nie tylko spuściznę i tradycję, ale również obowiązek, gdyż katolickość na flankach Europy tożsama była z wezwaniem do walki ze światem pogańskim oraz innowiercami, a takie właśnie państwa otaczały Rzeczpospolitą.

Było to jednak również państwo, które w momencie osiągnięcia wielkości przestało słuchać tych, którzy próbowali odciągnąć jego przedstawicieli z drogi pychy, która jak wiadomo, kroczy przed upadkiem. Państwo proroków, których żywot zawsze najtrudniejszy jest we własnej ojczyźnie. I dlatego też tamta ojczyzna, mimo niesamowitych osiągnięć została zdradzona i doprowadzona do upadku, głównie przez siły wrogie nie tylko samej Rzeczypospolitej, ale i Kościołowi, choć – dodajmy dla porządku – również wewnątrz kleru istniała nieliczna frakcja zdrajców, która do upadku się przyczyniła.

Oddajmy znów głos nieocenionemu biskupowi Pelczarowi: „Kiedy stan szlachecki nadużył wolności i skrępował władzę królewską, a niższe warstwy począł uciskać, kiedy w kraju zapanował bezrząd, rozwielmożniła się swawola, posuwająca się, zwłaszcza od czasów reformacji, aż do jawnych rokoszów i do związków z wrogami ojczyzny; tylko religia leczyła, choć w części, te ciężkie rany, bo ona miała jeszcze poszanowanie w narodzie, tak że gdy niesforna szlachta rąbała się na sejmikach, dość było wynieść Najświętszy Sakrament, aby rozbroić zaciekłych i powalić na kolana. Z ambon też padały nieraz gromy na występnych, a nawet przepowiednie takiego Skargi, że Polska wadami swoimi grób sobie wykopie”.

Powyższy tekst stanowi fragment książki Krystiana Kratiuka „Jak Kościół katolicki stworzył Polskę i Polaków” wydanej nakładem wydawnictwa Fronda w roku 2022.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij