Padł rozkaz by okoliczni Polacy zostali wymordowani do 15 kwietnia. Był więc już tydzień opóźnienia. Zbliżała się Wielkanoc, więc Ukraińcy zapowiadali, że na święta „pomalują jajka krwią Lachów”. Do zbrodni w Janowej Dolinie doszło pod osłoną nocy. Stacjonujący tam garnizon niemieckich żołnierzy mordowanych nie obronił.
Król Jan Kazimierz upodobał sobie polowania w wołyńskich lasach sosnowych. To właśnie dla upamiętnienia pobytów monarchy w powiecie kostopolskim, nazwano osadę dla robotników – zbudowaną w latach dwudziestych poprzedniego stulecia – Janową Doliną. Miejsce budowano z pieczołowitością charakterystyczną dla inżynierów i architektów II Rzeczypospolitej. Nowopowstałe Państwowe Kamieniołomy Bazaltu były nadzieją dla dziesiątek rodzin, sprowadzających się do tego miejsca – nadzieją na pracę, rodzinny spokój i chleb.
Wesprzyj nas już teraz!
Chluba Wołynia
To nie było miejsce typowe dla tej okolicy. Prócz stolicy powiatu, Kostopolu, miejscowości wokół były starymi, tradycyjnymi wschodnimi wioskami. A przy kamieniołomach powstawały nie tylko w pełni zelektryfikowane domy mieszkalne, ale i sieć wodno-kanalizacyjna, klub sportowy z boiskiem, szpital, kino-teatr, szkoła, cmentarz a nawet.. zespół jazzowy! Piwnice wszystkich domów zbudowano z wydobywanego nieopodal bazaltu, co miało sprawić, iż będą jeszcze bardziej nowoczesne. Bito własną monetę do wewnątrzosiedlowych rozliczeń, wymienialną oczywiście na polską walutę.
Janową Dolinę zasiedlili w 97 proc. Polacy. Około 2,5 tys. mieszkańców chciało budowy kościoła. Postawiono drewnianą kaplicę, która miała być tylko tymczasowym Domem Bożym, wkrótce miał powstać większy kościół. Plany budowy przerwał wybuch II wojny światowej.
W czasie wojny w Janowej Dolinie znajdował się niemiecki garnizon, w którym stacjonowała kompania Wermachtu. Mimo aresztowań dokonywanych przez Gestapo, do 1943 roku mężczyźni stosunkowo spokojnie pracowali w kamieniołomie, kobiety zajmowały się domami. Wiedzieli, że w okolicy zaczynają się dziać rzeczy straszne, widzieli ludzi przyjeżdżających do ich osady, zatrzymujących się w niej ze strachu przed Ukraińcami. W Janowej Dolinie Ukraińców było bardzo niewielu, poza tym jest przecież niemiecka kompania, która „pilnuje porządku”. Uciekinierzy liczyli na schronienie przed banderowcami. Wśród tych osób była również kobieta przywieziona do miejscowego szpitala z 28 ranami kłutymi. Cudem ocalała z pobliskiego Złaźna, gdzie miesiąc wcześniej ukraińscy mordercy z zimną krwią zabili trzydziestu Polaków.
Jutro Wielki Piątek
22 kwietnia 1943 r. przypadał akurat Wielki Czwartek. Po pracy cała miejscowa społeczność udała się do kaplicy. O północy większość z mieszkańców kładła się już spać, dzieci były w łóżkach już od kilku godzin. Spał również i proboszcz parafii Chrystusa Zbawiciela, choć wcześniej zdążył przygotować się na nadejście Wielkiego Piątku – Dnia Męki Pańskiej. Czy spodziewał się, że będzie to też dzień męki Janowej Doliny?
W tym samym czasie wokół osady zgrupowały się oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii. Banderowcy zarzucili tor kolejowy pniami drzew, chcąc uniemożliwić ucieczkę. Dowódcą akcji był Iwan Łytwyńczuk „Dubowyj”. Pamiętał, że Polacy mieli być wymordowani do 15 kwietnia, takie były rozkazy. Był już więc tydzień opóźnienia do nadrobienia. Ukraińcy opowiadali sobie przez ostatnie dni, że na Wielkanoc pomalują jaja krwią Polaków”. Wielki Piątek był więc ostatnią szansą.
Najpierw padły strzały z broni ręcznej i maszynowej. Zaraz potem szturmowcy ruszyli w przód, podpalając butelkami z łatwopalnym płynem i płonącymi żagwiami kolejne budynki. W ruch poszły też granaty – wrzucano je przez okna domów.
Polacy – ci którym udało się nie zostać rozerwanymi granatem, budzili się z krzykiem. Wyskakiwali przez okna domów z dziećmi na rękach, próbowali schronić się w lesie. Ukraińcy byli jednak na to przygotowani. Stali pod domami i tylko czekali, aż wyjdą z nich ludzie. Zamiast łyku chłodnego powietrza uciekinierzy z płonących domów otrzymywali cios siekierą, najczęściej w głowę. Uderzenie zwykle było śmiertelne, ale to zbydlęconym banderowcom nie wystarczało. Martwe już ciała rąbali siekierami jak drewno na opał. Kto nie miał siekiery, używał wideł. Kilkadziesiąt polskich dzieci zakończyło swe krótkie życie przebite tym rolniczym narzędziem. W kobiety wbijano wszelkiego rodzaju sprzęty gospodarstwa domowego. Komu udało się wyjść z domu bez szwanku, padał za chwilę po celnym strzale w plecy czekającego tylko na to Ukraińca.
Piwnice i szpital pułapką
Skoro nie można uciec z płonącego, drewnianego domu, to gdzie się ukryć? Pozostaje jeszcze piwnica. Bazaltowe pomieszczenia okazały się jednak pułapką. Większość z osób które wybrały tą drogę ucieczki, zaczadziła się lub udusiła dymem.
Ukraińcy bawili się w najlepsze. Cieszyli się na widok padającej od kul „głupiej polskiej szlachty”, jak nazywali Polaków z Janowej Doliny. Ale bestialska złość nie miała końca. Nie płonął wszak jeszcze szpital. To w jego kierunku udała się grupa żołnierzy UPA. O ich barbarzyńskiej premedytacji niech świadczy fakt, iż weszli do placówki i zapytali lekarzy, gdzie leżą pacjenci ukraińscy. Po odstawieniu ich w bezpieczne miejsce, sterroryzowany wcześniej personel wyprowadzono na zewnątrz. Szpital podpalono pozostawiając w nim chorych Polaków, a lekarzy i pielęgniarki zamordowano siekierami. W płonącym budynku medycznym zginęła wspomniana wcześniej uciekinierka ze Złaźna. 28 ran nożem nie wystarczyło by zabić ją miesiąc wcześniej, w Wielki Piątek ta sztuka już się Ukraińcom udała.
Niemcy patrzyli na to wszystko i czekali. Część Ukraińców napadła również na garnizon, Niemcy odparli atak. Polaków zgromadzonych poza okolicami jednostki bronić nie zamierzali. O czwartej nad ranem nad Janową Doliną przeleciał samolot zwiadowczy Luftwaffe, i dopiero to zmusiło banderowców do ucieczki.
Setki ofiar, setki kłamstw
O wschodzie słońca zaczęto podliczać ofiary. Według różnych szacunków zginęło od 600 do nawet 800 osób. Spłonęło ponad 100 budynków. „Widok był przerażający: jedni czarni, poparzeni, inni pokaleczeni, cali zbryzgani krwią, leżeli jeden przy drugim na gołej podłodze, jęcząc z bólu, błagając o pomoc lub łyk wody” – wspomina jedna z mieszkanek Janowej Doliny. „Pozostała przy życiu jedna pielęgniarka była bezradna wobec tylu rannych, braku leków, chociażby tych, które uśmierzają ból. Pomoc ograniczała się do podawania wody” – dodaje.
Złapano kilku ukraińskich bandytów, którzy furami przyjechali po pozostałości po majątkach „Lachów”. Kilkunastu Polaków ruszyło w las w poszukiwaniu zemsty, od czego inni starali się ich odwieść. Zabili pięć osób. Reszta ocalałych przez cały Wielki Piątek grzebała martwych w zbiorowej mogile, na placu obok krzyża, gdzie miał stanąć murowany kościół.
Tych Polaków którzy przeżyli, wywieziono pociągiem do Kostopola. Gdyby plan Ukraińców został spełniony w stu procentach, w Janowej Dolinie zginęłaby również półtoraroczna dziewczynka, która dwadzieścia lat później wydała na świat ojca autora niniejszego tekstu.
Dziś nie ma już Janowej Doliny. W miejscu tym znajduje się osada Bazaltowe. 10 lat temu, dumni ze swych dziadków i ojców Ukraińcy, zamontowali tam tablicę gloryfikująca UPA. Napisali: „Wmurowano ku czci 60-lecia Ukraińskiej Powstańczej Armii. Tu 21-22 kwietnia 1943 roku sotnie pod dowództwem „Dubowego” zlikwidowały jedną z najlepiej umocnionych baz wojskowych polsko-niemieckich okupantów na Wołyniu. W walce zlikwidowano niemiecką i polską załogę, wyzwolono z obozu jeńców wojennych i powstrzymano terrorystyczne akcje przeciwko okolicznym wsiom, które przeprowadzali polsko-niemieccy zaborcy”.
Dziś mówią nam, że „każdy naród ma swoją pamięć”. Tak jak i swoją prawdę.
Krystian Kratiuk