13 marca 2023

Krystian Kratiuk: Komu papież, komu?

(il. A. Bednarski)

Liberalni katolicy zwykle żądają od Kościoła tego samego, czego chcieliby wrogowie Kościoła wywodzący się przecież spoza niego. Ale nie w sprawie papiestwa…

„Tygodnik Powszechny” wydany po śmierci Benedykta XVI reklamowano tytułem: Ostatni taki papież. Wiadomo, w środowisku tworzącym to pismo nie podziela się Benedyktowej wizji Kościoła i jego teologii, dlatego łatwo się było domyślić, że nie zamieszczono tam opisu faktów, ale projekcję marzenia.

Z obfitości serca usta mówią. Jakież jest więc marzenie środowiska, które od lat dąży do zmiany Kościoła i jego miejsca w świecie oraz wpływu, jaki on na ten świat wywiera? Dekonstrukcja instytucji papiestwa i samego papieża, a więc człowieka, do którego ponad miliard osób zwyczajowo zwraca się Ojcze Święty. Przez wieki papieże rozumieli przecież swoją rolę właśnie po ojcowsku. Nawet Paweł VI wyznał w prywatnych zapiskach, że za najważniejszą godność papieża uważa ojcostwo ustające dopiero z ostatnim tchnieniem. Papież Montini pisał to w kontekście rozważań o emeryturze biskupów – którą przecież, jako obowiązkową, sam wprowadził. Uważał jednak, że Ojciec Święty rezygnować nie może, bo z ojcostwa się nie rezygnuje.

Wesprzyj nas już teraz!

W „Tygodniku Powszechnym” można było przeczytać, że przez swoją decyzję o abdykacji Benedykt XVI zdekonstruował sakralny, ojcowski obraz papiestwa, i że tym samym wyraźnie pokazał, że biskup Rzymu nie ma w sobie więcej sakralności niż każdy inny biskup. Co więcej – według autorów tygodnika – można powiedzieć, że Franciszkowe buona sera (dobry wieczór) wypowiedziane po wyborze do zgormadzonych na placu Świętego Piotra jest naturalną kontynuacją ustąpienia Benedykta.

Trudno się z tym nie zgodzić. To przecież prawda, że decyzja Benedykta pozbawiła papiestwo nimbu ojcostwa nieustępującego wbrew przeciwnościom, co w tak niezwykły sposób udowodnił swoim heroizmem Jan Paweł II.

Obywatel papież

Ale na tym kończy się zgoda z postulatami „Tygodnika Powszechnego”. Dalej bowiem czytamy, że papiestwo nie powinno być ojcostwem; że nigdy nim nie było, bo Chrystus nie chciał, aby kogokolwiek na ziemi tytułować ojcem, i że święty Piotr dla nikogo ojcem nie był. Co więcej, od teraz tak powinno być już zawsze. Papieże nie powinni postrzegać swego urzędu po ojcowsku – żąda „Tygodnik Powszechny”.

Ale rezygnacja z tego symbolicznego ojcostwa ma być tylko stopniem na drodze ku demontażowi papiestwa, a przez to i Kościoła – a jeszcze sporo pozostaje do zdemontowania. „Tygodnik Powszechny” pisze więc, iż może czas pomyśleć Kościół bez Watykanu. Biskupa Rzymu jako zwykłego obywatela Republiki Włoch, bez żadnej politycznej władzy. Nie byłoby wtedy Sekretariatu Stanu i dyplomatów w sutannach. Może i całą resztę Kurii Rzymskiej łatwiej byłoby zreformować, gdyż fundusze na jej utrzymanie byłyby z pewnością inne i znacznie mniej osób chciałoby robić karierę w instytucji znacznie biedniejszej niż obecnie. Biskupi Rzymu nie potrzebowaliby wielkich środków finansowych, dyplomatów i nuncjuszy, gdyż wcale nie musieliby grać roli ojca ludzkości ani nawet prowadzić Kościoła i wytyczać kierunku jego rozwoju. Nie musieliby wyznaczać biskupów na całym świecie (przez wieki tego nie robili) ani pisać tak licznych encyklik czy adhortacji.

To po co jeszcze komu papież? – można pomyśleć, skoro przecież jednak opartego na Piśmie Świętym prymatu Piotra nikt poważny w Kościele nie neguje. Oto odpowiedź: Kościół, rozsiany po całym świecie, istniejący w różnorodnych kulturach, potrzebowałby nadal papieża jako znaku i sługi jedności. Jednak w świecie, w którym przepływ informacji jest taki jak dzisiaj, taka posługa jedności mogłaby wyglądać inaczej. Najważniejsze byłoby w niej zadbanie, by wszystkie wspólnoty Kościoła pozostawały ze sobą w kontakcie, rozmawiały o swojej wierze. Ważnym aspektem funkcji biskupa Rzymu byłoby w tej perspektywie sprawdzenie, czy głosy pojawiające się w takiej rozmowie zgadzają się z wiarą, którą chrześcijanie wyznawali przez wieki.

Takiego właśnie papiestwa chcieliby katolicy ze środowisk progresywnych, od dekad nawołujących Kościół już nie do dekonstrukcji, ale do autodestrukcji. I rzeczywiście – w wielu gestach papieża Franciszka, rezygnującego z papieskiej tytulatury, splendoru, rozmaitych godności i permanentnie określającego siebie samego mianem biskupa Rzymu a nie papieżem – mogą dostrzec nadzieję na spełnienie tej wizji.

Inaczej niż świat

Na pozór wydaje się, że progresywni czy neomodernistyczni katolicy pragną dla Kościoła tego samego, czego chce wrogi wobec niego świat zewnętrzny.

I rzeczywiście – większość ich postulatów się pokrywa; przedstawiciele świata i postępowych kręgów katolickich domagają się, aby Kościół nie wtrącał się do polityki (no chyba, że chodzi o poparcie lewicowych postulatów). Chcą zmiany doktryny Kościoła w taki sposób, by nadążała za najnowszymi ustaleniami nauki, co zwykle sprowadza się przecież do uznania, że grzechy nie są grzechami, że całkowicie normalne są na przykład homoseksualizm czy zmiana płci. Chcieliby, aby Kościół zajmował się raczej ekologią niż głoszeniem nauki Chrystusa. Mają nadzieję, że katolicy przestaną być tak nienowocześni i wreszcie dopuszczą kobiety do kapłaństwa.

Można wymieniać jeszcze bardzo długo – rzeczywiście postulaty ludzi spoza Kościoła i katolików otwartych na świat w większości są tożsame.

Ale lektura artykułów pisanych po śmierci Benedykta XVI nakazuje nieco skorygować ten pogląd. Obcując z treściami nawołującymi de facto do zniesienia znanej od stuleci formy papiestwa, nie sposób nie skonstatować, że postępowi katolicy postulują… bardziej radykalne zmiany niż te, których życzy sobie wrogi Kościołowi świat.

Bo wszelkiej maści lewacy, komuniści czy liberałowie wcale nie chcą degradacji papiestwa w samym Kościele. Wiedzą oni bowiem – inaczej niż postępowi katolicy – że Kościół jest i zawsze będzie duchową potęgą, a jego widzialna głowa, papież, namiestnik Chrystusa na ziemi, zawsze będzie tego Kościoła symbolem. Od wieków zatem lewacy marzą wcale nie o tym, by ów symbol został zrównany jako instytucja z biskupstwem jakiejkolwiek diecezji. Oni marzą o własnym papieżu. O papieżu realizującym ich plany.

Jakiego papieża potrzebowaliby wrogowie Kościoła?

Takiego, który za najważniejszy aspekt swojego urzędowania uzna pacyfistyczną walkę o pokój na świecie, stanie się żyrantem rewolucji ekologicznej i będzie popierał ruchy dążące do pozbawienia ludzi wolności oraz własności.

Potrzebują oni papieża, który uzna, że skoro wszyscy ludzie i tak grzeszą, to te najszerzej promowane grzechy należałoby uznać za nie-grzechy.

Potrzebują papieża, który będzie utrzymywał, że wszystkie religie są równe, a najważniejsze jest bycie dobrym człowiekiem (a co kto rozumie przez dobro, to już mniejsza z tym).

Potrzebują papieża, który używając autorytetu Jezusa Chrystusa, będzie się posługiwał językiem na tyle niejasnym i niezrozumiałym, że ludzie na całym świecie zastanawiać się będą, o co mu chodzi, i choć każdy dojdzie do zupełnie innych, wykluczających się wniosków, to wszyscy uznają, że mają rację. A papież nie będzie zaprzeczał.

Wrogowie Kościoła potrzebują papieża, który nie będzie stawiał jasno sprawy aborcji i nie będzie miał nic przeciwko udzielaniu Komunii Świętej politykom, którzy na zgodzie na ludobójstwo budują własne kariery w instytucjach państwowych i międzynarodowych.

Potrzebują papieża, który uzna, że właściwie, pod pewnymi względami, jest komunistą i ogłosi światu, że Chrystus też nim był.

Potrzebują papieża, który jednocześnie będzie przemieniał Kościół na ich modłę, w takim tempie, jakie uzna za słuszne – w końcu to on zna tę instytucję od środka, a nie oni. Potrzebują papieża, który zwalczał będzie wszelkie objawy tradycyjnej pobożności oraz związki Kościoła i państwa, szczególnie tam, gdzie Kościół w życiu publicznym upomina się jeszcze o chrześcijańskie wartości.

O takim papieżu marzyli wrogowie Kościoła, ale nie spodziewali się, że kiedykolwiek uda się im doprowadzić do tego, by ktoś taki zasiadł na Tronie Piotrowym. Przypomnijmy fragment trzeźwej oceny rzeczywistości ze słynnego dokumentu jednej z włoskich lóż masońskich z roku 1820: Nasza praca jest zadaniem na sto lat. Zostawmy ludzi starych i wyjdźmy do młodych. Seminarzyści staną się kapłanami reprezentującymi nasze liberalne idee, a później zostaną biskupami reprezentującymi liberalne idee. Nie łudźmy się. Nie uda się nam zrobić masona z papieża. Ale liberalni biskupi, którzy będą pracować w otoczeniu papieża, będą mu podsuwali pomysły i idee, które przynoszą nam korzyść, a papież wcieli je w życie.

A teraz warto się zastanowić, czy marzenie wrogów Kościoła o własnym papieżu rzeczywiście nigdy nie zostało zrealizowane…

Krystian Kratiuk

Tekst pochodzi z 91. numeru magazynu „Polonia Christiana” (marzec-kwiecień 2023)

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij