Wykładowca nauk politycznych z Uniwersytetu Islandzkiego w Rejkiawiku, prof. Hannes Hólmsteinn Gissurarson stwierdził, że jedyną metodą wyjścia z kryzysu, na jaką mogła sobie pozwolić niewielka Islandia, było liczenie tylko i wyłącznie na siebie. Profesor uważa też, że wycofanie wniosku akcesyjnego przez nowy rząd na Islandii było dobrym posunięciem.
Przyczyn kryzysu, który dotknął Islandię w latach 2008-2009 jako pierwszą, było w ocenie prof. Gissurarsona kilka. Amerykańskie pożyczki subprime, zbyt niskie stopy procentowe w USA i innych krajach, zbyt wysokie zadłużenie, a także nowe instrumenty finansowe, które doprowadziły do niedoszacowania ryzyka. Dodatkowo, islandzkie banki posiadały znacznie większe możliwości finansowe, niż tamtejszy resort finansów, który nie mógł być dla banków pożyczkodawcą ostatniej szansy.
Wesprzyj nas już teraz!
Islandczycy sprzeciwili się ratowaniu banków za pieniądze podatników. W sytuacji, gdy zagraniczne banki stały się technicznie, a nawet formalnie bankrutami, islandzki rząd po prostu odmówił wspomagania ich zagranicznych operacji. Nie miał nawet do tego tytułu prawnego, ponieważ nie były to zobowiązania ani jego, ani islandzkich obywateli. Zagwarantował za to krajowe konta bankowe, utworzono też nowe banki. W ocenie prof. Gissurarsona, nic więcej nie należało robić.
Obok kryzysu sektora bankowego, ogólną sytuację pogarszała w wydatnym stopniu poprzednia, lewicowa ekipa rządząca. Dziennik „The Wall Street Journal” określił jakiś czas temu jej działania jako niemalże samobójstwo. Nie inna jest ocena prof. Gissurarsona, który uważa, że poprzedni rząd „wydawał się niezainteresowany wzrostem gospodarczym”. Podczas depresji podnosił podatki i robił wszystko, by Islandię opuścili ludzie bogaci, np. poprzez wprowadzanie specjalnych podatków. Nie wyraził również zgody na budowę hydroelektrowni i elektrowni geotermalnej, a także atakował sprawnie funkcjonujący przemysł rybny – podstawę islandzkiej gospodarki.
Islandzki wykładowca jest zdania, że jego kraj nie powinien przyłączać się do Unii Europejskiej, która staje się „superpaństwem bez jakiegokolwiek demokratycznego mandatu, kierowanym przez anonimowych, nieodpowiedzialnych przed nikim biurokratów”. Otwarty rynek zmienia się w niej w zamknięte państwo i Islandia, jako raczej zamożny kraj, straciłaby na członkostwie. Efektywna polityka rybołówstwa dostałaby się pod brukselski młotek, ponieważ w Europie zasoby rybne są wspólne. Co więcej, Islandia ma już teraz zapewniony dostęp do europejskich rynków dzięki porozumieniu o Europejskim Obszarze Gospodarczym.
Tomasz Tokarski
Źródło: nczas.com