19 marca 2019

Ks. prof. Bortkiewicz o standardach WHO: deprawacja i seksualizacja dzieci

(Fot. Lukasz Dejnarowicz / FORUM )

Nie przypisujmy Panu Bogu naszych poglądów absurdalnych i złowrogich. Pan Bóg stwarzając nas wyznaczył nam zadanie – uczynienie z życia wartości, godne wykorzystanie wolności, wskazał też, że sensem życia jest miłość. To odczytujmy i realizujmy – mówi w rozmowie z PCh24.pl Ks. prof. Paweł Bortkiewicz.

 

W roku 2018 przez ulice polskich miast przeszła niespotykana wręcz liczba tzw. parad czy też marszów równości. Z kolei rok 2019 rozpoczął się od podpisania przez prezydenta Warszawy – Rafała Trzaskowskiego – tzw. deklaracji LGBT+. Czy oznacza to, że nasza ojczyzna wchodzi w fazę rewolucyjnego przyśpieszenia i już niedługo „dogonimy Zachód”, jeśli chodzi o „gender-standardy”?

Wesprzyj nas już teraz!

W jakiejś mierze równamy po 50 latach do Zachodu, do jego rewolucji obyczajowej albo rewolucji seksualnej. Tylko, że to znaczy, iż równamy do momentu, o którym niemiecki komunista Willy Muenzenberg powiedział: „Uczynimy Zachód tak zepsutym, że aż będzie śmierdział”.

 

No więc, zaczęliśmy równać do Zachodu z jego smrodem, zepsuciem i chaosem aksjologicznym.

 

Oczywiście, ktoś powie, że woli żyć na zasobnym, choć śmierdzącym Zachodzie niż w pachnącej, ale biedniejszej Polsce. Nie sądzę jednak, żeby w niedalekiej przyszłości utrzymał taki ktoś taką opinię.

 

Psucie się Zachodu sprawia, że w te zgniłe tkanki wchodzi coraz mocniej infekcja islamu. I trzeba to w końcu powiedzieć wyraźnie – jesteśmy świadkami być może śmiertelnej choroby cywilizacji zachodniej.

 

Dlaczego właśnie teraz ideolodzy gender i wszelkiej maści rewolucjoniści postanowili zaatakować? Skąd ta ofensywa promująca homoseksualizm, aborcję i wszelkiego rodzaju dewiacje?

Kluczem wydaje mi się tutaj użyte przez Pana słowo „ideologia”. Ona jest narzędziem walki z cywilizacją zachodnią – cywilizacją chrześcijańską. To oczywiście proces bardzo długi i odwieczny. Znamy z własnej perspektywy czasu walkę ideologii komunistycznej z chrześcijańskim światem. Rzecz w tym, że marksizm, który gromił katolicyzm za „alienację  człowieka” dokonał najbardziej radykalnego wyobcowania człowieka, wyobcowania z jego człowieczeństwa. Produkt „homo sovieticus” to synonim niewolnika bez imienia, twarzy, podmiotowości.

 

Skoro ta metoda się zdyskredytowała, marksizm wcielił się w neomarksizm. Zamiast proletariatu mamy homoseksualistów, zamiast alienacji mamy dyskryminację. Walka musi trwać, walka nie znosi pustki. A wiadomo, że dla marksizmu i neomarksizmu, walka jest sensem istnienia, jest wszystkim.

 

Ideolodzy gender mają co najmniej kilka parasoli ochronnych w postaci liberalnych mediów, części polityków oraz przedstawicieli Brukseli. Co gorsza: codziennie można odnieść wrażenie, że liczba „sojuszników LGBT” rośnie. Dlaczego tak się dzieje? 

Można oczywiście rozgrywać i ugrywać w ten sposób cele polityczne. Jeśli ktoś mi powie, że lud pracujący miast i wsi jest w Polsce gnębiony, wyzyskiwany, alienowany, to mogę to sprawdzić. Nie twierdzę przy tym, że nie ma w Polsce problemów ze standardami pracy, ale nie ma masowego wyzysku. Mogę się przekonać, jak wyglądają warunki pracy, jaka jest płaca.

 

Natomiast, jeśli ktoś powie, że 200 tysięcy warszawiaków to zwolennicy homoideologii, to – jak to sprawdzić? Jeśli ktoś twierdzi, że homoseksualiści są dyskryminowani i nietolerowani, to według jakich kryteriów mogę to zweryfikować?

 

Szukam informacji o zwolnionych z pracy za homoseksualizm, o wyrzuconych ze sklepu czy pociągu za poglądy homoseksualne… I co mogę znaleźć? Raczej informację o pisarzu, publicyście, krytycznie wyrażającym się o homoseksualizmie i jego roszczeniach, wyrzuconym z pociągu na trasie Wrocław – Poznań, o aktywistce – obrończyni życia ciąganej do sądu za nazwanie homoseksualizmu dewiacją…

 

Mimo tego, rośnie narracja o biednych, prześladowanych homoseksualistach… A ponieważ żyjemy w czasach pogardy dla rozumu i prawdy, taka propaganda zyskuje podatny grunt.

 

Jednym z głównych postulatów ideologów gender jest walka o legalizację tzw. małżeństw homoseksualnych? Z drugiej strony ci sami ludzie krytykują normalną rodzinę i normalne małżeństwo – związki kobiety i mężczyzny – jako symbole ciemnogrodu i zacofania. Czy jest w tym jakakolwiek logika?

Wydaje mi się, że w pewnym sensie jest w tym logika – logika destrukcji. Myślę, że od czasów Hobbesa i Malthusa toczy się walka z rodziną. Hobbes orzekł, że to nie natura racjonalna, ale Lewiatan wyznacza standardy życia społecznego, a Malthus zasiał w nas fobię „bomby demograficznej”. I zaczęła się walka z małżeństwem jako naturalną instytucją służącą przekazowi życia. Antykoncepcja, eugenika w wydaniu Galtona czy współcześnie Singera, aborcja – stały się elementami tej walki. A potem przyszedł etap orzekania co jest „małżeństwem”, a co nim nie jest.

 

W tej perspektywie antypopulacyjnej „małżeństwem” może być wszystko i cokolwiek, tylko nie małżeństwo – wspólnota życia i miłości, kobiety i mężczyzny. Ta wspólnota jest zwalczana, a konfiguracja dowolna jest promowana. Oczywiście, ta promocja nie jest efektem zmienionej natury racjonalnej człowieka, ale hobbesowskiego Lewiatana, np. instytucji ONZ-owskich czy unijnych.

 

W jednej z wypowiedzi znany homo-aktywista Robert Biedroń powiedział, że warszawska Karta LGBT+ to tak naprawdę nic nowego, ponieważ on sam, pełniąc urząd prezydenta miasta Słupska wprowadził tzw. Kartę Różnorodności. Fakt ten przeszedł bez większego echa. Dlaczego?

Może dlatego, że wciąż błędnie myślimy kategoriami miast, ośrodków, instytucji i liczb, a nie osób. Jeśli homoinfekcja dotyka Warszawę myślimy od razu – „stolica”. I dostrzegamy prestiż, zakres oddziaływania, skalę propagandową takiego wydarzenia. I trudno odmówić temu racji.

 

Ale niewielki Słupsk to także ludzie, małżeństwa, rodziny, dzieci… To człowiek, jego miłość, jego wolność… I nie można lekceważyć destrukcji i dewastacji wartości w takim środowisku. Nie jest tak do końca istotna ilość i skala. Istotny musi być człowiek!

 

Prezydenci kolejnych polskich miast poinformowali, że pójdą śladami Warszawy i również wprowadzą własne „Karty LGBT+”. Czy ta operacja może się powieść? Czy ktokolwiek może przerwać to szaleństwo?

Istotnie, mamy do czynienia w ostatnich latach z procesem „wyzwalania” miast. Jest to „wyzwalanie” miast z Polski. „Wolne miasto Gdańsk”, „wolne miasto Poznań”, już wyzwolona „powstańczą walką” Warszawa. Samo takie nazewnictwo jest skandaliczne. Jest antypaństwowe i antypolskie. Ono bezcześci pamięć przeszłości i dzieje narodu polskiego. Niestety, takie operacje się dzieją i rozrastają.

 

Efektem wyborów samorządowych są postacie prezydentów wielkich miast w Polsce – takich, jakimi są. I nie chodzi tutaj o to, że są to postacie tzw. opozycji. To są postacie opozycyjne wobec polskości, wartości narodu jako takiego i wartości narodowych.

 

Myślę, że potrzebna jest gruntowna praca nad określeniem kompetencji samorządów, w szczególności nad zasadą subsydiarności. Ona jest zasadą kompetencyjną. Zatem przyznaje priorytet samorządom w ich działaniach przed państwem (o ile jednak nie naruszają te działania dobra wspólnego). Ale też ta sama zasada domaga się priorytetowych kompetencji rodziców w sferze na przykład wychowania. To trzeba precyzyjnie określić i egzekwować.

 

Na marginesie, warto zauważyć, że istnieje pewna zależność między tą autonomizacją „wolnych miast” a pojęciem „małych ojczyzn”, które jest nagminnie stosowane, także z strony konserwatywnej. Trzeba raczej wrócić do pojęcia regionów, które tworzą jedną wolną Ojczyznę – dobro wspólne narodu.

 

Czym są standardy WHO, na które powołują się twórcy „Karty LGBT+”? Kto, na jakiej podstawie i po co je stworzył?

Odpowiedź na to pytanie jest dość rozlega, jednak najkrócej ujmując warto sięgnąć do wspomnianego już reaktywowanego marksizmu. Jego konkretny kształt w postaci szkoły frankfurckiej postawił sobie za cel demontaż chrześcijańskiego dziedzictwa Zachodu. Rozpoczął się tzw. marsz przez instytucje, zawłaszczanie szkół, sądów, uniwersytetów. W tym procesie szczególnie ważnym było przejęcie rodziny. A głównym wrogiem w tym procesie był i pozostaje Kościół.

 

Przejęcie rodziny oznaczało przejęcie wychowania dzieci. Z grona frankfurtczyków wywodzili się przedstawiciele BZgA (Federalnego Biura Edukacji Zdrowotnej w Niemczech), którzy opracowali źródłowo „Standardy edukacji seksualnej w Europie” – przejęte przez WHO. Najlepiej zacytować w tym miejscu fragmenty standardów. Dzieci w okresie rozwoju 0-4 lata powinny nabyć wiedzy tak określonej: „Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa”. Dzieci w wieku 4-6 lat powinny posiąść wiedzę określoną: „Związki osób tej samej płci Różne rodzaje związków (rodzinnych). Różne koncepcje rodziny”. Kolejny etap rozwoju – 6-9 lat to zdobycie kolejnej wiedzy: „Podstawowe wiadomości dotyczące antykoncepcji. Różne metody antykoncepcji”. Edukacji w zakresie wiedzy towarzyszy formacja w zakresie postaw i umiejętności.

 

To nie jest edukacja – to są standardy deprawacji, seksualizacji, demoralizacji dziecka! 

 

Ile aktualnie postępowcy wyróżniają płci? Jak je „odkryli”?

Chciałbym zażartować: „Pan Bóg jeden wie”, ale … Pan Bóg stworzył człowieka mężczyzną i kobietą. Nie ma niczego innego poza tym binarnym układem. Postępowcy mają natomiast wysyp płci, orientacji seksualnych, opcji seksualnych… Na amerykańskiej wersji Facebooka, przy rejestracji widniało kilka lat temu do wyboru 56 orientacji seksualnych. Ale ich enumeracja i rozumienie to problem dla psychiatrów… 

 

Dlaczego edukacja seksualna jest tak ważna dla lewicowych rewolucjonistów? Po co chcą ją wprowadzać już w żłobkach i przedszkolach?

Chodzi, najprościej ujmując, o zniszczenie tożsamości. Jest taka publikacja „Ślepa na płeć. Edukacja równościowa po polsku”. We wprowadzeniu do niej prof. Magdalena Środa napisała: „Społeczność przyszłości to społeczność otwarta (a nie konglomerat narodów), to społeczność spluralizowana (a nie homogeniczna), multikulturowa (a nie monokulturowa), zindywidualizowana (a nie rodzinocentryczna), laicka (a nie fundamentalistyczna) oraz egalitarna (a nie hierarchiczna). I szkoła powinna przygotowywać do bycia członkiem takiej właśnie społeczności. Tymczasem polska szkoła jest narodowa, konserwatywna, unifikująca, a jedyne uznanie dla „różnicy” widać w uznaniu różnicy płci: szkoła socjalizuje bowiem młodzież do zajmowania tradycyjnych ról płciowych”.

 

Zauważmy – społeczność przyszłości ma być nie narodowa, pluralistyczna, nie rodzinocentryczna, zdezynfekowana z religii, pozbawiona autorytetów. Czy tego już w dużej mierze nie osiągnięto? Kto ty jesteś? Polak mały! – tak było kiedyś. Dziś wielu powie z dumą – „ja jestem Europejczyk, polskość to nienormalność… Ja jestem multikulti, a nie żaden przedstawiciel cywilizacji euroatlantyckiej.. Jestem „odjanopawłowiony” i odszedłem od Boga i Kościoła”… Został ostatni bastion – najbardziej podstawowy, elementarny wręcz. I ten fundament próbuje się naruszyć, zniszczyć…

 

Kiedy wymyślono coś takiego jak „płeć kulturowa”? Czym różni się ona od płci męskiej bądź żeńskiej?

To bardzo ciekawe pytanie. Pozornie można by się spodziewać jednoznaczności odpowiedzi, bo ten wymysł nie jest tak stary jak świat. To historia, która wpisuje się na przykład w moje życie. Ale w przypadku gender, czyli płci kulturowej nic nie jest takie proste. Sami genderyści powiedzą, że „zaczęto używać” tego pojęcia w latach sześćdziesiątych… To znaczy kto zaczął używać? Jakieś konkretne elity, partia polityczna, koło gospodyń wiejskich? Ale przecież ktoś musiał pierwszy to pojęcie wprowadzić w obieg.

 

Zacytuję p. Magdalenę Grabowską: „W naukach społecznych uznaje się iż twórcą pojęcia „gender” był psycholog amerykański Robert Stoller. Chociaż koncepcja płci społeczno-kulturowej była obecna w naukach społecznych na długo przed badaniami prowadzonymi przez Stollera, to on jako pierwszy użył w roku 1968 tego słowa w odniesieniu do niezgodności pomiędzy płcią biologiczną a poczuciem, czy też tożsamością płci reprezentowanym przez osoby transseksualne”.

 

Nie jestem z pewnością specjalistą, ale wydaje mi się, że jednak prymat w zakresie tego pojęcia należy do nowozelandzkiego psychologa i seksuologa Johna Moneya, pracującego w Baltimore, który zdecydowanie przed Stollerem wprowadził rozróżnienie sex i gender – płci biologicznej i kulturowej. Dlaczego genderyści pomijają Money’a? Może dlatego, że Money miał wyjątkową okazję weryfikacji swojej teorii głoszącej, że dziecko do 2 lat życia jest pozbawione poczucia tożsamości płciowej, tak więc jego tożsamość może być zmieniona bez konsekwencji wstrząsu psychologicznego. Można bez problemu przekształcić płeć biologiczną (sex) na płeć kulturową.

 

Okazja się nadarzyła w 1965 r., kiedy jeden z bliźniaków kanadyjskich Bruce Reimer został okaleczony przy zabiegi laserowego obrzezania. Money przeprowadził na nim eksperymentalnie swoją teorię – dokonał chirurgiczno-kosmetycznego zabiegu korekty narządów płciowych, zmienił imię Bruce na Brenda, chłopca ubierano w sukienki, przymuszano do zabawy lalkami… Finał? Bruce Reimer w 2004 r. popełnił samobójstwo. Jego brat bliźniak Brian, emocjonalnie zaniedbany przez rodziców przedawkował  nieco wcześniej antydepresanty. Warto sięgać do początków, do założyciela gender… To tragicznie pouczające.

 

Dlaczego rewolucjoniści dla uzasadnienia swoich pomysłów powołują się na Pana Boga? Niejednokrotnie słyszeliśmy przecież słowa „to Bóg mnie takim stworzył”….

Cóż, Bóg stworzył nas mężczyzną lub kobietą. Nie znam żadnego kodeksu biblijnego, żadnego tekstu, w którym byłoby napisane „homoseksualistą i biseksualistą stworzył ich” albo „stworzył ich male to female, transgender oraz cis gender”. Chyba, że coś się nowego pojawiło w biblistyce…

 

A mówiąc poważniej, nie przypisujmy Panu Bogu naszych poglądów absurdalnych i złowrogich. Pan Bóg stwarzając nas wyznaczył nam zadanie – uczynienie z życia wartości, godne wykorzystanie wolności, wskazał też, że sensem życia jest miłość. To odczytujmy i realizujmy.

 

Politycy PiS bardzo krytycznie odnoszą się do zapisów „Karty LGBT+” i często podkreślają, że będą bronić tradycyjnego małżeństwa i rodziny. Z drugiej strony do dzisiaj rządzący nie wypowiedzieli podpisanej przez prezydenta Komorowskiego „Konwencji Stambulskiej”, która daje zielone światło m.in. takim ruchom, jakie podejmuje w Warszawie Rafał Trzaskowski. Zakrawa to co najmniej na hipokryzję… Dlaczego władza nie ma odwagi wykonać stanowczego kroku i wypowiedzieć tego dokumentu odbierając jednocześnie podstawy dla rewolucyjnych zapędów lewicy?

Te działania istotnie niepokoją. Można próbować zrozumieć polityków prawicy, że prowadząc walkę na wielu frontach w słusznej sprawie, nie chcą otwierać nowego frontu. Ale muszą sobie zdawać sprawę, że ten front jest otwarty i że walka się toczy. Nie sposób tego ignorować. Oczekuję, że w przypadku reelekcji rządów Dobrej Zmiany, ta dobra zmiana faktycznie dotknie wreszcie tematów życia i rodziny. 

 

Jak ocenia ksiądz dotychczasowe dokonania partii rządzącej na kanwie obrony małżeństwa, rodziny i dzieci? Czy zrobiono wystarczająco dużo w tych kwestiach, czy też mamy jedynie do czynienia z działaniem na zasadzie „pospolitego ruszenia”?

Staram się być obiektywny w ocenie dotychczasowych działań rządu. Rozumiem, że rząd stanął od początku przed pewnym wyborem – albo działanie  na zasadzie radykalnej rewolucji, to znaczy demontażu zastanego porządku bezprawnego, niesprawiedliwego prawa, albo działania „okrężne” zmierzające do dobrego celu, poprzez zmiany cząstkowe. Jak rozumiem, rządzący wybrali ten drugi sposób dokonując niewątpliwie zmian prorodzinnych.

 

To oczywiście kwestia programu 500+, który stanowi pomoc dla rodzin, ale i zachętę do prokreacji. To także konkretna pomoc dla rodziców dzieci niepełnosprawnych. Nie sposób odmówić jej charakteru pro-life i charakteru prorodzinnego.

 

To również program Mieszkanie Plus, który jest także programem w istocie prorodzinnym. Ale te działania, które – jak rozumiem – miały być porzuceniem walki rewolucyjnej spotkały się z takim, a nie innym odzewem tzw. opozycji.

 

Wulgarną zadymą, agresją słowną, falangą rewolucyjną, nie mającą nic wspólnego z cywilizacją polityczną. A skoro tak już jest, to nie sposób łudzić się, że zaniechanie sprawy ustawy antyaborcyjnej czy Konwencji Stambulskiej usatysfakcjonuje tzw. opozycję. W tym momencie, wiemy, że jest walka i trzeba w tej walce działać w sposób planowy, zorganizowany i zarazem odważny.

 

Wiceprezydent Warszawy stwierdził w jednym z wywiadów, że jest konserwatystą i dlatego popiera… małżeństwa homoseksualne. Dawno nie słyszałem czegoś równie absurdalnego…

Przyznaję, że trudno o jakiekolwiek zrozumienie. To jest absurd, który może tylko świadczyć o jego autorze. Nie będę tego komentował, bo przekracza to moje kompetencje…

 

„Konserwatyzm” Pawła Rabieja to nie wszystko. Homoaktywista zdradził plany środowisk LGBT: najpierw legalizacja w Polsce tzw. związków partnerskich, następnie zrównanie ich z małżeństwami, a następnie przyzwolenie na adopcję przez nie dzieci. Wszystko ma odbywać się spokojnie, subtelnie, etapowo, aby odpowiednio „urobić” społeczeństwo. Na Zachodzie właśnie tak wprowadzono tego typu „standardy obywatelskie”. Czy w Polsce też może się to udać?

No więc może tutaj jest cień zrozumienia dla owego „konserwatyzmu”. Konserwatysta jest z zasady człowiekiem uczciwym. I gdyby przyjąć to jako kryterium konserwatyzmu, to p. Rabiej faktycznie uczciwie odsłania plan totalnej destrukcji życia społecznego, porządku prawnego, ładu moralnego. To uczciwe powiedzenie – chcę zrobić rewolucję w takich oto krokach. Rewolucję, która ma zniszczyć ten wasz znienawidzony przeze mnie i pogardzany porządek. 

 

Niestety, ten plan jest jeśli nie wdrażany, to sączony w nasze życie. Przecież już przeżyliśmy w minionej kadencji sejmowej ustawę o osobach transseksualnych, mieliśmy sygnalne próby forsowania ustawy o związkach homoseksualnych. Media lewicowe i neoliberalne zaczęły judzić krytyką „związków małżeńskich” i lobbowaniem na rzecz „małżeństw (sic!) homoseksualnych”. Telewizja emituje filmy czy seriale żartobliwie opowiadające o przyjemnych gejach czy lesbijkach i odrażających homofobach. Proces trwa. Rewolucja pełza… Dlatego potrzebny jest obecnie zdecydowany sprzeciw.

 

Jak ocenia Ksiądz profesor stanowisko, jakie w sprawie „Karty LGBT+” zajęli biskupi Konferencji Episkopatu Polski?

Oczywiście jest to stanowisko słuszne, ważne i potrzebne. Biskupom należy się wdzięczność. Ale trzeba powiedzieć – dziele się tutaj myślą jednego z zaprzyjaźnionych księży – że w tej obecnej sytuacji niezbędne jest nie tylko krytykowanie stanu rzeczy, ale promocja Karty Praw Rodziny. To bezcenny, a mało znany i mało wykorzystywany dokument kościelny doby pontyfikatu św. Jana Pawła II. Przypomnę tylko pryncypialne stwierdzenia: „rodzina zbudowana jest na małżeństwie, głębokim i uzupełniającym się związku mężczyzny i kobiety, który opiera się na nierozerwalnej więzi małżeństwa zawartego dobrowolnie i publicznie, otwartego na przekazywanie życia:

„[…] rodzina, związek naturalny, pierwotny w stosunku do państwa czy jakiejkolwiek innej wspólnoty, posiada swoje własne, niezbywalne prawa; rodzina, będąca czymś znacznie więcej niż tylko zwykłą jednostką prawną, społeczną czy ekonomiczną, stanowi wspólnotę miłości i soli­darności, jedyną pod względem możliwości nauczania i przekazywania wartości kulturalnych, etycznych, społecznych, duchowych i religijnych, istotnych dla rozwoju i powodzenia własnych członków oraz społeczeństwa”. Trzeba te elementy przypominać i nagłaśniać, bo one właśnie są dziś przedmiotem prymitywnych ataków. 

 

Na koniec pozwolę sobie prosić Księdza profesora o obalenie tak często powtarzanego przez lewicę kłamstwa i obelgi, że Kościół Katolicki potępia i nie akceptuje homoseksualistów. Mimo, że jest to oczywista nieprawda to żyje ona swoim życiem i wierni często mają problem, aby się jej przeciwstawić. Co mamy odpowiadać manipulatorom rzucającym takie oszczerstwa?

Trzeba się jasno i zdecydowanie sprzeciwiać takim bredniom i oszczerstwom. Kościół nie potępia człowieka, ale potępia grzech, grzeszne i wrogie człowiekowi ideologie. Trzeba może najprościej odsyłać do Katechizmu Kościoła Katolickiego. Przypomnę kluczowe punkty: „Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie (Por. Rdz 19,1-29; Rz 1, 24-27; I Kor 6, 9;1 Tm 1, 10). zawsze głosiła, że ‚akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane’ (Kongregacja Nauki Wiary, dekl. Persona humana, 8). Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane.

 

Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji” (KKK 2357-8).

 

Akty homoseksualizmu są sprzeczne z prawem naturalnym i nie mogą być zaaprobowane. Powinno się unikać wobec osób homoseksualnych jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Może warto, by aktywiści homoideologii przepisali – każdy z osobna i ręcznie – te punkty Katechizmu po 1000 albo 2000 razy. Taka repetycja może być zbawienna w przypadku kłopotów ze zrozumieniem.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij