„Ostatnio pewien internauta rechotał, że wydziały teologiczne to mniej więcej to samo, co Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. No cóż! Katofobia to swoista gaśnica intelektu. Bo trzeba mieć mocno przyćmioną głowę, aby nie widzieć, że ponad dwa tysiące lat zakorzenionej w konkretnej historii i mającej ogromny wpływ na tę historię wiary w Jezusa Chrystusa to jak najbardziej jest materia do poważnych biblijnych, patrystycznych, historycznych, filozoficzno-teologicznych studiów”, pisze na łamach tygodnika „Idziemy” ks. prof. Dariusz Kowalczyk.
Kapłan przedstawia długą listę naukowców – lekarzy, fizyków, matematyków etc., którzy nie mieli i nie mają potrzeby, aby przedstawiać im „dowody” na istnienie Pana Boga, ponieważ nie mają wątpliwości, że po śmierci spotkają się z nim twarzą w twarz podczas sądu szczegółowego.
„Długa jest lista uczonych, którzy nie tylko przyznawali się do wiary w Boga, ale wręcz twierdzili, że uprawianie nauki przybliża ich do Boga i że religia i nauka nie muszą ani nie powinny istnieć w separacji. Allan Sandage (zm. 2010), jeden z najwybitniejszych astronomów naszych czasów, twierdził, że nie ma żadnego powodu, by istniał konflikt między nauką a religią, jeśli każdy szanuje własne granice i bierze na serio pytanie drugiego. […] Jeśli Boga nie ma, nic nie ma sensu. Przypadek ateistów opiera się na oszustwie, którego – poczynając od początkowych założeń – chcą dokonać na samych sobie. A jeśli Bóg istnieje, to musi być to prawdą zarówno dla nauki, jak i religii”, podkreśla jezuita.
Wesprzyj nas już teraz!
Na koniec ks. Kowalczyk zastanawia się, dlaczego tak wielu współczesnych ateistów, którzy drwiąco odnoszą się do wiary chrześcijańskiej, łyka bezkrytycznie „odkrycia” modnych pseudonauk, typu gender-LGBT-queer studies.
„Z wielką pewnością siebie negują istnienie Boga Stwórcy, a jednocześnie potulnie przyjmują odkrycia, że mężczyzna może urodzić dziecko. Okazuje się, że odrzucenie Boga nierzadko idzie w parze z różnymi formami ogłupienia”, podsumowuje duchowny.
Źródło: tygodnik „Idziemy”
TG