Chrystus opuszcza grób, rozprzestrzenia się dobra nowina, wiadomość przynosząca radość i życia – a jednocześnie rusza antyewangelia. Pojawia się propaganda zaprzeczająca temu wydarzeniu zwycięstwa Chrystusa na krzyżu. Z ks. prof. Robertem Skrzypczakiem, teologiem, duszpasterzem, wykładowcą Papieskiego Wydziału Teologicznego rozmawia Paweł Chmielewski (PCh24.pl)
Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, to próżna jest nasza wiara, powiada Apostoł. Dlaczego to fakt zmartwychwstania Jezusa Chrystusa stanowi o być albo nie być sensowności wiary chrześcijańskiej?
Wesprzyj nas już teraz!
Zmartwychwstanie to wydarzenie centralne w dziejach ludzkości. Chrystus to jedyny, który wrócił z cmentarza. Pokonał śmierć. Muszą to przyznać nawet zwolennicy budowania centrów ekumenizmu, zanurzania się w pluralizmie czy szukania wzajemnej religijnej adoracji i szacunku. Niech jakakolwiek inna religia odpowie: czy ma antidotum na śmierć? Żadna go nie ma. Wszyscy jesteśmy dotknięci strachem przed śmiercią, mówi list do Hebrajczyków. W związku z tym stajemy się niewolnikami czynienia zła. Nawet człowiek szlachetny, w obawie o swoje życie, gotów jest posunąć się do nikczemności i kompromisu. Wielcy tego świata leżą martwi. Lenin leży martwy. Fidel Castro leży martwy. Nawet Albert Einstein leży martwy. Natomiast Chrystus żyje. Wrócił z cmentarza, pokazał rany chwalebne. Z tego wzięło się chrześcijaństwo. Nasza religia to nie jest religia formuł moralnych czy religia jakiejś specyficznej duchowości. Jest wydarzeniem. To ono jest w centrum naszego życia. Od ponad 2000 lat koncentrujemy uwagę na pewnej wielkiej, potężnej nocy, w której Chrystus opuścił grobowiec w Jerozolimie i okazało się, że jest Synem Boga.
Od początku przeciwnicy wiary chrześcijańskiej próbowali zakłamać prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa. Mówi o tym już Pismo Święte.
Tak. Chrystus opuszcza grób, rozprzestrzenia się dobra nowina, wiadomość przynosząca radość i życia – a jednocześnie rusza antyewangelia. Pojawia się propaganda zaprzeczająca temu wydarzeniu zwycięstwa Chrystusa na krzyżu. Próbuje je zakrzyczeć i zatuszować. Ewangeliści mówią, że przekazano na to nawet sporo pieniędzy: idźcie i rozgłaszajcie, że jego ciało wykradziono, że stało się coś prozaicznego, a Jego uczniowie coś sobie ubzdurali i w miarę powtarzania coraz bardziej w to wierzą…
… a od ponad dwustu lat takie kłamstwa powtarzają nawet niektórzy katoliccy nominalnie uczeni, próbując na siłę „racjonalizować” przekaz Ewangelii.
Rzeczywiście, zaprzeczanie zmartwychwstaniu Chrystusa przyspieszyło pod koniec XIX wieku. Taki ruch wyszedł najpierw z kręgów protestanckich, a później wdarł się i do środowisk katolickich biblistów. Sięgnęli w interpretacji Pisma Świętego po metodę historyczno-krytyczną, czyli metodę używaną wcześniej do badań nad tekstami literackimi i źródłami historycznymi. Chciano odebrać Ewangelii warstwę nadprzyrodzoną. Zaczęto wszystko kwestionować, mówić o mitach i symbolach, jakimi miałyby być zarówno cuda Jezusa jak i Jego zmartwychwstanie. Te wątpliwości do dzisiaj unoszą się w powietrzu. Pojawiło się mnóstwo dziwacznych teorii mających uzasadnić ten tak zwany „mit zmartwychwstania”. Biedni studenci teologii na Zachodzie! W Holandii czy w Austrii nawet na wykładach teologii biblijnej i teologii fundamentalnej naucza się o „micie zmartwychwstania”, o świadomości zbiorowej, o tym, jakoby zwycięstwo Chrystusa było wytworem wyobraźni.
Niektóre z lansowanych teorii, także wśród antyklerykałów w Polsce, są wprost kuriozalne…
I to jak! Był taki luterański lekarz i teolog, Albert Schweitzer. Usiłował wyjaśnić „pogłoskę” o zmartwychwstaniu powszechnym oczekiwaniem na Mesjasza w czasach Jezusa. Jego zdaniem wówczas, gdy Chrystusa ukrzyżowano, chrześcijanie po prostu wymyślili mit zmartwychwstania, żeby jakoś odpowiedzieć na swoje pragnienie interwencji Boga w historię. A byli i bardziej pomysłowi badacze. Jeden z izraelskich uczonych kilkanaście lat temu próbował wyjaśnić „mit zmartwychwstania” przy pomocy teorii o wpływie pewnego grzyba halucynogennego, który wtedy miał występować w Palestynie, a miał nosić nazwę rzekomo zbliżoną do hebrajskiego imienia Jezusa, Jehoszua. Jakaś grupa fanatyków religijnych, mówił, najadła się takiego grzyba i mieli wizje, które spisali…
James Cameron, oskarowy reżyser Titanica, wespół z grupą badaczy z Uniwersytetu Hebrajskiego zaangażował swój talent w stworzenie filmu dokumentalnego dla „National Geographic”. W stworzonym „dziele” mówi się, jakoby odnaleziono autentyczny grób Chrystusa, gdzieś na peryferiach Jerozolimy, a w nim szkielety mężczyzny, kobiety i dzieci. W takie teorie wierzy niestety wielu ludzi. Karmią swoje niedowiarstwo, chcąc utrzymać się w oparach wątpliwości. Chrześcijaństwo tymczasem to fakty. Zmartwychwstanie to fakt. Bóg postanowił objawić swoją moc, pokazać nam, że jest potężniejszy od śmierci. Do śmierci nie należy ostatnie zdanie. Chrystus dokonał tego, co zapowiedział: kto wierzy we Mnie, ten ma życie wieczne.
Wielu chrześcijan wskazuje na Całun Turyński czy Chustę z Oviedo jako na dowody Zmartwychwstania. Słusznie?
To znaki, które mają umocnić naszą wiarę. Nie mają rozbić wątpliwości czy odebrać prawa do niewiary. Chrystus całą swoją potęgę działania uzależnił od naszej wiary. Jeżeli ktokolwiek do niego przychodził, to Jezus pytał: wierzysz, że Ja mogę to zrobić? Wierzysz? To niech ci się stanie według twojej wiary. Apostołowie po zmartwychwstaniu czuli powinność, by o tym mówić. Nie mogli milczeć. Stali się świadkami Zmartwychwstałego. W spotkaniu z Chrystusem doświadczyli skutków Jego zwycięstwa nad śmiercią. We Wielkiejnocy, w fakcie zmartwychwstania, koncentruje się i skupia nasze osobiste doświadczenie tego, że Bóg zwyciężył naszą śmierć.
Ksiądz Profesor zajmuje się postacią św. Edyty Stein, urodzonej w domu żydowskim, później nawróconej na chrześcijaństwo. Czym w świadectwie tej męczennicy jest Wielkanoc i zmartwychwstanie?
Edyta Stein jest moim ukochanym przykładem człowieka spotykającego Chrystusa na drodze poszukiwania prawdy. Edyta przeszła do chrześcijaństwa z ateizmu. Ze swoim żydowskim światem rozstała się mając kilkanaście lat. Szukała prawdy w niemieckiej filozofii, w psychologii eksperymentalnej, przylgnęła do grupy Edmunda Husserla, zgłębiała fenomenologię, potem naukę św. Tomasza z Akwinu… To wszystko doprowadziło ją do spotkania z Chrystusem. Prawda okazała się nie być jakąś definicją, ale Osobą. Edyta odkryła, że jest jeden Pan historii, który prowadził Izraelitów i który przemówił przez Chrystusa.
W świetle zmartwychwstania późniejsza święta zrozumiała też sens żydowskiego święta Paschy. Pojęła, że Pascha odsłania Boga, który wybawia. Bóg przeprowadził Izraelitów z niewoli do wolności, a nas – ze śmierci, lęku i trwogi do nowej wolności i życia wiecznego. Edyta Stein napisała cudowną książeczkę, „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej”. Można tam przeczytać, że w kręgu jej żydowskiego świata Bóg schodził na dalszy plan. Najważniejsze stawały się pieniądze. Gdy pojawiały się kłopoty ekonomiczne, ludzie odbierali sobie życie. Jej wuj popełnił samobójstwo. Edyta wspomina jego żydowski pogrzeb, gdzie cały czas mówiono o zasługach zmarłego, ale nie było żadnej nadziei, nikt nie pytał, co będzie z nim dalej. Potem porównywała to z pogrzebem katolickim, gdzie o zmarłym mówi się niewiele, natomiast dużo mówi się o Chrystusie, o życiu wiecznym, o zmartwychwstaniu.
Tegoroczna Wielkanoc będzie inna niż wszystkie. Za sprawą epidemii koronawirusa i wprowadzonych restrykcji i obostrzeń jesteśmy pozbawieni możliwości normalnego świętowania. Co dla Księdza Profesora znaczy ten tak dziwny czas?
Od samego początku tej epidemii mam kontakt z moimi przyjaciółmi we Włoszech. Są w centrum problemu. Przez ich miasta przechodzi anioł śmierci, codziennie grzebanych jest prawie 1000 osób. Moi przyjaciele mówią, że tego wirusa da się pokonać tylko w jeden sposób: pokorą. Pokorą rozumianą jako respekt wobec rzeczywistości i faktów, także wobec ograniczeń. Oni dłużej przebywają w kwarantannie, w tym domowym areszcie, dłużej znoszą tego psychologiczne i ekonomiczne skutki. Ja nazywam tego koronawirusa wielkim aparatem rentgenowskim. Okazuje się, że jesteśmy społeczeństwem nastawionym przede wszystkim na dobrobyt. Mało jest ascezy. Niemożność spełnienia każdego kaprysu staje się bolesna. Wychodzi na jaw nasz indywidualizm. Czujemy się rozbici nie mogąc spełnić różnorakich zachcianek.
Bóg zafundował nam takie święta i taki Wielki Post – bądźmy pokorni wobec tej rzeczywistości. Zabraknie nam liturgii, warstwy obrzędowej i obyczajowej. Zostają nam gołe fakty. Niech to pomoże wrócić nam do istoty sprawy. Izraelici doświadczyli przychodzącego Boga poprzez nakaz siedzenia w domach. Mieli siedzieć w domach, bo poza nimi przechodził anioł śmierci, zabijając pierworodnych. Oni mieli być w domach, mieć przepasane biodra, zapalone pochodnie i baranka. Ci, którzy mieli baranka, doświadczyli wyzwolenia i Boga wyprowadzającego ich do wolności. Gdy Jan Chrzciciel zobaczył Jezusa nad Jordanem, to spontanicznie wyrwało mu się z serca: to jest Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Jezus jest tym barankiem. Jesteśmy dzisiaj wezwani do dotykania rzeczy fundamentalnej. Boga, Pana historii, który zbawia.
Kościoły w całej Europie zostały jednak zamknięte bardzo szybko. Wielu uważa, że to radykalna przesada czy po prostu bezbożność…
Mszy świętej zakazano zaraz po wybuchu epidemii. To była pierwsza rzecz, jaką zrobiono w Europie: zamknięto kościoły. Wyglądało to na ironię. Włosi mówili mi: nie mogliśmy uczestniczyć we Mszy świętej, chociaż odbywały się mecze piłkarskie, ludzie chodzili do centrum fitnessu, były otwarte kluby. Tak jakby ktoś sobie zakpił. My w Polsce zostaliśmy przy tym minimum odprawiania Mszy świętej, ale i u nas podnosiły się głosy, że trzeba im, chrześcijanom, zakazać, bo oni są dla wszystkich zagrożeniem. Miałem takie wrażenie, że tak jak w starożytnym Rzymie: kiedy pojawiała się epidemia albo jakiś inny kataklizm, to zrzucano winę na chrześcijan. Dzisiaj też w pierwszym rzędzie poszło uderzenie w Eucharystię. To robi wrażenie. Widziałem zdjęcia z kościoła pod Rzymem, gdzie podczas Mszy świętej na zewnątrz, przy otwartych drzwiach, stało kilka osób. Wkroczyła policja, stanęła w czapkach na głowie tyłem do Najświętszego Sakramentu, rozdzielając ołtarz i kapłana… To rzeczy niesłychane.
Czy zatem mimo tak bolesnej dla wszystkich katolików sytuacji możemy ufać, że Pan Bóg wyprowadzi dobro z kryzysu koronawirusa?
Ja od wielu lat zajmuje się świętym kapłanem z Neapolu, ks. Dolindo Ruotolo. To był, moim zdaniem, prorok. Bardzo kochał Pismo Święte, pisał komentarze do wszystkich ksiąg. Natrafiłem niedawno na fragment, który ks. Dolindo napisał w 1921 roku, mówiąc o tym, że Kościół obumiera. Nie bójcie się, nie lękajcie, pisał; jest bowiem konieczne, aby straszliwy huragan przeszedł najpierw nad Kościołem. Kościół wydawać się będzie prawie opuszczony, ze wszystkich stron pozostawiony przez swoje sługi. Będą nawet zamykane kościoły! I dalej: kiedy zobaczycie pasterzy wypędzonych ze swoich siedzib – czyli z kościołów katedr – i sprowadzonych do biednych domów, kapłanów pozbawionych tego, co posiadali, kiedy zobaczycie obalone wszystkie wielkości zewnętrzne, wtedy mówcie, że Królestwo Boga jest blisko. To wszystko jest miłosierdziem, a nie złem. Oto prawdziwe miłosierdzie, a Ja nie przeszkodzę temu. To wydaje się czymś odwrotnym, a jest dobrem. Bo jestem Matką Miłosierdzia…
Ksiądz Dolindo przepuścił przez siebie głos Maryi. Ks. Dolindo kończy to wszystko: podłość osiągnie swój szczyt i rozpadnie się sama i zostanie pochłonięta. Puste kościoły, zagubieni księża, wszystko wychodzi na jaw. Rzeczywiście, jest w tym wszystkim działanie Boga. Jeszcze miesiąc temu kłóciliśmy się o klimat, prawa LGBT, narzucanie edukacji seksualnej. Teraz to ucichło. Ustało może wiele zdrad małżeńskich, nałogów, grzechów lubieżności, aktów idolatrii. Jesteśmy zaproszeni do ogromnej pokory: zobacz, człowieku, nawet taki mikrob, wirus, może wywrócić całe twoje pogaństwo. Tak jak mówi Apokalipsa: kto jest święty, ten się jeszcze bardziej uświęci, kto jest podły, ten się jeszcze bardziej upodli.
Dziękuję za rozmowę
Paweł Chmielewski
Polecamy także nasz e-tygodnik.
Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.