Afryka stała się dziś poligonem wielu ideologii i trwa tam walka o wpływy wielu stron, w tym Chin, Rosji i krajów muzułmańskich. To walka o duszę Afryki i wstawienie jej na nowe tory, dlatego chrześcijaństwo bywa zaduszane w zarodku, aby się nie rozszerzało i nie przynosiło tego, co wnosi w życie społeczne, czyli ideału wolności, odpowiedzialności, równości i służby. Ma na to wpływ dynamicznie rozwijający się Kościół w Afryce, liczba nawróceń, chrztów… i to próbuje się zatrzymać – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak.
Wielebny Księże profesorze, kto jest dzisiaj największym prześladowcą chrześcijan? Islamiści z ISIS i innych organizacji terrorystycznych? Hindusi, którzy z roku na rok są coraz bardziej agresywni i bezwzględni w stosunku do wyznawców Chrystusa? A może politycy, którzy przerywają Msze Święte, obrażają kapłanów, poniżają wiernych, nakazują zdejmowanie krzyży z publicznych placówek etc.?
Wesprzyj nas już teraz!
Nie można zlekceważyć żadnych z tych form prześladowania chrześcijan, jest ich niestety coraz więcej na świecie, ale trzeba je wszystkie widzieć szerzej, jako część procesu, który choć głównie toczy się w swej krwawej formie w jednym miejscu, to jednak już za chwile może zdarzyć się w kolejnym. Trudno dziś polemizować z faktami, a te są naprawdę przerażające. Szczegółowo informują o tym indeksy prześladowania chrześcijan na świecie, które alarmują – bo to nie jest jedynie informowanie, one próbują budzić świadomość wszystkich – o coraz większej liczbie chrześcijan, którzy tracą życie ze względu na to, że są chrześcijanami, pozbawia się ich dorobku życia, możliwości rozwoju, słyszymy o gwałtach na chrześcijankach, porwaniach, krwawych pogromach. Nie mówimy o pierwszych wiekach chrześcijaństwa, ale o XXI wieku.
Kto jest największym prześladowcą? Wszystko zależy od miary i skali, ale nie można skupić się jedynie na morderstwach chrześcijan jako ekstremalnej formie prześladowań. Trzeba widzieć szerzej, bo krwawe prześladowania w wielu krajach świata to rezultat finalny pewnego procesu, który zaczyna się od uproszczeń, stereotypów, uprzedzeń wobec ludzi wierzących i religii jako takiej – np., że katolicy to wrogowie postępu, że religia jest szkodliwa, że biskupi we wszystkim przeszkadzają, że lepiej się żyje bez katolików etc. Innymi słowy krwawe prześladowania zaczynają się często od nachalnego medialnego „obrzydzania” chrześcijan, a kończy na dyskryminacji i różnych formach prześladowań fizycznych. Dlatego trzeba widzieć całość tych zjawisk i nie bagatelizować, gdy ktoś przerywa msze świętą, ubliża duchownym, wyśmiewa święta religijne, bo to nie jest to wyraz wolności słowa, ale uruchamianie lawiny, która choć zaczyna się od małego kamienia, to ostatecznie prowadzi często do wielkich szkód. Mamy tendencje, aby ignorować sprawy, które dzieją się daleko od nas, Afryka czy Azja wydają się być poza bieżącymi problemami, ale to się przybliża do Europy i nie powinno się „ważyć” ciężaru kwestii jedynie ofiarami śmiertelnymi. Tam jest wiele ‘złamanych żyć’, karier, rodzin…
Niestety, nasila się z roku na rok przekonanie o szkodliwości religii i „wolności od religii” jako szczytowego osiągnięcia cywilizacyjnego, co jest wielkim kłamstwem i ironią, a które to slogany nie kończą się na słowach, ale usuwaniu krzyży, niszczeniu kaplic, podpaleniach świątyń, atakach na duchownych. Nie mówimy o dalekich krajach, ale o Polsce.
Istnieją także takie sposoby działania przeciw chrześcijaństwu, które programowo stawiają sobie za cel wyeliminowanie lub marginalizowanie wyznawców Chrystusa. W myśl tego oświeceniowego planu chrześcijaństwo ma wyparować, zniknąć – może najlepiej ze swoimi świątyniami, bo te budzą sumienia, gdy widzi się piękne katedry, a które dopytują gdzie są chrześcijanie? Trudno usłyszeć pozytywne słowa o chrześcijaństwie, zaproszenia do wspólnego działania na rzecz dobra wspólnego, gdyż dominuje mentalność karczownika, który chce wyciąć las, aby zasadzić swoje nowe sadzonki. Karczowanie coraz to nowych połaci życia społecznego z odniesień do religii jest jednak de facto formą walki z chrześcijaństwem w wymiarze europejskim.
Przez lata Zachodnia Europa żyła w strachu przed groźbą kolejnych zamachów terrorystycznych organizowanych przez islamskich terrorystów. W ostatnim czasie zamachy terrorystyczne na Zachodzie są coraz rzadsze i najczęściej mamy do czynienia z atakami nożowników, a nie terrorystów wysadzających się w powietrze. Jedni twierdzą, że to zasługa sprawnie działających służb. Inni, że islamiści osiągnęli cel – wywołali strach. Kolejni, że zamachy nie są potrzebne, bo rządy de facto realizują agendę islamistów i niszcząc chrześcijańskie korzenie Europy zniechęcają ludzi do chrześcijaństwa i wiary. Czy którakolwiek z tych teorii wydaje się Księdzu profesorowi prawdziwa? A może odpowiedź jest jeszcze inna?
Z mojej perspektywy chodzi o wywołanie strachu, by nikt nie czuł się pewnie w swoim państwie, ale to także sposób „markowania” terenu, a więc wskazania gdzie wzrastają wpływy islamu tam oddala się próg reakcji na krytykę czy podważanie jego roli. Formy ataków zmieniają się, dostosowują do reakcji społecznych, ale ich cel jest związany z tym, aby usankcjonować obecność radykalnych form islamu. Podważenie tego ma być traktowane jako atak na te religię, a przypominanie o chrześcijaństwie w historii czy sztuce Europy czymś niebezpiecznym, czego należy unikać. Efektem tych procesów jest chrześcijaństwo „przyciszone” jak przycisk w telewizorze, którym wyłączamy dźwięk: widać obrazy ale jak w niemym filmie coraz trudniej rozpoznać o co chodzi. Wydaje się, ze niestety zmierza to do takiej sytuacji. Pewne zabytki dawnej kultury chrześcijańskiej mogą jeszcze pozostać, nawet udzieli się wsparcia finansowego na ich odrestaurowanie, ale mają być już bez kultu, w pewien sposób „nieme”, bez religijnego przekazu – ile razy opowiada się o zabytkowych świątyniach niemal wszystko (rozmiary, historię, sztukę etc.), ale bez przekazu teologicznego, jaka idea chrześcijańska kryje się w architekturze np. katedr. Odpowiedzią na to może być wzrastająca świadomość chrześcijan i niezgoda na odbieranie tego głosu, a nade wszystko wskazywanie korzenia, z którego wyrastamy. Dlatego wyzwaniem jest nowy sojusz z kulturą, a nie okopywanie się i gettoizacja chrześcijaństwa, które zdaniem niektórych ma stać się skansenem w Europie. Dużym, ale skansenem.
Islamscy terroryści od kilku lat dokonują krwawych zamachów na chrześcijan w Afryce, w takich krajach jak m. in.: Burkina Faso, Somalia, Nigeria czy Mozambik. Dlaczego akurat tam? Czy ma to związek z rosnącą liczbą chrześcijan w tych krajach na skutek nawrócenia?
Afryka stała się dziś poligonem wielu ideologii i trwa tam walka o wpływy wielu stron, w tym Chin, Rosji i krajów muzułmańskich. To walka o duszę Afryki i wstawienie jej na nowe tory, dlatego chrześcijaństwo bywa zaduszane w zarodku, aby się nie rozszerzało i nie przynosiło tego, co wnosi w życie społeczne, czyli ideału wolności, odpowiedzialności, równości i służby. Ma na to wpływ dynamicznie rozwijający się Kościół w Afryce, liczba nawróceń, chrztów… i to próbuje się zatrzymać. Wydaje mi się jednak, ze głównym powodem jest nie tyle zatrzymanie ekspansji chrześcijaństwa, jego wzrastającej obecności, ile starcie cywilizacyjne, pewnej formy widzenia świata, człowieka, która uniemożliwia lub osłabia dyktatury czy ideologie. A tego dokonuje chrześcijaństwo.
Czy w przypadku komórek terrorystycznych ISIS, Boko Haram bądź Al-Kaidy w Afryce islam ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie jako religia, czy może raczej mamy tam do czynienia z islamem jako systemem kulturowo-politycznym, który nienawidzi chrześcijan, ponieważ ci są dla nich uosobieniem Zachodu, który od zawsze jest przez islamistów postrzegany jako największe zło?
Te dwa wymiary, religijny i kulturowo-polityczny współistnieją ze sobą, ale rzeczywiście czasem drugi dominuje nad pierwszym, bardziej widocznym w społeczeństwie. Od początku jednak islam był rozwijany, jako taki właśnie system organizacji życia plemion arabskich i nie dziwi, że nadal ma takie znaczenie. Relacje historyczne do chrześcijan były różne, od epoki współpracy i traktowania jako „ludzi księgi”, ale mimo wszystko drugiej kategorii, ze specjalnymi podatkami za bycie chrześcijanami, jak to było np. w Hiszpanii w okresie od VIII w. do XV, gdy w wielu regionach Półwyspu Iberyjskiego rządzili władcy muzułmańscy, po otwartą wrogość i pogromy. Chrześcijanie musieli ubierać się w Al-Andaluz w określony rodzaj stroju, nie mogli opuszczać pewnych dzielnic miasta – żyli w pewnym sensie w getcie, zablokowany mieli dostęp do zawodów i urzędów. Historia relacji z islamem i systemem politycznym, jaki przynosił do Europy jest więc różnorodna. Warto te dwa wymiary, religijny i polityczny, od siebie oddzielać.
Afryka to nie tylko islamscy terroryści, ale również niekończące się wojskowe zamachy stanu w wyniku których, również bardzo często pierwszymi prześladowanymi są chrześcijanie. Dlaczego to właśnie chrześcijanie są „kozłami ofiarnymi”?
Pewnie dlatego, że inaczej rozumieją życie społeczne, jako służbę dla dobra wspólnego, przyświeca im ideał, który stoi na antypodach zamachowców i agresorów. Na białym tle inaczej widać kolor czerwony czy czarny niż na różnych odcieniach szarości, gdyż razi i unaocznia właściwe zamiary. Chrześcijańska etyka społeczna przeszkadza w eksploatowaniu drugich, a do tego stara się przełamywać podziały społeczne, a te zwłaszcza plemienne są żywe, mocniejsze niekiedy niż religia.
Dlaczego chrześcijanie w Afryce nie mogą liczyć na misję ratunkową? Dlaczego nikt nie zgłasza głośno – jak chociażby mamy to w przypadku wojny na Ukrainie – żeby do konkretnego kraju wysłać żołnierzy ONZ z misją stabilizacyjną, której celem będzie przede wszystkim ratowanie chrześcijan przed prześladowaniami i śmiercią?
To obrazuje nierówne traktowanie, bo okazuje się, że są lepsi i gorsi w pomocy humanitarnej, a głos chrześcijan prześladowanych za wiarę jest ignorowany, bo nie potwierdza z góry przyjmowanych tez, że chrześcijaństwo jest uprzywilejowane, to idzie na przekór takim uprzedzeniom. Ale to efekt także odsuwania wartości religii z dyskursu społecznego, pomniejszanie jej roli i traktowania, jako tego co przeszkadza wolności. Dla sformatowanej w ten sposób mentalności ostatnią rzeczą, której będzie się bronić to wyznawcy danej religii. Zastanawia jednak ta bierność, która jest milczącym oskarżeniem na ile wiarygodne są wszystkie deklaracje humanitarne, rzekome na biorące pod uwagę rasy, pochodzenia czy religii.
Czy afrykańscy chrześcijanie mają dokąd uciekać? BA! Czy ktokolwiek chce ich przyjąć? Coraz częściej pojawiają się relacje, że pomoc chrześcijanom kończy się, mówiąc kolokwialnie, nie najlepiej dla udzielających pomocy…
To widać w Afryce, ale także w Palestynie, gdzie dramat wyznawców Chrystusa w Ziemi Świętej nie zwraca uwagi świata, nie prowadzi do systematycznej pomocy czy programów wsparcia. Jakby wstydzono się w imię oświeceniowych ideałów pomagać wyznawcom religii, bo przecież tyle mówi się, że one są agresywne, niebezpieczne… a okazuje się, że jest odwrotnie. Wielu boi się też łatki medialnej, że pomoc dla swoich współwyznawców pogłębia podziały i dlatego przykładnie należy pomagać wszystkim, byle nie chrześcijanom… Zapanował jakiś dziwny wstyd przed własnymi korzeniami.
Kolejna kwestia to wielokrotne „pouczanie” afrykańskich hierarchów przez niektórych hierarchów europejskich. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że biskupi z krajów afrykańskich sprzeciwiają się np. udzielaniu Komunii Świętej rozwodnikom w nowych związkach, błogosławieniu tzw. par LGBT, a także otwartym tekstem odmawiają odprawienie pogrzebu i pochowania na katolickim cmentarzu masonów, za co spada na nich krytyka takich ludzi jak m. in. niemiecki kardynał Walter Kasper, czy inni zwolennicy liberalnego kursu Kościoła. Czy tego typu sytuacje będą się nasilać, czy może wręcz przeciwnie – duchowni z Afryki pójdą w ślady progresistów z Europy?
Uciszanie doktrynalne biskupów afrykańskich czy pokazowe reinterpretowanie ich głosu jako kontekstu szczególnego, bez znaczenia dla innych wspólnot trwa już od jakiegoś czasu. Trudno odmówić tym Kościołom poczucia świeżości Ewangelii i jej wymagań, co musi budzić oburzenie, gdy zestawi się to z mdłym chrześcijaństwem, które wstydzi się samo swoich twierdzeń, przeprasza za to, ze jest i w takiej formie funkcjonuje w społeczeństwie… Myślę, że jak były naciski ONZ i innych agencji, tak i głosy starszych kościołów będą się nasilały… uzależnianie form pomocy od tego. Na taką sytuację ma też wpływ kształcenie duchownych w Europie i próba „zeuropeizowania” wspólnot afrykańskich.
Przejdźmy teraz na kilka chwil do tego wszystkiego, co dzieje się w Nikaragui, gdzie reżim Daniela Ortegi wypowiedział wojnę Kościołowi. Kolejni duchowni są prześladowani, aresztowani, szykanowani, albo – mówiąc kolokwialnie – dostają wilczy bilet i zakaz powrotu do kraju. Zakonnicom rozkazano, aby do końca roku opuściły kraj. Dlaczego nie słyszymy, aby Watykan i inne kraje głośno i nieustannie protestowały w tej sprawie zwłaszcza, że z każdym dniem prześladowania w Nikaragui nasilają się?
Być może nie znamy wszystkich form aktywności dyplomatyczne Watykanu i innych krajów, bo nie wszystko jest w blasku fleszy… Ale nie może to moim zdaniem oznaczać obojętności i strachu, bo potrzebna jest jasna prezentacja stanowiska, aby nie rozszerzało się dalej zło. W pewnym momencie musi paść non possumus i elementarne stawanie w obronie podstawowych wolności. Nie można przecież pozwolić się okraść – jak widzisz, że złodziej wchodzi do domu to nie możesz przyglądać się biernie, może weźmie tylko kilka rzeczy, a potem może sam odda… to naiwne i rozzuchwalające złodzieja – dlatego jest ważne, aby zakwestionować jego nieuprawnioną obecność i by przestał kraść. Wyrzucanie osób z kraju dlatego, że są katolikami jest niedopuszczalne i powinno być nagłaśniane, a nie wyciszane. Także dlatego, ze buduje fałszywy obraz sytuacji – wmawia się, ze katolicy są uprzywilejowani, wszędzie traktowani z szacunkiem, a prawda jest inna. Są na celowniku współczesnych ideologii i pierwszymi ofiarami reżimów totalitarnych.
Sam Ortega może liczyć na dużą przychylność niektórych środowisk antyamerykańskich, które… przyznają mu rację. Dla tychże środowisk biskupi Nikaraguy to tak naprawdę „amerykańscy agenci”, którzy są finansowani przez Waszyngton i mają na celu obalenie Ortegi… Jak by to Ksiądz profesor skomentował?
Jako krótkowzroczność – język agentury gdy wkrada się do opisu Kościoła zapowiada złe rzeczy, tak było w Polsce gdy kurie i księży nazywano w ten sposób tylko dlatego, że broniono wolności innych, gdy biskupi nie zgadzali się na zawłaszczenie kraju… Widać, ze w ocenie tej sytuacji są zaślepieni perspektywą polityczną i własnymi sympatiami, a nie realnym opisem sytuacji.
Na koniec przejdźmy do tego, co dzieje się w Polsce. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zakazał wieszania krzyży w nowych placówkach miejskich. Wielu zinterpretowało to jako „zakaz krzyży” i… zdjęło najważniejsze symbole katolików ze ścian budynków miejskich. Niestety nie obserwowaliśmy większych protestów ze strony Episkopatu. Dlaczego?
Warto dla sprawiedliwości przypomnieć, że były wypowiedzi wielu pasterzy, które pokazywały niegodziwość takiego postępowania, nastawione na wezwanie do opamiętania z tego szaleństwa, wprowadzanego bez konsultacji społecznych, na zasadzie arbitralnej decyzji. Czasami oczekujemy, aby od razu mocno reagować w mediach, ale przecież nie chodzi o potyczki słowne, kto wygra na poziomie retorycznym, ale o obronę krzyża i obecności publicznej chrześcijaństwa, niemarginalizowanie go. Kościół w tej drodze wybiera nie starcie medialne, ale stawia na kulturę argumentacji, uzasadniania swoich stanowisk… Myślę, że wzorem św. Szczepana, biskupi na lecące w ich stronę kamienie odpowiadają życzliwością, dobrocią – tak jak pierwszy męczennik, który, zauważmy, pozostaje „życzliwy” wobec opresorów, tłumaczy, wyjaśnia, choć ostatecznie to jego dobre nastawienie jest ignorowane… podobnie i ta gotowość do dialogu ze strony episkopatu, mam wrażenie, nie jest przyjmowana jednak w takich kategoriach.
Sprawa zdejmowanych krzyży w urzędach warszawskich wywołała jednak inny efekt, mianowicie inicjatywy w parafiach stolicy, gdzie zbierano podpisy przeciwko takim działaniom wymierzonym w katolików i pokazano, że nie ma na to zgody. Tak powinniśmy działać w wielu innych miastach, gdyby pojawiały się podobne próby usuwania tego symbolu wiary ze szkół czy miejsc publicznych. Warto się uczyć tego oporu społecznego. To niesie z sobą przesłanie duchowe, bo chodzi o wezwanie, aby krzyża się nie wstydzić i gdy niestety znika on z łańcuszków na szyi, zastępowany innymi ozdobami, może wtedy warto np. kłaść go na biurko, gdy pracuje lub w miejscu pracy… Na zło odpowiadać dobrem, to znaczy wzmocnieniem obecności krzyża na poziomie osobistym.
Ponadto, z pewnością w polskich realiach trzeba dobrze zdiagnozować sytuację konfrontacji z agresywnym sekularyzmem, który by wyrzucał, zasłaniał, usuwał, opiłowywał etc. Brakuje przy KEP wielu form działań wspierających przez różne gremia eksperckie, które pomagałyby pasterzom w tym by „widzieć” całą perspektywę, a nie jedynie wycinek, by nie poddać się manipulacjom, które są coraz bardziej wyszukane, choć nadal łatwe do wytropienia.
Niemal wszystkie nowożytne rewolucje antychrześcijańskie rozpoczynały się od ograniczania, a potem zakazu nauczania religii. W Polsce w chwili, gdy rozmawiamy wciąż trwają rozmowy w tej sprawie na linii MEN-Episkopat. Resort Nowackiej wydaje się jednak nieugięty. Kto zdaniem Księdza profesora wygra tę batalię? Co powinien zrobić Kościół, jeśli MEN nie ustąpi?
Z medialnych przekazów widać, ze trudno nazwać to rozmową – to oznajmianie jednej strony, a nie dialog otwarty na „racje”. To forsowanie rozwiązań, które druga strona ma ze spuszczoną głową przyjmować, bo jest stereotypizowana, czyli utrwala się w mediach wizerunek kościoła uprzywilejowanego, a nie tego, że religia jest prawem obywateli, uczniów i rodziców. Medialne reakcji MEN na argumenty episkopatu to wrzask medialny, oskarżenia wobec episkopatu… Czy to ideał demokracji, w której nie wolno podnosić swoich postulatów? Wprowadza się do dyskursu emocje i próby rozgrywania drugiej strony, … to znaczy, że celem nie jest wypracowanie nowych rozwiązań tylko narzucenie własnych. Dlatego wydaje się, że ich celem jest zakaz nauczania religii, to wydaje się być punktem dojścia, czy to będzie podzielone na etapy i najpierw ograniczone do jednej godziny, potem do ½ a potem w ogóle… to nie ma znaczenia. Celem jest wypchnięcie Kościoła z dostępu do młodzieży, stworzenie społecznego poczucie, że religia dzieje się to „obok” życia normalnego, takie „hobby” niezobowiązujące, które może być lub nie.
Co można zrobić? Wytrwać w swoim stanowisku i budować koalicję wielu środowisk… warto potraktować to jako szansę i nie bać się rozmowy nt. przyszłości lekcji religii, jej wartości. Można przekuć to na krok do przodu, z jednej strony jeszcze bardziej podnieść świadomość wartości wychowania religijnego, ogólnopolską akcję wsparcia, ale nie przez podpisy, lecz serię dobrych praktyk. Wiele osób coś zawdzięcza tym lekcjom, od otwartych dyskusji – czasem tylko na tej lekcji można było stawiać pewne pytania – po poszerzanie horyzontów. Na próby obrzydzania religii, zniechęcania do niej, warto podjąć nie jedną akcję, ale systematyczną próbę budowania zaplecza, wzmocnienia relacji z środowiskami akademickimi, nauczycielskimi. Pokazać wartość edukacji religijnej. Jestem przeświadczony, że wysiłek przekonywania i tłumaczenia, cierpliwego, ale nie nachalnego, zawsze przyniesie skutek. Religia to dziś klucz do zrozumienia siebie, historii Polski, kultury europejskiej. Dlaczego zabierać ten klucz?
Na koniec chciałem zapytać o zamordowanie ks. Lecha Lachowicza. Do napaści na kapłana doszło po niedzielnej Mszy świętej sprawowanej w parafii św. Brata Alberta w Szczytnie. Ks. Lech Lachowicz był obecny na plebanii, na teren której wtargnął 27-letni mężczyzna i brutalnie pobił kapłana. Mężczyzna użył do tego „ciężkiego przedmiotu”, powodując liczne obrażenia na ciele duchownego. Niestety ciosy napastnika spadły również na czaszkę kapłana, powodując jej złamanie i obrzęk tkanki mózgowej. Kilka dni po ataku kapłan zmarł. Kapłani w Polsce są coraz częściej obiektami przemocy fizycznej. Państwo polskie sprawia wrażenie, jakby nie chciało dostrzegać problemu. Czy przyjdzie opamiętanie, czy ataki będą się nasilać?
Wiele organizacji na świecie i w Polsce przygotowuje coroczne raporty na temat przypadków naruszeń wolności religijnej i obserwuje si brutalizację działań wymierzonych w chrześcijan, choć skala nie jest jeszcze tak wielka jak w innych krajach. Ale widać coś bardzo niepokojącego: systemowe oswajanie z przemocą wobec wierzących. Ona jest ignorowana – zamiast np. tej informacji w mediach, dokładnie w tym samym czasie sztucznie nagłaśnia się przykłady szkalujące katolicyzm. Dlaczego mają miejsce takie chwyty? Bo temat ataku na ks. Lachowicza jest niewygodny dla tych, którzy całe lata opowiadają o przywilejach Kościoła.
Wydaje mi się, ze milczenie wobec takich faktów wprowadza pewne „przyzwolenie” medialne/społeczne/polityczne na takie działania i to niestety przynosi swój efekt. Zastanawiające, że gdy podejmuje się temat mowy nienawiści to dziwnie nie wymienia się jednej z najważniejszych tożsamości osobowych, jaką jest ta religijna… mówi się to tożsamości płciowej, kulturowej, językowej, a religijną pomija lub traktuje na bardzo dalekich miejscach po przecinku.
Wydaje mi się, że podgrzewanie sporu społecznego, antagonizowanie grup społecznych, rozbijanie poczucia pracy dla dobra wspólnego niestety prowadzi do zwiększonej agresji.
Dobrą odpowiedzią i wyrazem niezgody na taki styl relacji społecznych może być już choćby mówienie o tych sprawach. Dlatego raporty wielu organizacji społecznych monitorujące poziom przestrzegania wolności religijnej ogrywają ogromną rolę, bo unaoczniają problem, pokazuję jego skalę i zasięg, dostarczają faktów. A te są niestety niewygodne dla wielu, którzy chcieliby lansować przekonanie oderwane od rzeczywistości. Jak zawsze, Kościół i tym razem wzywa do realizmu, bo pewien jest, ze tylko prawda może nas wyzwolić.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz Kolanek