„Samobójcza śmierć syna posłanki PO jest przez jej partię cynicznie wykorzystywana do politycznej kampanii, która ma na celu… Właśnie – co właściwie?”, pyta na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz.
Autor „Wielkiej Polski” przypomina, że „informując o pedofilu z PO, wykorzystującym dzieci partyjnej koleżanki, nad którymi powierzyła mu opiekę, nie podały ani Radio Szczecin ani media publiczne więcej informacji, niż w analogicznych sprawach pojawiało się w mediach lewicowo-liberalnych”. Ziemkiewicz zwraca również uwagę, że media liberalno-lewicowe przez długi czas wykazywały minimalne zainteresowanie sprawą. Pedofilia jest bowiem dla nich tematem numer 1, gdy zarzuty padają wobec duchownych.
„Bez skrępowania informują wówczas w stylu: W parafii w Ruszowie, Dolnośląskie, proboszcz Piotr M. wykorzystywał niepełnosprawną intelektualnie 10-latkę (jeden z wielu podobnych leadów, ten akurat z gazeta.pl), co zwłaszcza w małych miejscowościach bez wątpienia stygmatyzowało ofiary bardziej niż formuła: „syn jednej ze znanych posłanek” (do syna posłanki PO zawęził tę identyfikację poseł PO Piotr Borys, co TVP Info udowodniła po wybuchu sprawy przypomnieniem stosownego nagrania)”, relacjonuje publicysta.
Wesprzyj nas już teraz!
„Nawet jednak gdyby uznać, że Tomasz Duklanowski z Radia Szczecin w pogoni za pogrążającym PO newsem napisał o kilka słów za dużo, to i tak nie daje to prawa do twierdzenia, że targnięcie się przez chłopca na życie było skutkiem jego niedyskrecji; skądinąd wiadomo, że jego historia w internacie, w którym umieściła go matka, nie była dla nikogo tajemnicą, jak też to, że jeszcze przed publikacjami mediów przeszedł on przez dwie próby samobójcze. Nawet jednak, gdyby uznać, że publikacje owe wiązały się z podjęciem kolejnej, tym razem skutecznej próby, jest cały kosmos różnicy pomiędzy taką przewiną a nagonką, zaszczuwaniem niewinnego dziecka i krwią na rękach PiS, pod którymi to hasłami rozpętały PO i lewicowo-liberalne media histerię nienawiści. Każe to stwierdzić, że samobójcza śmierć syna posłanki jest przez jej partię cynicznie wykorzystywana do politycznej kampanii, która ma na celu… Właśnie – co właściwie?”, czytamy dalej.
Na koniec RAZ zwraca uwagę, że wykorzystanie do reaktywacji skryptu „PiS ma krew na rękach” samobójstwa syna posłanki Filiks wydaje się ryzykowne, jeśli chodzi o słupki poparcia dla największej partii opozycyjnej.
„Po pierwszych emocjach, dość łatwych do rozegrania, może się pojawić ciekawość co do szczegółów sprawy. A wtedy zachowanie dotkniętej tragedią matki, jej, delikatnie mówiąc, nieakceptowalne dla większości Polaków metody wychowawcze, a także sposoby, w jakie PO usiłowała ukryć czy przynajmniej zbagatelizować problem pedofila w swych szeregach, mogą rozpętane emocje odwrócić. Czy zatem opłacało się Tuskowi rozpętywać kolejną histerię? Gdyby chodziło o pozyskanie nowych wyborców – raczej nie. Ale zapewne chodziło o co innego – o ratowanie swego kruszącego się przywództwa w obozie anty-PiS”, podsumowuje Rafał Ziemkiewicz.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TK