W ramach nowego cyklu, który właśnie zagościł na PCh24.pl., chcemy przedstawić biografie ludzi systemu komunistycznego znacznie mniej znanych niż Józef Różański czy Julia „Luna” Brystygierowa, co nie znaczy, że mniej od nich bezwzględnych czy brutalnych. Warto pamiętać, że zbrodniczy system PRL opierał się na setkach takich szumowin, a nie tylko na „elicie” morderców z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Był 1 października 1946 r. Major Eliasz Koton wraz z kilkoma żołnierzami jechał na odprawę do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Podróż rozpoczęła się w Białymstoku, gdzie Koton był zastępcą szefa wojewódzkiego UB. W połowie drogi między Zambrowem a Ostrowiem Mazowieckim natrafiono na transparent z treścią – jak podają ubeckie dokumenty – antysystemową. Mogło być na nich napisane wszystko – zarówno „Sowiety to wróg” jak i „Niech żyje wolna Polska”. Każde z tych haseł można było przecież zaliczyć w poczet antysowieckich i wrogich. Transparent wbili w ziemię najpewniej członkowie organizacji WiN. Koton wraz z szoferem wyszli z samochodu, by zlikwidować przeszkodę. Chwyciwszy za tyczkę, na którą nabity był transparent, bezwiednie zdetonowali minę. Szofer zmarł po chwili w szpitalu, majora udało się jednak uratować, mimo iż był ciężko ranny w brzuch i obie nogi. Połowa prawej stopy musiała jednak zostać amputowana. Od tego dnia Eliasz Koton kontynuował karierę w strukturze Urzędu Bezpieczeństwa z przydomkiem „kulawego majora”, potem „kulawego pułkownika”.
Wesprzyj nas już teraz!
Źródła nie wskazują ani na treść napisu, który usuwano, ani na to, czy mina czekała właśnie na Kotona, czy na któregokolwiek z usługujących Sowietom urzędników na białostocczyźnie. Pewne jest jedno – 32 dni wcześniej w Gdańsku zastrzelono Danutę Siedzikównę, „Inkę”, słynną już dziś sanitariuszkę czwartego szwadronu 5. Wileńskiej Brygady AK. To właśnie Eliasz Koton nakazał jej aresztowanie i przekazał ją w ręce ludzi, którzy wydali na młodą dziewczynę wyrok śmierci, a potem pochowali ją w nieznanym do dzisiaj miejscu. Czy mina była więc zemstą niepodległościowego podziemia za śmierć „Inki”? Wiele na to wskazuje.
Gdyby zasadzka okazała się skuteczniejsza, wychowany w rodzinie wileńskich Żydów Koton zakończyłby życie, a w konsekwencji nie dopuściłby się kolejnych czynów niegodnych człowieka w mundurze.
Syn zamożnego właściciela sklepu w Wilnie
Karierę w ubecji urodzony w 1915 r. Koton zrobił tylko dzięki temu, że udało mu się ukryć przed sowieckim kontrwywiadem związki jego rodziny z ruchem syjonistycznym. Nie zmienił nawet nazwiska na polskie, jak wielu podobnych mu Żydów wykształconych później przez NKWD. Nie znamy motywów, jakie nim kierowały, gdy z żołnierza przeszkolonego w Wilnie w elitarnym, Legionowym 5. Pułku Piechoty WP, stał się czekistą. Zapewne miało na to wpływ wcielenie w 1941 r. do Armii Czerwonej. Wiadomo bowiem, że od pierwszych chwil służby szefowie Kotona chwalili go jako osobę o „dużej inicjatywie i zmyśle organizacyjnym” oraz nienaganną pod względem poglądów politycznych.
Pochwały nie okazały się bezowocne – Eliasza Kotona skierowano na elitarny kurs NKWD w Kujbyszewie, po skończeniu którego zameldował się do dyspozycji szefa WUBP w Białymstosku. Brał udział w licznych akcjach wymierzonych w działaczy Polskiego Państwa Podziemnego. Osobiście ich aresztował, zastawiał pułapki oraz pacyfikował wsie. Już jako kapitan rozbijał m.in. oddziały grupy Pogotowia Akcji Specjalnej NSZ w Jarówce, podczas której brutalnie rozprawiono się z partyzantami.
Szczecin – nowe ziemie, nowe problemy
Ale praca w UB wymagała nie tylko udziału w akcjach zbrojnych. Koton aktywnie represjonował również cywilną ludność wspierającą partyzantów czy działalność PSL. Mocodawcy chwalili go za wytrwałość. Nagrodą za nią miał być awans na stanowisko zastępcy szefa WUBP w Krakowie. Rehabilitowany w chwili ogłoszenia tej decyzji Koton, awansu nie przyjął. Pół roku po wybuchu miny kapitan Koton przeniósł się więc do Szczecina, gdzie został zastępcą szefa tamtejszej ubecji. Osobiście nadzorował dobijanie poakowskiej konspiracji.
W 1950 r. Koton był już szefem WUBP w Szczecinie. To wówczas skazano pracownika Instytutu Francuskiego w Polsce Andre Robineau na 12 lat więzienia i przepadek mienia za szpiegostwo. Sprawa wywołała załamanie stosunków polsko-francuskich na następne cztery lata. Szczecińscy ubecy mocno zaangażowali się w rozbijanie tzw. francuskiej siatki wywiadowczej na zachodnim Pomorzu. Była to działalność pokazowa, obliczona na odstraszenie mieszkańców państw zachodnich od pracy w Polsce Ludowej.
Zuchwały zboczeniec
To właśnie w Szczecinie po raz pierwszy pojawiły się pogłoski o tym, że Eliasz Koton używa swych wpływów i stanowiska do zaspokajania swych seksualnych żądz. Mimo, iż był żonaty (ze służącą w NKWD Białorusinką), wykorzystywał seksualnie pracownice urzędu oraz małżonki podległych mu oficerów. Zachowały się liczne relacje, świadczące o tym, że kazał im np. świadczyć sobie usługi seksualne, w zamian za poprawienie sytuacji męża czy w ramach „wdzięczności” za pomoc materialną dla rodziny oficera, który został aresztowany w związku z drobnymi sprawkami szmuglerskimi. Informacje te docierały do Warszawy różnymi drogami, mimo tego (a może po części dlatego właśnie) kulawy oficer pozostał na eksponowanym stanowisku.
Jednym z więźniów, który bezpośrednio zetknął się z Kotonem, był Alojzy Mikołajczak, podejrzewany o „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości na temat PZPR, rządu PRL, sojuszu polsko–radzieckiego oraz poniżanie dostojników państwowych”. Po latach wspominał, że gdy szef bezpieki wszedł do celi, w której po przesłuchaniu leżał Mikołajczak, zapytał go, za co ten siedzi. Ten odpowiedział, że nie wie. Odpowiedź nie zadowoliła Kotona – bił wielokrotnie Mikołajczaka w żołądek i skopał go.
Tropiciel „groźnych band” i „antysocjalistycznych robotników”
Szczeciński oddział IPN wciąż prowadzi kilka śledztw, które dotyczą zbrodni komunistycznych pracowników UB na zachodnim Pomorzu z czasów, gdy zbrodniczym strukturom szefował tam Koton. Jak w większości tego typu spraw w całej Polsce, chodzi głównie o znęcanie się nad więźniami, określane dość enigmatycznie mianem „niedozwolonych metod śledczych”. Chodzi po prostu o tortury, jak sadzanie na nodze odwróconego taboretu, miażdżenie zębów cęgami szewskimi, wbijanie igieł pod paznokcie, zamykanie w karcerze bez wyżywienia i picia, uniemożliwienie snu. Wiele spraw już niestety umorzono.
Eliasz Koton wyjątkowo skrupulatnie kazał również karać szczecińskich robotników. W czym przejawiała się ich wroga działalność? Oto cytat z donosów: Jeden z pracowników Szczecińskich Zakładów Nawozów Sztucznych stwierdził, że tow. Stalin powinien już dawno pójść do „Piotra” i że „znów dużo ludzi pójdzie do więzienia, bo w Związku Radzieckim toczy się walka o zajęcie miejsca tow. Stalina”. Inny oświadczył, że „Stalin poszedł tam, gdzie trzeba”. Autorów tych, wydawałoby się błahych słów, aresztowano a sprawy skierowano do prokuratury.
W 1956 r. Kotona odsunięto od obowiązków, a rok później zwolniono „ze względu na zły stan zdrowia”. Pod koniec życia otrzymywał 10 552 złotych bezpieczniackiej emerytury. Zmarł 16 października 1979 r.
Wróćmy jeszcze do wybuchu miny z 1 października 1946 r. Niech o stanie państwa z tamtych lat świadczą krótkie fragmenty biografii osób, które jechały tego dnia tym samym, co Eliasz Koton, samochodem. Zmarły w wyniku wybuchu szofer, Tadeusz Piotrowski, był bolszewikiem z Leningradu, żołnierzem Armii Czerwonej. Wywiadowca Henryk Borowski rok po opisywanym zdarzeniu zamordował żonę, po czym sam popełnił samobójstwo. Drugi wywiadowca, Efraim Kisler, został egzekutorem wykonującym w ubeckich katowniach wyroki śmierci na partyzantach. Zgłosił się do tego zadania na ochotnika.
Eliasz Koton został odznaczony Krzyżem Oficerskim i Kawalerskim, Orderem Odrodzenia Polski, Medalem Zwycięstwa i Wolności 1945, Srebrnym Medalem Zasłużonym na Polu Chwały (za Lenino), Orderem Krzyża Grunwaldu III klasy, Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi, czechosłowackim Medalem „Za Odwagę”, Odznaką „10 Lat w Służbie Narodu” i Medalem 10-lecia Polski Ludowej.
Krystian Kratiuk