Izolujmy się przed otaczającym nas plugastwem, ignorujmy wszystkich, którzy żarliwie pragną nowoczesności, również duchownych, starajmy się dostrzegać szpetotę, która do tego stopnia wrosła w nasze życie, że nasze zmysły już jej nie rejestrują. Starajmy się żyć samym pięknem, aby stopniowo wypierać brzydotę ze wszystkich sfer życia – namawia w rozmowie z Paulem Roberto Camposem ksiądz Anthony Brankin, malarz, rzeźbiarz, znawca filozofii sztuki.
Skąd tyle szpetoty we współczesnym świecie? Dlaczego powstają szpetne budowle, utwory i style w modzie, skoro przecież pociąga nas piękno?
Wesprzyj nas już teraz!
Ponieważ ludzie nie dostrzegają już otaczającej ich brzydoty. Włączywszy w samochodzie radio słyszymy głównie o napadach, strzelaninach i innych formach zadawania bólu. W domu, włączywszy telewizję, dowiadujemy się o postępach procederu pobierania i sprzedaży części ciał dzieci. Przełączamy się więc na inny kanał, a tam z kolei trwa nieustanne widowisko polegające na przerzucaniu się przez aktorów i aktorki ohydnymi elukubracjami w programach stanowiących totalne bezguście. Czy można lepiej opisać przekaz telewizyjny niż jako prezentację szpetnych ludzi wyrządzających sobie nawzajem szpetne i złe rzeczy?
Powtarzam: szpetota stała się do tego stopnia powszechna, do tego stopnia wrosła w nasze życie, że nasze umysły już jej nie zauważają.
Próbujemy szukać ucieczki od brzydoty w kościele. Ale i tam się ona rozpleniła, ponieważ nasze kościoły zostały ogołocone przez nowoczesnych katolickich barbarzyńców, którzy za grosz nie posiadają zmysłu artystycznego.
Moderniści usuwają tabernakula do szaf, a krucyfiksy do piwnic, uprzednio zniszczywszy prezbiterium i kaplice, a wierni zdążyli się już do tego przyzwyczaić, więc nie zauważają, co uczyniono z ich kościołem w imię „reformy”. W końcu jednak muszą stanąć wobec tego, co uczyniono z Mszą Świętą – coraz bardziej niepoważną, dziecinną, zmienną i męczącą. Ostatecznie więc sami już nie wiedzą, co powinno ich bardziej niepokoić: czy to, że liturgiści wciąż wymyślają coraz bardziej absurdalne nowinki, czy też to, że oni sami wciąż jeszcze przychodzą do kościoła…
Kult brzydoty jest tak wszechobecny, tak ściśle nas otacza i wypełnia wszystkie szczeliny w naszym życiu, że przestajemy go dostrzegać, a przez to zastanawiać się nad nim i go odrzucać.
Jak Ksiądz definiuje piękno?
Punktem odniesienia dla artystów i społeczeństw wszystkich wysokich cywilizacji – od Egipcjan, poprzez Greków i Rzymian, po Europejczyków – zawsze była zgodność z naturą. Kolejne pokolenia artystów każdej kultury starały się usprawnić bądź co najmniej zachować techniki i odkrycia pokoleń wcześniejszych, zawsze starając się przy tym o coraz piękniejszą linię, coraz solidniejsze odwzorowanie kształtów i coraz bardziej rzeczywiste perspektywy.
Spójrzmy tylko na artystyczne próby dzieci. Dziecko zawsze stara się odtworzyć coś, co widziało w naturze: jabłko, słońce, drzewo, dom… I niezmiennie miarą sukcesu jest dlań bliskość rysunku naturze.
Aby zrozumieć dzisiejszy kult brzydoty, musimy najpierw zrozumieć piękno. Definicja piękna jest dość prosta. Według wielkiego filozofa, świętego Tomasza z Akwinu, piękno to cecha, która sprawia, że dana rzecz się podoba, że budzi zachwyt. Ni mniej ni więcej. Jeżeli coś swym kolorytem, kształtem czy kompozycją zachwyca jednocześnie żebraków i królów, należy to uznać za piękne.
Dlaczego zachwycają? Co sprawia, że zachwycamy się tym, co widzą nasze oczy?
Święty Tomasz powiada, że jeśli jakaś rzecz daje nam przyjemność, wynika to stąd, iż w jakiś sposób istnieje w tej rzeczy dobro – a ono zawsze nas pociąga i zachwyca.
Co więcej, podobnie jak oczy ciała potrzebują światła, aby cokolwiek dostrzec, również oczy duszy potrzebują światła. Święty Tomasz określa owo światło mianem claritas – jest to światło, które odbija się w pięknie danego przedmiotu i emanuje zeń. Tą samą iskrą istnienia promieniuje również istota Boga. Piękno istoty Boga przejawia się w formie, proporcjach i harmonii przedmiotu. Dana rzecz z tego właśnie powodu, że jest odbiciem piękna Bożego, w naturalny sposób wzbudza nasze zainteresowanie, podobnie jak wzbudza je Bóg w naszym pragnieniu zjednoczenia z Nim.
Piękno Boga w tajemniczy sposób odbija się w pięknie bytu czy to w przyrodzie, czy w sztuce. Im dane dzieło bliższe jest naturze, im bardziej jest z nią zgodne, tym ściślej upodabnia się do tego co nadprzyrodzone; mówiąc precyzyjniej: stanowi tym dokładniejsze odbicie prawdy, piękna i dobroci Boga.
Obecnie jednak powszechnie słyszy się opinie zupełnie przeciwne: że piękno jest subiektywne i stanowi rzecz gustu, że zależy od spojrzenia widza czy od jego wykształcenia bądź charakteru. Jeśli coś się podoba, to jest piękne i kropka.
Nieprawda – zgodnie z tym, co od trzydziestu tysięcy lat mówi ludzka intuicja, a od dwóch tysięcy lat tradycja chrześcijańska, mogę bez wahania stwierdzić, że piękno nie wynika z tego, jak się rzecz postrzega. Piękno tkwi w samej rzeczy – pięknej jako takiej. Albo posiada ona proporcje, integralność i claritas w samej sobie, i pochodzi od Boga, przeto jest piękna, albo tych cech nie posiada i dusza postrzega ją z odrazą, stwierdzając: jest brzydka.
Podobnie jak modernizm teologiczny zaprzecza obiektywnej prawdziwości rzeczywistości nadprzyrodzonej poprzez twierdzenie, że każdy dogmat i każde objawienie stanowi jedynie osobiste doświadczenie (stąd prawdą ma być to, co uważamy za prawdę), modernizm artystyczny chce nas przekonać, że każda rzecz, którą ktoś uzna za piękną, jest piękna.
W rezultacie nikomu dziś nie wolno mówić, że coś jest brzydkie, ponieważ nazwanie czegoś brzydkim sugerowałoby możliwość istnienia rzeczywistego układu odniesienia, zgodnie z którym pewne rzeczy mogłyby być piękne, a inne nie. To z kolei sugeruje istnienie obiektywnej prawdy, która dziś jest zakazana, ponieważ odnosi się do Boga.
Skoro piękno nie jest pojęciem subiektywnym, to jak wyrazić sprzeciw wobec osób, które uważają za piękne coś, co my postrzegamy jako szpetne?
Nie popadamy w żaden błąd moralny czy estetyczny, jeśli z powodu dziwacznych proporcji lub odsłoniętego betonu w kościele czujemy się w nim źle i nieswojo. Widząc Chrystusa na krzyżu w sposób odrażający zniekształconego lub Maryję przedstawioną w sposób karykaturalny, nie popełniamy żadnego grzechu, twierdząc, że to odrażające i potworne.
Trzeba odrzucić postawę biadolenia w kącie: Chyba nie znam się na sztuce. Bowiem nasza odraza wobec podobnych form to znak, że przetrwało w nas właściwe – ludzkie i katolickie – poczucie piękna pośród gargantuicznego zalewu szpetoty.
Niektórzy czytelnicy mogą w tym momencie westchnąć: Mój Boże, świat tonie w grzechach, dzieci są wysysane z łon matek, a ten ksiądz rozprawia o pięknych obrazach…
Tu nie chodzi o piękne obrazy. Chodzi o coś głębszego niż filozofia estetyki. Chodzi o odwieczny zamach na piękno Boga, o atak na Jego istnienie oraz naturę stworzonego przezeń życia. Kult szpetoty to nic innego jak przejaw szatańskiej wściekłości na Boga. Nic innego jak ostrze cywilizacji śmierci. Co więcej, kult szpetoty jest niezmiernie skuteczny w rozsławianiu wszystkiego, co bezowocne i jałowe; wszystkiego, co prowadzi donikąd.
Dzisiejszy świat zanurzony w szpetocie, żyjący bez łaski, bez cnoty, bez wiary, a nawet bez najmniejszej świadomości Boga, zwrócił się ku pustce. Oślepłszy na Boże światło, tkwi pośród ciemności i chaosu. Takie społeczeństwo jest w stanie czynić jedynie to, co szpetne. Prawdziwa jednak tragedia polega na tym, że nasz świat już nawet nie rozpoznaje brzydoty. Przeciwnie – zachwyca się wszystkim, co upiorne, dziwaczne, koślawe i zniekształcone. Dziś urzeka szpetota i zło.
Podprogowy przekaz zawarty w każdym błędnym i zdeformowanym dziele sztuki głosi, że Bóg nie istnieje. Podprogowy przekaz obecny w każdym celowym wykoślawieniu form naturalnych głosi, że Bóg nie istnieje. Podprogowy przekaz każdej celebracji wszystkiego, co nienaturalne czy wręcz trupie, głosi, że Bóg nie istnieje. Ten podprogowy przekaz to swoista iluminowana ewangelia śmierci, w formie tak absolutnej, wszechobecnej i agresywnej, jakiej nie głosiła nigdy dotąd żadna kultura.
Skoro tak, to najpewniejszym schronieniem i obroną przeciw niej powinien być Kościół, którego pasterze powinni niestrudzenie uczyć Bożą owczarnię prawdziwego piękna.
Owszem, niestety dziś ogromna część duchowieństwa – którego misja w oczywisty sposób powinna obejmować zachętę do praktykowania kultu piękna jako elementu głoszenia Ewangelii Życia, jedynej skutecznej ochrony przed powabem szpetoty – często sama nie umie dostrzec owej szpetoty, gdyż nierzadko na różne sposoby skapitulowała przed jej kultem. Ileż to razy, wchodząc do kościoła, z miejsca zauważamy ukrzyżowanego Chrystusa ze zniekształconymi nogami czy wybałuszonymi oczyma albo figurę Matki Bożej prymitywnie wykonaną z gołego cementu. Biedny proboszcz sądził, że nabywa dla swej trzódki dzieło sztuki współczesnej – najnowszą interpretację tradycyjnych motywów religijnych. W całej swej naiwności i ignorancji nie zdawał sobie sprawy, że obiekt, na który kieruje oczy swoich wiernych, jest w istocie karykaturą, ogołoceniem i degradacją dokonaną w prostym celu – aby wyrazić nowoczesną nienawiść do Stwórcy.
Biednemu księdzu nawet przez myśl nie przeszło, że sam się do tego przyczynia. Nie sądzę, aby zadał pytanie o duchowe źródło tak dziwacznych form (czy choćby sobie wyobraził z jak straszliwych źródeł one wypływają). Zapewne nigdy nie podejrzewał istnienia kultu szpetoty. Być może wyobrażał sobie, że wszystko to stanowi jedynie kwestię gustu – i on, podobnie jak jego wierni – mają po prostu zacofany gust…
Popatrzmy na współczesne kościoły. Ogromna ich część jest po prostu przerażająca w swym zupełnym odhumanizowaniu, w całkowitym braku proporcji, w totalnej jałowości. Nie znajdziemy w nich zachwycającego kąta czy łuku dającego ukojenie, ani kawałka gzymsu, który by nas okrył swym cieniem. Ba, trudno nawet znaleźć obraz, przed którym moglibyśmy zapalić świeczkę.
Wiele obecnych kościołów – niczym rozdziawione paszcze ofiarnych pieców pogańskiego Molocha, do których wrzucano dzieci – pożera wiernych w holokauście wizualnego horroru. Ośmielam się twierdzić, że niektóre z tych „kościelnych miejsc kultu”, stworzone przez i dla nowoczesnych katolików, stanowią najbardziej przerażające dzieła architektury.
Wynika więc z tego, że współczesny człowiek może zostać porażony duchowym trądem nowoczesności w miejscu, w którym najmniej się tego spodziewa…
Wstrząsa mną myśl o złu, jakie szpetota świątyni może wyrządzić duszom, które próbują się w niej modlić. Dzieła takie dostarczają najbardziej wyrazistego przykładu nihilizmu, nicości i pustki, stanowiących stałą treść przekazu nowoczesności, wedle którego nie istnieje ani natura, ani piękno, ani Bóg.
Katolicy – sądząc, że otwierają okna dialogu z nowoczesnością – nie zdają sobie zupełnie sprawy, że ulegają manipulacji. Ponieważ tyle jest wokół nas języka i formy nowoczesnego świata, myśleliśmy, że filozofii ateistycznego iluminizmu można nadać interpretację chrześcijańską. Sądziliśmy nawet, że gdy się tak stanie, ateiści nas pokochają i będą żyć obok nas. Tymczasem okazuje się, że od dawna przekazujemy treści, których wcale nie chcemy przekazywać. A teraz, gdy się w tym zorientowaliśmy, nawet nie wiemy, jak je odwołać.
Obnażyliśmy w ten sposób na oczach całego świata naszą świeżo nabytą niezdolność do ewangelizacji oraz dławiący nas paraliż duchowy – najpełniej widoczne w chaosie nowoczesnych świątyń, w szaleństwie eksperymentów liturgicznych i w pustce naszych katedr. Jak pociągnąć kogoś ku Bożemu pięknu, jeśli nie przez to wszystko, co jest do Boga podobne? Kiedyś zrozumiemy, że dlatego coraz bardziej oddalamy się od Boga, że Jego cudownego piękna zabrakło już nawet w naszych kościołach.
Jak się zatem wobec powyższej sytuacji zachowywać?
Przede wszystkim pozostać wiernymi Bogu oraz prawdzie, pięknu i dobru. W ten sposób będziemy uczestniczyć – w sposób naturalny, wręcz niezauważalny – w pięknie, które wewnętrznie dostrzegamy, jednocześnie ignorując wszystkich (również duchownych), którzy żarliwie pragną nowoczesności. Musimy zająć się przepełnianiem naszych umysłów i serc, naszych rodzin i dzieci oraz całego naszego świata takim pięknem, na jakie tylko nas stać. Aby po prostu zabrakło w nas miejsca na wszystko, co nieludzkie, szpetne i przeciwne Bogu.
Ktoś powie, że brzmi to jak trąbka wzywająca do porzucenia nowoczesnej kultury i powrotu do katakumb. Nie szkodzi. Przecież nieustanna zachęta, aby współczesny Kościół akceptował świat nowoczesności i angażował się weń, jest czystą herezją. Co więcej, ostatnie dziesięciolecia dowodnie wykazują, że nie mamy w tym toksycznym spotkaniu nic do zyskania, a do stracenia – wszystko.
Gdzie są dzisiejsze katakumby? Gdzie schronienie przed okropnościami Nowego Wspaniałego Świata? W naszych domach, na naszych kursach domowych, na prywatnych akademiach. Tam właśnie nabierze kształtów prawdziwa kultura Trzeciego Tysiąclecia. Tam obojętni na blichtr, pretensjonalną wyniosłość i zmysłową powierzchowność szpetnego świata katoliccy rodzice wychowają, ukształtują i poprowadzą swoje dzieci ku wierze wolnej od zafałszowań, wpajając im w dusze prawdziwe wzory piękna.
Izolując i chroniąc swoje dzieci przed otaczającym nas plugastwem rodzice wzmacniają je przed nieuchronną konfrontacją z nim. Niech więc ściany naszych domów przyozdobi piękna sztuka, niech nasze rodziny słuchają pięknej muzyki, niech dusze naszych dzieci karmią się pięknymi opowieściami – a nie znajdzie się w nich miejsce na nic, co byle jakie, przewrotne, brzydkie i bez wiary.
A wtedy, po trochu, w miarę jak nowoczesność będzie umierała – a tak się z pewnością stanie, bo czyż nie śmierć jest jej szczególnym motywem? – w jej miejsce będzie wchodziło życie: nowa kultura życia sławiąca piękno Boga w pięknie Jego stworzenia.
Dziękuję za rozmowę.
Tekst został opublikowany w 50 numerze magazynu „Polonia Christiana”