14 października 2021

Kuźnia rewolucjonistów. Tylko tyle zostało po Uniwersytecie?

Kryzys Uniwersytetu widoczny jest na wszystkich polach, a kto nie zauważył go w przekształceniu uczelni całego świata w kuźnie rewolucjonistów, ten zderzył się z nim w czasie trwającej jeszcze do niedawna edukacji zdalnej. Pandemiczne realia dobitnie wskazały, że tradycyjna akademicka kindersztuba, szacunek do wykładowców i zobowiązań studenta są wyłącznie wspomnieniem z przeszłości. Dodany do tego obrazu spadek poziomu nauczania i dostosowywanie się uczelni do wymagań rynku pracy nie pozostawia obserwatorom złudzeń. Universitas – z jego dążeniem do prawdy i wspaniałymi tradycjami – przestał istnieć. W gruncie rzeczy uniwersytet był bowiem wytworem cywilizacji łacińskiej par excellance.

Prawo do krytyki różnych prądów intelektualnych i tendencji społecznych jest fundamentalne dla działaniu Uniwersytetu. A przynajmniej… od zawsze było. Wszak dominujące poglądy akademickie zawsze miały swoich przeciwników, a między reprezentantami różnych szkół toczyły się zażarte spory i polemiki. Gwarantem prawa do wymiany argumentów nie było jednak umiłowanie rozumianej po oświeceniowemu wolności, bo przecież nauki wypracowały sztywne metodologie definiujące rzetelność naukową, a dążenia do prawdy traktowanej jako metafizyczne dobro – jako coś wartego poznania dla samego siebie. Dla św. Tomasza z Akwinu i reprezentantów tradycji scholastycznej, która legła u fundamentów idei Universitas, wiedza i mądrość były cnotami. Ze względu na dążenie do ich osiągnięcia powstały ośrodki wymiany myśli, gdzie autorytet miał ten, kto potrafił lepiej dowodzić swoich racji, kto potrafił wykazać, że prawda leży po jego stronie – tym właśnie był Uniwersytet jeszcze do niedawna.

Tendencje obecne w cywilizacji zachodniej przekształcają jednak tę instytucję w kuźnie ideologicznych fanatyków – przyszłej „elity” społeczeństwa otwartego. Dla konserwatywnych wykładowców, prezentujących poglądy konkurencyjne wobec głównego nurtu, nie ma współcześnie miejsca na Uniwersytetach. Dość przypomnieć sprawę konsekwencji, jakie miały spotkać prof. Aleksandra Nalaskowskiego za niepochlebny wobec ruchu LGBT felieton, opublikowany na łamach tygodnika „Sieci”. W imię politycznej poprawności niewygodnym zamyka się usta, a program nauki uniwersyteckiej staje się nowym, rewolucyjnym „katechizmem”, któremu społeczność akademii musi się podporządkować, aby uniknąć oskarżeń o nienawistne uprzedzenia. Podstawę edukacji wyższej, jak twierdzi belgijski historyk prof. David Engels, układa się w oparciu o poglądy postaci drugiego planu i badaczy miernych, za to zgodnych poglądowo z ideologicznymi założeniami „postępu”. Tymczasem całą poważną spuściznę cywilizacji łacińskiej zbywa się jako „mizogonistyczne i rasistowskie idee białych, starszych mężczyzn”. Nie trudno zauważyć, że ten „argument” na rzecz odrzucenia tradycji europejskiej myśli nie ma żadnego aspektu „naukowego”.

Wesprzyj nas już teraz!

Przyczyną szerzącej się cenzury i upadku akademickiego etosu wymiany poglądów jest relatywizacja wartości prawdy. Zaczęła się ona, paradoksalnie wraz z „wiekiem rozumu”, oświeceniem. Myśliciele XVIII wieku ukuli kategorię „rozumu praktycznego” i podważyli wartość rozważań nie prowadzących do postępu technicznego, ułatwienia życia, słowem pozbawionych wartości pragmatycznej. Do współcześnie dominującego „apriorycznego paradygmatu prawdy” doprowadziła jednak filozofia postmodernizmu, negująca możliwość poznania rzeczywistości przez człowieka w sposób obiektywny. W konsekwencji tego poglądu uznano, że w debacie publicznej można posługiwać się „narracjami”, czy też „dyskursami”. Ich zadaniem ma być zapewnienie zwycięstwa własnej opcji światopoglądowej, nawet jeśli stosowana retoryka miałaby być z gruntu fałszywa. Jej wartość logiczna przestała mieć znaczenie, a dyskusja o faktach straciła sens wobec panującego przekonania o „nieuchwytności” prawdy. Współcześnie to już nie obiektywny obraz rzeczy definiuje poglądy elit uniwersyteckich, ale ideologia, przez której pryzmat selektywnie interpretują one świat. Toteż uczelnie pogrążają się w obłąkańczej ojkofobii, przyjmując wobec dziejów i cech własnej wspólnoty wyłącznie postawy „demaskatorskie”. Zwracają one uwagę jedynie na przewinienia tradycyjnych europejskich społeczeństw i ignorują ich zasługi– stając się jedną z głównych grup niszczących własny naród.

Z tego samego co ideologizacja korzenia wyrasta pozornie odległy od niej problem dostosowywania uczelni do oczekiwań rynku, i coraz większy nacisk na „praktyczne” efekty nauczania. Uwagę na ten problem zwraca prof. Piotr Nowak w swojej książce pt. „Hodowanie Troglodytów”. „Uniwersytet osuwa się w niebyt, stając się karykaturą Uniwersytetu. Jego program pisze rynek potrzeb, a więc człowiek masowy, nie człowiek wolny; biuralista, nie naukowiec. W jakimś sensie Uniwersytet stanowi (w coraz mniejszym stopniu zresztą) odskocznię do kariery zawodowej, a ostatnio – przedmiot zwykłej pogardy ze strony tych wszystkich, dla których ostatecznym kryterium sensu jest zasada opłacalności”. W realiach instrumentalnego traktowania wiedzy studenci przestali być zainteresowani realnym kształceniem i poznaniem świata. Jak zaznacza profesor, na przestrzeni lat obserwował on drastyczny spadek ich poziomu wiedzy. Dziś musi już tłumaczyć podopiecznym, kim był Platon, choć dawniej było to oczywiste dla każdego ucznia szkoły średniej. Wydziały humanistyczne kuleją, a uczelnie stają się fabryką kadr dla biznesowych potentatów.

Spośród podstaw kształcenia akademickiego jeszcze jedna została naruszona. Anarchiczne i egalitarne tendencje, przesączone do umysłów młodych, podważyły powagę nauczycieli oraz zasady kultury uniwersyteckiej. Ma to niebagatelne znaczenie, ponieważ akademicki etos był gwarantem jakości kształcenia i rzetelności poszukiwania prawdy przez wszystkich członków instytucji uniwersytetu. Szacunek dla wykładowców, biorący się ze świadomości ich większego doświadczenia, miał przestrzegać studentów przed pochopnym dawaniem wiary własnym opiniom i prowadzić do skonfrontowania własnych instynktów z wizją uczonego. Prawo zwyczajowe akademii obligowało również uczniów do rzetelnego i uczciwego zgłębiania przedmiotu, co dawało nadzieję, że przez studia uda im się nie tylko przebrnąć, ale i realnie wynieść z nich wiedzę. Na kanwie wydarzeń związanych z pandemią poszanowanie dla tych tradycji okazało się jednak być tylko pięknym wspomnieniem. O powszechnym oszukiwaniu na egzaminach wiedzieli wszyscy, włącznie z kadrą decydującą o organizacji zdalnych sesji, podobnie jak o całkowitym ignorowaniu przez studentów wirtualnych zajęć. Nikt jednak się tym szczególnie nie przejął. Etos pracy i powagi pasuje bowiem do nowego uniwersytetu – kuźni lewicowych doktrynerów – na rynku pracy zupełnie przecież nieprzydatnych.  

Filip Adamus

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij