23 marca 2012

Laicyzm wrogiem wychowania

Czy rodzice powinni mieć wpływ na to, czego uczy się ich dzieci? – pyta Richard Dawkins, profesor z Oksfordu, a zarazem znany ateista. – Rodzice traktują dzieci jak swoją własność. Czyż społeczeństwo nie powinno zrobić czegoś, by na to nie pozwolić? Czyż nie jest to rodzaj przemocy względem dzieci, którym próbuje narzucić się przekonania religijne, których nie są w stanie przemyśleć, bo są za małe? – to szereg pytań i dylematów nie tylko samego Dawkinsa, ale ateistów, którym „leży na sercu” edukacja dzieci i młodzieży, oczywiście tylko w „duchu świeckim”.

Inny bezbożnik, Daniel Dennet uważa, że niektóre dzieci wzrastają w takim ideologicznym więzieniu, że aż dobrowolnie stają się więźniami, wzbraniając się przed jakimkolwiek kontaktem z dającymi poczucie swobody ideami, które mogłyby pozytywnie zmienić ich umysły.
Już od dawna dwa przeciwstawne systemy pedagogiczne rywalizują o umysły i dusze młodszych. Różnią się one między sobą tym, że chrześcijański system wysoko ceni rolę rodziców w wychowaniu, uznając ich nadrzędną rolę w stosunku do całej reszty, a ten drugi – liberalny najchętniej pozbawiłby rodziców jakiegokolwiek wpływu na dzieci, uznając, że powinni oni jedynie zadbać o ich utrzymanie.

I chociaż żyjemy – jak zauważa prof. Peter Berger, jeden z najwybitniejszych obecnie badaczy religii – w szalenie religijnym świecie, to jednak istnieją od tego dwa wyjątki: „socjologiczny” i „geograficzny”. Ten pierwszy to międzynarodowa grupa intelektualistów, którzy są w wysokim stopniu zeświecczeni. To stosunkowo niewielka część populacji, ale niezwykle wpływowa. Ludzie ci kontrolują media, uniwersytety i do pewnego stopnia prawo. Jest pocieszające, że przeciw tym „elitom”coraz częściej dochodzi do buntu zwykłych ludzi, którzy bronią swej religii.

Wesprzyj nas już teraz!

Drugi wspomniany wyjątek „geograficzny”, to Europa, która w porównaniu z resztą świata jest najbardziej zsekularyzowanym kontynentem. W krajach Unii Europejskiej obowiązuje tzw. pakiet europejski, który obejmuje m.in. sekularyzm. I wraz z momentem wchłonięcia danego kraju przez Unię, ten pakiet staje się dominujący – organy UE wywierają naciski na władze poszczególnych państw, by wprowadzać laicyzm.
W tym kontekście nie dziwi fakt, że zwolennicy liberalnego systemu pedagogicznego zmierzają do ograniczenia roli edukacji religijnej i „wyzwolenia” dzieci od „zgubnego” wpływu rodziców.

 

Nauka religii w szkołach

Jednym z zabiegów zwolenników laicyzacji jest doprowadzenie do usunięcia religii ze szkoły i zastąpienie jej „nauką o religiach”, czy religioznawstwem lub etyką. Celem tego jest zrelatywizowanie chrześcijaństwa, zrównanie go z sektami, po to, aby umniejszyć jego znaczenie, a tym samym doprowadzenie do tego, by religia w życiu codziennym ludzi nie odgrywała szczególnej roli.
Obojętność wobec religii chrześcijańskiej ma zrodzić postawę niedowiarstwa. A stąd już droga otwarta do bezbożnictwa.

W szkołach średnich, a zwłaszcza na uniwersytetach profesorowie mają zrobić wszystko, aby studenci, którzy przychodzą jako bigoci, homofoby i fundamentaliści religijni opuszczali uniwersytety z poglądami takimi jak oni, czyli oświeconymi – uważa filozof Richard Roty. Dodaje on również, że ci studenci mają dużo szczęścia, bo ludzie tacy jak on mogą uwolnić ich od niebezpiecznego wpływu rodziców, narzucających swoje przekonania religijne. Domaga się on także tego, aby rodzice posyłający dzieci na studia zaakceptowali fakt, że oni, czyli profesorowie będą starali się zdyskredytować ich w oczach swoich dzieci, obdzierając „fundamentalistyczne” wspólnoty religijne z ich godności, a ich poglądy religijne nazywając głupimi i nie wartymi w ogóle, aby o nich dyskutować.

 

Z poglądami religijnymi się nie dyskutuje

Zwolennicy laicyzacji uważają, że z poglądami religijnymi nie ma co dyskutować, lecz trzeba wykazać, że są one złe. Dlatego też kiedy brakuje argumentów, stają się one przedmiotem drwin. Strategia ta jest skuteczna, ponieważ młodzi ludzie nie chcą, aby z nich kpiono. Nie będą przyznawać się do swej religii, by nie dać okazji do drwin całej „oświeconej” reszcie.

Zdaniem zwolenników laickości nauczania, szkoła powinna promować edukację pluralistyczną, która uznaje, że wszystkie światopoglądy, nawet te, które jawnie sprzeciwiają się powszechnie uznawanej moralności, są tak samo ważne i uprawnione.

Osoby promujące taki model edukacji chcą ograniczenia praw rodziców do decydowania o tym, czego ich dzieci mają się uczyć (na przykład, że mają uczęszczać na lekcje religii). Ich zdaniem dzieci same mogą zdecydować, czy chcą się uczyć religii, czy też nie.

Oderwać od tradycji

Kolejny zabieg polega na tym, aby za wszelką cenę oderwać młodych od tradycji. Niedopuszczalne jest w tym systemie traktowanie religii jako fundamentu kultury, stanowiącej o czyjejś tożsamości. Oznacza to, że szkoła nie może nauczać choćby o oczywistej prawdzie, że to Kościół katolicki powołał do życia szkoły, że to dzięki duchowieństwu upowszechniono naukę czytania i pisania, że to wreszcie Kościół przez lata w wielu krajach, zwłaszcza w Europie (ale nie tylko) nadawał ton kulturze i cywilizował narody itp.

Co zatem ma zastąpić idee propagowane przez Kościół? Zdaniem zwolenników laicyzacji, ma to być tzw. idea praw człowieka.

 

Kultura „praw człowieka”

Jeszcze do niedawna pojęcie „prawa człowieka” kojarzyło nam się dobrze. Odkąd jednak agendy Organizacji Narodów Zjednoczonych, takie jak UNFPA (Fundusz Ludnościowy), CEDAW (Komitet ds. Likwidacji Wszelkich Form Dyskryminacji Kobiet), Komitet Praw Dziecka, Komitet Międzynarodowego Paktu Praw Cywilnych i Politycznych i inne organizacje uznały za „prawa człowieka” prawo do aborcji na każde żądanie kobiety, prawo pary homoseksualnej do bycia uznanej za „małżeństwo” i do adopcji dzieci, prawo małżeństw bezdzietnych do procedury zapłodnienia in vitro, zaczął się poważny problem…

Zwolennicy laicyzacji skutecznie ograniczają rolę rodziców, promując idee tzw. praw dzieci i młodzieży. Przykładem tego jest przyjęta ostatnio przez Parlament Europejski Rezolucja w kierunku strategii UE na rzecz praw dziecka. Tego typu hasła trafiają na podatny grunt, gdyż otwierają młodym ludziom drogę do permanentnego buntu wobec rodziców.

W myśl tej zasady w 2005 r. władze wielu państw hiszpańsko- i portugalskojęzycznych podpisały tekst konwencji iberoamerykańskiej „O prawach młodych ludzi” uzgodniony pod auspicjami Funduszu Ludnościowego ONZ.

Traktat stanowi m.in. o tym, że młode osoby w wieku od 15 do 24 lat mają prawo do decydowania o swej „tożsamości” i „wizerunku”, jak również prawo do tworzenia rodziny wedle własnych upodobań… seksualnych.

Jeden z artykułów tego traktatu głosi, że młodzi mają prawo do edukacji seksualnej, która ma być zapewniona na wszystkich poziomach nauczania i ma promować odpowiedzialne zachowanie w korzystaniu ze swej seksualności, ma być skoncentrowana na zupełnej akceptacji tożsamości, jak również na zapobieganiu przenoszeniu chorób drogą płciową, zapobieganiu HIV (AIDS), niechcianym ciążom, seksualnym nadużyciom czy przemocy.

W innym miejscu czytamy, że młodzi ludzie mają prawo do opieki zdrowotnej, które to prawo obejmuje prawo do prywatności i szacunku personelu medycznego w szczególności w kwestiach, które odnoszą się do zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego. Pod pojęciem „prawa do zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego” międzynarodowe agendy uznają prawo do aborcji.

W podobnym duchu utrzymana jest Karta Praw Podstawowych, którą Polska przyjęła wraz z tzw. protokołem brytyjskim, z tą jedną różnicą, że szereg tych praw nie jest precyzyjnie sformułowane, by sędziowie mogli swobodnie – to znaczy jak najszerzej – je interpretować.

 

Cel edukacji świeckiej – marginalizacja religii

Zatem celem edukacji świeckiej jest przede wszystkim marginalizacja religii w życiu młodych oraz wyraźne przyzwolenie na zło, pod przykrywką godności i „praw”. Dla ateistów nie ma czegoś takiego jak moralność, lub pojęcie to jest bardzo rozmyte, a mimo to upierają się oni, że też potrafią dobrze żyć. Rodzi się więc pytanie, czym według nich jest dobre życie?

Pisał o tym z przerażeniem dawno temu biskup Bougaud, kiedy przyszedł do niego do spowiedzi przed zawarciem ślubu zamożny trzydziestoletni mężczyzna. Tylko od 16. roku życia zapomniał o Bogu. (…) A ponieważ młodym był jeszcze, ponieważ smutki, rozczarowania nie zaćmiły mu dotychczas szczęśliwego życia, zdawał się mnie nie rozumieć, gdym go pytał, czy nigdy nie czuł potrzeby Boga. Ale oto, co mnie ostatecznie wprawiło w zdumienie. Wniknąwszy w jego duszę (…) znalazłem w niej wprawdzie słabości, ale żadnego wielkiego rozprężenia, żadnego wykolejenia moralnego, prowadzącego za sobą zaślepienie, żadnego wrogiego usposobienia przeciw religii i rzeczom świętym. Tylko brakowało Boga. Serce jego było jak te puste domy o zamkniętych okiennicach, których właściciele wymarli, albo jak te świątynie, z których wygnano Boga i gdzie nie ma już ani ołtarzy, ani świateł, ani kadzideł. I pamiętam, że pożegnałem go takim uściśnięciem ręki, jakim darzymy tych, którzy stracili ojca, a powracając mówiłem sobie: – Nie, nigdy nie widziano nic podobnego! Nigdy dusze nie były tak doszczętnie spustoszone i nigdy nie były tak nieświadome swej nędzy.

Pomimo daleko posuniętej laicyzacji i nacisku przeróżnych organizacji międzynarodowych, do których należy nasz kraj, oraz działań podjętych przez elitę nauczycieli-ateistów na całym świecie dzieją się rzeczy niezwykłe, potwierdzające, że młodzież w naszym kraju nie jest jeszcze stracona.

W jednym z dzienników ukazujących się w Polsce, prof. Tadeusz Szawiel podaje dane statystyczne, z których wynika, że Polska jest liderem w Europie pod względem intensywności wiary religijnej. Zajmujemy również konserwatywne stanowiska w kluczowych kwestiach moralnych. Na przykład o ile w 1991 r. 57 procent Polaków chciało lekcji religii w szkołach, to w 2007 r. liczba ta jeszcze wzrosła do 72 procent.

Podobnie rzecz ma się z aborcją. W 1993 roku 38 procent Polaków było za zabijaniem nienarodzonych „na życzenie”, a tymczasem w roku 2005 – 26 procent. Ale – jak zauważa prof. Szawiel – jeszcze większy spadek zaobserwowano w grupie młodzieży (18-24 lata). Tu nastąpiło bardzo wyraźne przesunięcie. W 1993 r. za aborcją było 44 procent młodych ludzi, a w 2005 już tylko 17 procent.

Pozwala to mieć nadzieję, że młodzi pozostaną przy swoich tradycyjnych – „nieoświeconych” – poglądach, w duchu których będą wychowywać swoje pociechy, jeśli wcześniej nie ulegną antyreligijnej propagandzie.

Agnieszka Stelmach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij