Stolica Apostolska opublikowała niedawno obszerny, kilkusetstronicowy raport o działaniach byłego kardynała Theodore’a McCarricka. Dokument pokazuje tak naprawdę tylko jedno, o czym zresztą wiemy już od dawna z wielu rozmaitych przykładów: lawendowa mafia jest w Watykanie niezwykle silna i mimo wypływania na światło dzienne kolejnych skandali bynajmniej nie traci wpływów.
Opublikowany we wtorek 10 listopada watykański raport o byłym kardynale Theodorze McCarrick został przyjęty przez media z dużym zaciekawieniem, ale według czołowych watykanistów nie przynosi żadnych naprawdę przełomowych informacji, których nie znalibyśmy wcześniej, choćby z relacji abp. Carlo Marii Vigano czy odpowiedzi na jego oskarżenia udzielonej przez Andrea Torniellego i Gianni Valentego w książce „Dzień sądu”. Oczywiście ten osąd może się jeszcze zmienić, bo mamy do czynienia z bardzo obszernym dokumentem; wnikliwa analiza może przynieść jakieś odkrycie. Nie ma jednak mowy o tym, by raport wprost uderzał w jakiekolwiek wpływowe kręgi. W tej optyce widać, że dokument pokazuje przede wszystkim jedno: że lawendowa mafia jest w Kościele katolickim cały czas niezwykle silna. Gdyby było inaczej, raport musiałby pogrążyć wielu wpływowych hierarchów i urzędników z Rzymu, którzy przez lata tuszowali nadużycia McCarricka lub udawali, że o niczym nie wiedzą. Lawendowa mafia potrafiła wytrzymać kolejne spadające na nią ciosy.
Wesprzyj nas już teraz!
Mogłoby się wydawać, że jej władza jednak się kruszy, także w Polsce. Poważne oskarżenia pod adresem kard. Henryka Gulbinowicza, sprawa bp. Edwarda Janiaka, wielkie niejasności wokół kard. Stanisława Dziwisza… Problem polega na tym, że wszystkie te skandale łączy przestępstwo pedofilii – idzie albo o molestowanie nieletnich (przypadek kard. Gulbinowicza), albo o ukrywanie sprawców czy tuszowanie takich przypadków (pozostałe przypadki).
Nie inaczej było w przypadku Theodore’a McCarricka. Realne sankcje spotkały go dopiero wówczas, gdy w czerwcu 2017 roku pojawiły się publiczne oskarżenia o nadużyciach wobec osoby nieletniej. Przez całe lata, ba, dziesięciolecia krążyły „plotki” o ohydnych czynach wpływowego hierarchy popełnianych wobec dorosłych seminarzystów – i nie wywoływały żadnej albo tylko niewielką reakcję. Owszem, św. Jan Paweł II badał sprawę, Benedykt XVI nałożył na McCarricka nieformalne ograniczenia, ale ostatecznie Amerykanin cieszył się faktyczną bezkarnością. Dopóki problem dotyczył „jedynie” jego homoseksualnych relacji z dorosłymi, głównie kandydatami do kapłaństwa, sprawa niemal nikogo specjalnie nie interesowała.
To niestety nie przypadek, ale reguła. Dowodnie świadczy o tym sprawa abp. Juliusza Paetza. O jego homoseksualnych skłonnościach wiedziano dobrze w Watykanie już w latach 70. „Za karę” uczyniony został biskupem Łomży; w Stolicy Apostolskiej postanowiono zatem powierzyć jego pieczy diecezję, a co za tym idzie – los wielu młodych mężczyzn pragnących zostać kapłanami. Dobrze wiedziano, czym może się to w praktyce skończyć. I tak się właśnie skończyło, najpierw w Łomży, a później w Poznaniu, gdzie abp Paetz został metropolitą. Na ujawnione skandale Kościół zareagował bardzo słabo, opieszale, jakby od niechcenia. Nic lepiej nie obrazuje niechęci do ukarania Paetza niż jego pogrzeb – nie pochowano hierarchy w katedrze tylko pod silną presją grupy znanych polskich duchownych i świeckich. Dlaczego? Czy nie dlatego, że w jego sprawie nie chodziło o dzieci, ale o kleryków?
Czy zatem molestowanie seksualne młodych mężczyzn i stosunki homoseksualne między księżmi to we współczesnym Kościele coś wprawdzie potajemnego, ale jednak powszechnego i – to straszne słowo – normalnego? Niestety, wszystko, co powyżej, świadczy o tym, że tak. Ten fatalny stan rzeczy niejako przypieczętował watykański synod o nadużyciach w lutym 2019 roku, na którym mówiono jedynie o pedofilii, całkowitym milczeniem zbywając kwestię tak zwanych „wrażliwych dorosłych”, czyli kleryków oraz zakonnic. Obecny papież nie wykazuje większej determinacji w tej sprawie zresztą od samego początku pontyfikatu. Gdy w roku 2013 wypowiadał swoje słynne słowa „kim jestem, aby osądzać”, nie mówił o abstrakcyjnych homoseksualistach. Został zapytany o ocenę czynów, jakich dopuszczał się ks. Battista Ricca, jego współpracownik, obecnie prałat Banku Watykańskiego, którego homoseksualne relacje opisywała szeroko włoska prasa. Trzeba jednak podkreślić, tu nie chodzi o papieża, tego, czy innego – chodzi o cały nieformalny system, powiedzielibyśmy: o klimat przyzwolenia.
Tak, Kościół katolicki walczy dziś z plagą pedofilii, z tuszowaniem przestępstw, z ukrywaniem sprawców. To bardzo dobrze, każdy się z tym zgodzi. I nawet jeśli uderza tym samym w część interesów lawendowej mafii, to bynajmniej nie narusza jej rdzenia. Tym pozostaje szeroka akceptacja dla homoseksualnych czynów między dorosłymi w Kościele, zwłaszcza księżmi i klerykami. I nic nie wskazuje na to, by ta akceptacja miała się ku końcowi.
Paweł Chmielewski