W szeregach niemieckich oddziałów wysłanych do tłumienia Powstania Warszawskiego znalazło się około 10 000 cudzoziemców, służących Berlinowi z najrozmaitszych pobudek.
„Obcoplemienni” żołnierze Hitlera to temat dość wstydliwy dla zwolenników historii uładzonej i ulukrowanej. Na obszarach okupowanych przez Niemców, szczególnie w zachodniej części Starego Kontynentu, wcale licznie występowali entuzjaści pangermańskiej Zjednoczonej Europy oraz ideologii pokrewnych narodowemu socjalizmowi. Nigdzie nie brakowało też typowych kolaborantów, gotowych zaoferować usługi stronie w ich mniemaniu najsilniejszej. Obok najemników czy poszukiwaczy mocnych wrażeń byli aktywiści, którym niemiecka broń miała pomóc rozstrzygnąć lokalne spory narodowościowe i polityczne. Niestety, w ogromnej liczbie wystąpili też szczerzy antykomuniści, zarówno z Europy Zachodniej, jak i z uciemiężonych przez czerwony totalitaryzm krajów Związku Sowieckiego, którym akces pod sztandary Hitlera dawał możliwość – jak wierzyli – wzięcia udziału w walce ze znienawidzonym bolszewizmem.
Niezależnie od intencji, jakie przyświecały cudzoziemskim wolontariuszom, Niemcy wykorzystywali ich zgodnie z własnych interesem, także do wykonywana najkrwawszych, najbardziej odrażających zadań.
Wesprzyj nas już teraz!
Rzeź nad Wisłą
Warszawiacy, którym udało się przetrwać Powstanie, przedstawili mnóstwo świadectw o masakrach ludności dokonanych przez żołnierzy ukraińskich występujących u boku Niemców.
Wstrząsające były wspomnienia mieszkanki Woli Wandy Lurie, Polskiej Niobe, która cudem przeżyła własną egzekucję: „Do dnia 5 sierpnia przebywałam w piwnicy domu z trojgiem dzieci w wieku lat 11, 6, 3 i pół, sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Tegoż dnia o godzinie 11-12 wkroczyli na podwórko żandarmi niemieccy oraz Ukraińcy […]. Zostałam wyprowadzona w ostatniej grupie. […] Trupy leżały w kilku miejscach po całej lewej i prawej stronie pierwszego podwórza. […] strzelali Niemcy i Ukraińcy w kark od tyłu. Zabici padali, podchodziła następna czwórka, by tak samo zginąć. […] Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego synka. Dzieci szły, płacząc i modląc się. Starszy, widząc zabitych wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki wychodząc przez lewy policzek. Dostałam krwotok ciążowy. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów widziałam prawie wszystko, co się działo dokoła”.
W III RP, na fali odgórnie promowanej, wciąż potężniejącej filoukraińskiej patologii umysłu, szereg polskojęzycznych dziejopisów usiłowało hurtowo podważać takie relacje. Zaprzeczano obecności w stolicy ukraińskich wielbicieli Hitlera, powołując się na fakt, że ich największej jednostki wojskowej – 14. Dywizji Grenadierów SS „Galizien” – rzeczywiście nie było w Warszawie. Sugerowano, że polscy świadkowie „musieli źle zapamiętać”, ewentualnie „pomylić” kolaborantów ukraińskich z rosyjskimi. Owszem, nie sposób z góry wykluczyć pomyłek w konkretnych zdarzeniach; tym niemniej sugestie, że warszawiacy „nie odróżniali języka rosyjskiego od ukraińskiego” nie brzmiały poważnie w przypadku obywateli miasta, w którym ledwie przed 29 laty dobiegło końca z górą wiekowe panowanie rosyjskie.
Dziś, dzięki wysiłkom uczciwych badaczy, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że teza o całkowitej nieobecności ukraińskich wojskowych w siłach tłumiących Powstanie jest nieprawdziwa. W momencie wybuchu walk na ul. Koszykowej stacjonowała ukraińska kompania Sicherheitspolizei. Ponadto ukraińskie pododdziały istniały również w ramach Schutzpolizei. Ukraińcy dominowali wśród 982 obcokrajowców służących w 34. policyjnym pułku strzeleckim, nie brakło ich również w szeregach Pułku Specjalnego SS Oskara Dirlewangera oraz w RONA.
Nawet nieobecność Dywizji „Galizien” w stolicy nie oznacza, że przeciw powstańcom nie skierowano żadnych żołnierzy tego związku taktycznego. W gmachu Wyższej Szkoły Nauk Politycznych stacjonował pododdział ukraiński w sile 100 ludzi; w trakcie walk o Redutę Wawelską został zabity jeden z jego podoficerów, a znalezione przy nim dokumenty potwierdziły przynależność właśnie do Dywizji „Galizien”. Ponadto dziesięciu podoficerów SS-Galizien zostało przydzielonych do grupy generała Heinza Reinefartha jako tłumacze; co najmniej jeden z nich zginął podczas walk.
Na Czerniakowie, a następnie w Kampinosie wystąpił Ukraiński Legion Samoobrony, zwany też Legionem Wołyńskim (w nomenklaturze niemieckiej 31. Schutzmannschafts-Bataillon der SD); podobnie jak SS-Galizien politycznie związany z melnykowską frakcją Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-M). Legion znany był z szeregu zbrodni popełnionych na ludności Wołynia i Lubelszczyzny. W Warszawie potwierdził swą krwawą renomę, m.in. gwałcąc i mordując kobiety na ul. Bednarskiej oraz masakrując rannych w jednym ze szpitali. Pod koniec wojny Legion Wołyński wcielono w szeregi Dywizji SS „Galizien”. Po zakończeniu działań wojennych ukraińscy esesmani uniknęli ekstradycji do ZSRS, gdyż… przypomnieli sobie, że do 1939 roku byli obywatelami RP…
RONA
4 i 5 sierpnia 1944 r. przybyła na Ochotę specyficzna formacja. Jej żołnierze nosili mundury niemieckie, sowieckie bądź nawet ubrania cywilne. Był tu pułk wydzielony z Brygady Szturmowej RONA.
Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armija) powstała w 1942 roku w okupowanej przez Niemców części Rosji, w obwodzie briańskim. RONA walczyła u boku Niemców przeciw bolszewikom zarówno na froncie, jak i podczas operacji antypartyzanckich. Gdy pod naporem Armii Czerwonej Niemcy zaczęli wycofywać się na zachód, RONA podążyła wraz z nimi. Żołnierzom towarzyszyły rodziny – w olbrzymim taborze znajdowało się łącznie około 30 000 osób. W owym czasie RONA dowodził Bronisław Władysławowicz Kamiński, urodzony na Witebszczyźnie syn Polaka (co do matki różni badacze sugerują narodowość polską, niemiecką bądź żydowską). W czasie rosyjskiej wojny domowej służył on w szeregach Armii Czerwonej, potem wstąpił też do partii bolszewickiej i kolaborował z NKWD, ale i poznał smak łagru w wyniku oskarżenia o krytykę polityki kolektywizacji oraz „współpracę z wywiadem polskim i niemieckim”.
Latem 1944 roku pieczę nad RONA przejął Reichsführer SS Heinrich Himmler. Wcielił on uciekinierów z Briańska w szeregi Waffen-SS, jako Brygadę Szturmową SS „RONA”. Kamińskiemu nadał stopień SS-Brigadeführera (generała brygady). Niedługo potem Himmler postanowił wysłać rosyjskich esesowców przeciw powstańczej Warszawie. Rozkaz nie wywołał entuzjazmu w taborze uchodźców. Kamiński na naradzie swego sztabu zadecydował, aby z każdego z czterech pułków RONA wybrać przynajmniej po 400 „nieżonatych żołnierzy” i utworzyć z nich nowy „pułk zbiorczy”. Ogółem udało się zebrać 1700 ludzi. Zdecydowaną większość z nich stanowili Rosjanie, choć nie brakło również Ukraińców i Białorusinów. Można podejrzewać, że podczas rekrutacji doszło do selekcji negatywnej, a do nowego oddziału wcielono liczny element zbójecko-kryminalny.
Horda
Dowództwo nad „pułkiem zbiorczym” RONA objął major Iwan Frołow. Do Warszawy wybrał się również osobiście Kamiński. Niemcy dowieźli samochodami jego wojsko na Ochotę, gdzie zaraz rozpętała się orgia przemocy.
Pułk Kamińskiego i Frołowa działał na podobieństwo dzikiej watahy. Zabijanie cywilów zaczęło się na ulicy Opaczewskiej, gdzie doszło też do grabieży domów prywatnych i podpaleń. Potem przyszły kolejne masakry – przy ulicy Grójeckiej, Korzeniowskiego, alejach Niepodległości… RONA uderzyła na Instytut Radowy oraz szpital przy ulicy Langiewicza, mordując tam pacjentów i członków personelu medycznego, dokonując też licznych gwałtów na pacjentkach, pielęgniarkach i siostrach zakonnych. Na terenie „Zieleniaka” (targowiska warzywnego) utworzono obóz przejściowy dla mieszkańców wypędzonych ze swych domów; panowały tu koszmarne warunki higieniczne, brak było żywności i wody, a pijani ronowcy wywlekali z tłumu kobiety, a nawet małe dziewczynki, na których dokonywali zbiorowych gwałtów. Potem Niemcy próbowali przypisać Kamińskiemu zamordowanie kilku tysięcy mieszkańców Ochoty, choć w rzeczywistości większość zgładzili sami. Tym niemniej „pułk zbiorczy” RONA ponosi odpowiedzialność za co najmniej siedemset mordów na polskich cywilach.
Powstańcy okazali się wymagającym przeciwnikiem dla hordy Kamińskiego i poważnie uszczuplili jej szeregi. Za to łupiestwa dokonywane przez ronowców przybrały imponujące rozmiary. Ponoć każdy z żołnierzy pułku, któremu udało się powrócić z akcji warszawskiej posiadał po 15 do 20 złotych zegarków i inne dobra. Niemcy krzywo patrzyli na nieuzgodnione z nimi grabieże, a jawna niesubordynacja Kamińskiego wkrótce stała się powodem jego aresztowania i egzekucji. „Pułk zbiorczy” został przesunięty do Kampinosu, gdzie rychło zebrał cięgi od partyzantów AK.
Uczciwość nakazuje przyznać, że nie wszyscy podwładni Kamińskiego byli degeneratami. Niektórzy szczerze współczuli Polakom, a nawet przechodzili na ich stronę. Pewien polski cywil przesłuchiwany przez Niemców zeznał: „[…] widziałem pomiędzy walczącymi bandytami [tj. powstańcami – A.S.] kilku żołnierzy należących do oddziału Kamińskiego. Inni Polacy potwierdzają, że przynajmniej 30 z tych Rosjan, którzy mówili po rosyjsku i porozumiewali się z Polakami, przeszło na ich stronę”. Powyższa informacja znajduje przynajmniej częściowe potwierdzenie we wspomnieniach żołnierza AK Henryka Łagodzkiego ze Zgrupowania „Chrobry II”, który zapamiętał dwóch rosyjskich powstańców, dezerterów RONA, Eugeniusza Mulkina „Żeńkę” oraz N.N. „Miszkę” (ten ostatni poległ w polskich szeregach). Wśród partyzantów AK w Kampinosie wielkie wrażenie wywołał dziennik znaleziony przy poległym żołnierzu RONA Iwanie Waszeńko. Pod datą 4 sierpnia autor napisał: „Wkraczamy do miasta, żołnierze wyszukują ludność, dowódca kompanii rozstrzeliwuje znalezionych. Po co to? Co mają z tym wspólnego oni – te kobiety i dzieci?”. O Polakach Waszeńko wypowiadał się z podziwem: „Rozmawiam z Polakami o położeniu Warszawy. Oni twierdzą, że każdy naród chce mieć swoje własne państwo narodowe i że oni pragną mieć Niepodległe Państwo Polskie, na czele którego stałby lud. Jak zauważyłem, Polacy są najbardziej ceniącym wolność narodem, który kocha tylko swoją władzę i własne państwo narodowe”.
Po zakończeniu operacji warszawskiej dowódca „pułku zbiorczego” major Frołow stanął przed obliczem przełożonych z RONA. Wspominał jeden z oficerów: „Wszedłem służbowo do pokoju, gdzie zebrali się oficerowie na czele z podpułkownikiem Biełajem, zastępcą Kamińskiego (sam Kamiński już wtedy nie żył) i słyszałem, jak przemawiający oficerowie potępiali bestialskie, sadystyczne działania Frołowa wobec ludności cywilnej Warszawy. Frołow próbował nieporadnie usprawiedliwiać się”.
Frołow zapłacił za swe zbrodnie dopiero po wojnie, przed sowieckim sądem. Do końca usiłował ratować skórę, łżąc w iście brawurowym stylu: „Fakty masowego rozstrzeliwania cywilów w Warszawie w ogóle nie są mi znane…”.
Dżihadyści Führera
W Warszawie siały grozę cztery bataliony muzułmańskie SS i Wehrmachtu, których żołnierze pochodzili z Kaukazu i Azji Środkowej.
W składzie Grupy Bojowej „Dirlewanger” działały dwa bataliony 1. Wschodniomuzułmańskiego Pułku SS. Byli to żołnierze narodowości turkmeńskiej, azerskiej, kirgiskiej, tadżyckiej, tatarskiej i uzbeckiej, razem dobre osiem setek bisurmanów dowodzonych przez niemieckich oficerów. Pułk utworzono pod patronatem duchowym Wielkiego Muftiego Jerozolimy, Mohammada Amina al-Husajniego, przede wszystkim z byłych jeńców sowieckich. Ponadto wystąpiły też pododdziały czysto azerskie – I/111 Azerbejdżański Batalion Polowy „Dönmec” oraz II Batalion pułku „Bergmann” (razem 14 oficerów i 1300 żołnierzy). Ogółem 2100 żołnierzy czterech mahometańskich batalionów stanowiło około 8 proc. początkowego stanu Korpsgruppe von dem Bach, rzuconej przez Niemców przeciw Powstaniu Warszawskiemu.
Krwawy szlak turkiestańskich i kaukaskich muzułmanów wiódł przez Wolę, Stare Miasto i Czerniaków. „Obcoplemieńcy” rozstrzeliwali cywilów, podrzynali im gardła kindżałami bądź palili ich żywcem. Między innymi Azerowie z Batalionu „Dönmec” dokonali rzezi ludności cywilnej na ulicy Inflanckiej, a turkiestańscy esesmani uczestniczyli w wymordowaniu rannych w warszawskich szpitalach (zob. szerzej: Dżihad 44, https://pch24.pl/dzihad-44-nieznana-historia-z-powstanczej-warszawy/).
Brunatna międzynarodówka
Cudzoziemskich legionów ochotniczych, jak i obcokrajowców rozproszonych po oddziałach niemieckich było bez liku.
W Warszawie bodaj najliczniejszy kontyngent (około 4000 żołnierzy) wystawili Kozacy – 209. kozacki batalion Schutzmannschaften (policji pomocniczej), 3. pułk Kozaków dońskich, 572. batalion kozacki, 580. dywizjon konny i inne oddziały. Uczestniczyły one zarówno w walkach w mieście, jak i w działaniach w Puszczy Kampinoskiej. Aktywny był też 13. białoruski batalion policyjny SS. W blokadzie Warszawy brał udział litewski 252. batalion wartowniczy. Blisko połowę żołnierzy Pułku Specjalnego Dirlewangera stanowili ochotnicy z terenów ZSRS, tacy jak Łotysz Imants Gutše, wzięty do niewoli przez powstańców. Od polskich kul poległo przynajmniej trzech norweskich esesmanów; Norwegowie (a także Belgowie, Duńczycy, Holendrzy) służyli w formacji SS-Röntgensturmbann, spotykano ich także u Dirlewangera.
Zupełnie odrębną kwestią jest postawa stacjonujących pod Warszawą wojsk węgierskich. Dowódca niemieckiej 9. Armii gen. Nikolaus von Vormann nie żywił złudzeń, co do możliwości wykorzystania ich przeciw Polakom: „Wojsko zostało serdecznie przyjęte przez ludność polską. Ujawniły się oznaki bratania. […] W imię starej, trwającej od wieków tradycyjnej przyjaźni między Węgrami i Polakami wzywa się Węgrów do wstrzymania się od wszelkiej akcji wojennej”. Mimo wszystko doszło do sporadycznych potyczek polsko-węgierskich, wymuszonych sytuacją. Były jednak i przypadki przechodzenia Madziarów na stronę polską i ich chwalebnego udziału w walce w powstańczych szeregach.
Brud polityki
Ponieważ obcokrajowcy na służbie III Rzeszy w większości akcji występowali wespół z Niemcami, wydaje się niemożliwe precyzyjne podliczenie wyrządzonych przez nich strat (innymi słowy ustalenie, ilu warszawiaków zginęło od kul Niemców, ilu zaś zabili Ukraińcy, Azerowie, Turkmeni czy Łotysze).
Ocenę zdarzeń utrudniają też manipulacje dokonywane z powodów politycznych. Niemieccy piewcy legendy „rycerskiego Wehrmachtu” i „dzielnych chłopców z Waffen-SS” chętnie zwaliliby całość win na formacje tubylcze z krajów okupowanych.
W okresie PRL komunistyczna propaganda doszukiwała się w oddziałach tłumiących Powstanie różnych „elementów antyradzieckich”, zwłaszcza „własowców” – to jest żołnierzy Sił Zbrojnych Komitetu Wyzwolenia Narodów Rosji generała Andrieja Własowa. Tymczasem ich obecność była niemożliwa z prostej przyczyny – Własow zdołał sformować swe wojsko dopiero do upadku Powstania, w listopadzie 1944 roku.
W III RP zakłamywanie historii w imię nachalnie lansowanej „odwiecznej przyjaźni z ukraińskim sąsiadem” nie skończyło się, niestety, na nieudanych próbach zanegowania udziału OUN-owców w zbrodniach w Warszawie. W kwietniu 2023 roku w stolicy Polski prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński odbierał najwyższe polskie odznaczenie – Order Orła Białego, przyznany mu z powodów pozostających tajemnicą dla ogółu. Na tę okazję dowartościowany gość wystąpił w dresie zdobnym w symbolikę jako żywo przypominającą godło OUN-M (tryzub ze środkowym ostrzem w kształcie miecza).
Nie mnie osądzać, czy Jego Ekscelencja Zełeński przywdział owe emblematy z niedouczenia, czy też może postanowił z premedytacją plunąć gospodarzom w twarz? Pozostał jednak przykry obraz sfory polskich dostojników, prawdziwych sług łaszących się do swego pana, zupełnie obojętnych na obecność symboli, pod którymi ongiś rezuny z SS-Galizien i Legionu Wołyńskiego ochoczo rżnęły Lachów.
Widać sługom wcale to nie przeszkadzało.
Andrzej Solak