Polscy konserwatyści, nauczeni doświadczeniem ostatnich dekad odruchowo wręcz wypowiedzieli wojnę pobrzmiewającemu od niedawna w mediach pojęciu „sex-workingu”. Zbyt wiele już razy niepozorne słownikowe podmianki zwiastowały nadejście zmasowanego ataku na tradycyjne normy kulturowe, by i w tym przypadku pozwolić sobie na ich zlekceważenie. Intuicja konserwatystów była trafna – „sex-working” to nie tylko kolejna fanaberia językowa, zrodzona przez ideę politycznej poprawności; to hasło za którym stoi intensywnie rozwijający się ruch posiadający swoje struktury, agendę oraz zręby ideologiczne.
Historia politycznego aktywizmu prostytucyjnego na świecie jest tematem na odrębne omówienie. W tym momencie szczególnie palącą potrzebą jest rozpoznanie celów ruchu oraz metod, jakimi posługuje się do ich osiągnięcia. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy stwierdzić, że – o ile na Zachodzie one ewoluowały i stopniowo się rozgałęziały (często wchodząc we wzajemne sprzeczności), do Polski będą przenikać w sposób synchroniczny.
Postulaty
Wesprzyj nas już teraz!
Do normalizacji prostytucji dążą dwa odrębne nurty aktywistyczne. Jeden z nich wyrasta z typowo liberalnego sposobu myślenia, i określany jest w literaturze jako „seks-pozytywny”; drugi zaś – z myślenia typowo lewicowego, upatrującego problemu w całym systemie społecznym, zwłaszcza ekonomicznym. Postulatem wspólnym dla obu z nich jest pełna dekryminalizacja prostytucji.
W różnych krajach spotykamy odmienne rozwiązania prawne dotyczące tej kwestii. Przykładowo w Niemczech czy Holandii panuje model regulacjonistyczny, tj. prostytucja jest prawnie dozwolona, ale nakłada na „pracownice” i „menadżerów” (tj. alfonsów) różne ograniczenia i nakazy: prostytutki muszą przechodzić odpowiednie badania lekarskie, zezwala się im na prostytuowanie jedynie w określonych lokalizacjach, agencje towarzyskie muszą posiadać certyfikaty etc.
Aktywizm prostytucyjny nurtu sekspozytywnego bywa temu modelowi niechętny, ze względu na zwiększanie regulacyjnych uprawnień państwa, zaś lewicowy – ponieważ poczytuje go za kontrolujący, dyscyplinujący, a także przynoszący zyski głównie mężczyznom (np. pieniądze za wydawane pozwolenia zasilają głównie portfele mężczyzn).
Model panujący w Szwecji dąży do ukarania klienta, nie zaś prostytutki. Przyklaskują mu niektóre feministki, argumentując, że odstrasza mężczyzn od poszukiwania usług seksualnych, czym redukuje na nie popyt, co w dłuższej perspektywie ma doprowadzić do zaniku zjawiska prostytucji. Jednak lewicowe aktywistki prostytucyjne zauważają, że nie odstrasza on mężczyzn stwarzających dla nich szczególne zagrożenie (znajdujący się pod wpływem substancji psychoaktywnych czy nie zważających na normy prawne przestępców), i wskutek niższego zainteresowania własnymi usługami, będą musiały dobierać sobie bardziej ryzykownych klientów. Model polegający na pełnej dekryminalizacji, który panuje m.in. w Nowej Zelandii wydaje się więc dla nich najlepszym z dostępnych, i o jego wdrożenie w krajach swego pobytu zamierzają walczyć.
Dalej następuje już wyraźna różnica zdań. Nurt lewicowy pragnie uczynić z prostytucji zwykłą pracę ze wszystkimi tego konsekwencjami: możliwością ochrony prostytutki przez prawo pracy, wprowadzenie ubezpieczeń zdrowotnych czy łatwiejszej możliwości uzyskania kredytu. Odpowiedzialnością za trudne warunki „pracy” prostytutek naturalnie obarcza cały system społeczny, który ich zdaniem trzeba dogłębnie przekształcić. Za niebezpieczeństwa wynikające z prostytuowania się (samobójstwa i uzależnienia kobiet czy przemoc, jakiej są poddawane) odpowiedzialna jest, według nich nie tyle sama specyfika tego procederu, co stygmatyzujące spojrzenie społeczeństwa na prostytutki, określane w ich slangu jako „stygma”. Ich zdaniem państwo powinno aktywnie włączyć się w jej zwalczanie.
Łatwo przewidzieć, że musi przybrać ono charakter podobny do tego jaki miał miejsce w przypadku mniejszości seksualnych czy rasowych: podciągnięcie tradycyjnych i zwykle nacechowanych negatywnie pojęć określających prostytutki pod karalną „mowę nienawiści”. Ostatecznie zaś, należy doprowadzić do zacementowania zdobyczy ruchu i skłonić organizacje międzynarodowe do uznania tzw. „praw osób pracujących seksualnie” za prawa człowieka. Bardziej rewolucyjnie nastawione aktywistki uważają jednak, iż nawet to nie wystarczy, by proces emancypacji prostytutek się dopełnił. Spełnienie wcześniej wymienionych postulatów stanowi według nich rozwiązania pozorne, nie dotykające przyczyn problemu, jakimi są filary tradycyjnej kultury, reprodukujące opresję wobec prostytutek: gospodarka rynkowa, granice międzypaństwowe, religia i kultura patriarchalna. Tutaj rozwiązaniem miałaby być jakaś forma ich destrukcji lub radykalnego zreformowania.
Nurt liberalny nie idzie pod tym względem aż tak daleko. Bazuje raczej na postulacie empowermentu (wzmocnienia) prostytutek w aspekcie wizerunkowym, np. wprowadzeniu pozytywnie kojarzących się postaci parających się nierządem do filmów i całej pop-kultury czy udzieleniu głosu w mediach prostytutkom, które są z życia jakie prowadzą zadowolone. To ostatnie już możemy zauważyć w polskich liberalnych mediach mainstreamowych, jak np. TVN czy Wysokie Obcasy.
Metody
Liberalne działaczki „seks-pozytywne” uważają, że do osiągnięcia celów przybliży ich zmiana dyskursu publicznego na temat prostytucji. Zamierzają walczyć z zakorzenionym w kulturze przekonaniem, iż „seks jest czymś zbyt szczególnym i intymnym, by można go było sprzedawać”. Pozwoli to na rozciągnięcie kapitalistycznej logiki transakcyjnej na proceder kupczenia własnym ciałem: „jeżeli dwoje dorosłych ludzi się na to decyduje, nie można im przecież niczego zabronić! Państwo może jedynie czuwać wywiązaniem się stron umowy ze zobowiązań”. Służyć ma temu relatywizacja seksualności – w tej logice życie erotyczne może dla każdego oznaczać co innego: jedna osoba mocno kojarzy je z relacją emocjonalną, a inna czystą rozrywką; tym samym, ten kto narzuca innym swoją własną wizję seksualności jest zwykłym „zamordystą” i wrogiem wolności.
Aktywistki prostytucyjne nurtu lewicowego często poczytują narracje seks-pozytywne za głęboko szkodliwe. Uznają, że malują one przed społeczeństwem słodki obrazek „szczęśliwej prostytutki” i przez to zaciemniają realne problemy z jakim prostytutki muszą się na co dzień mierzyć. Ich dyskurs jest diametralnie inny: kobiety nie decydują się na prostytucję ponieważ tego pragną, ale dlatego, że stanowi ona ich „strategię przetrwania”, wynikającą z przymusu ekonomicznego. Z lewicowego punktu widzenia prostytucja nie musi być przyjemna, ale kobiety się jej oddają, gdyż alternatywą jest śmierć głodowa, ew. bytowanie w nędzy.
Oczywiście w dzisiejszym świecie Zachodu alternatywą jest nie tyle śmierć, a co najwyżej gorzej płatna praca, ale o tym się wspomina już mniej chętnie. Na tym więc zafałszowaniu budowana jest reszta gmachu uzasadnień dla lewicowych postulatów. To kapitalizm ma wpychać kobiety w prostytucję, nie zaś ich indywidualne i świadomie podjęte życiowe wybory. Ma z tego wynikać, że prostytucji nie da się zwalczyć poprzez kryminalizację; spowoduje ona tylko, że kobiety będą zmuszone prostytuować się w znacznie gorszych warunkach i z większym narażeniem swego zdrowia i życia. Po co więc walczyć z prostytucją? – pytają. Uznajmy konieczność jej istnienia (przynajmniej do momentu, w których zapanuje jakiś nowoczesny socjalizm, w którym żadna kobieta nie będzie do niej zmuszona) i ułatwmy życie kobietom zamiast stosować kontrskuteczne rozwiązania; ponadto: odpowiednio wynagrodźmy i doceńmy ich pracę; przecież, podobnie jak w innych zawodach, prostytutki posiadają swój warsztat pracy, umiejętności, kompetencje etc. Tego typu uzasadnień możemy się już niedługo spodziewać.
Nowy proletariat
Być może najważniejszym zadaniem, jaki prostytucyjne aktywistki obrały sobie za cel taktyczny jest włączenie się w szerszy front walki o emancypację. Działaczki zdają sobie sprawę, że przygarnięcie ich postulatów przez agendę feministyczno-LGBT-migracyjno-ekologiczną, zwiększy ich siłę społecznego oddziaływania. Dlatego też wskazują innym ruchom wspólnotę interesu interes i jakiegoś przeciwnika, wobec którego należy się zjednoczyć. Posługują się przy tym rozmaitymi rodzajami argumentacji, poniżej kilka przykładów:
Homoseksualiści często muszą się prostytuować, ponieważ nacechowane uprzedzeniami wobec nich społeczeństwo uniemożliwia im zarabianie w inny sposób – dlatego jedni i drudzy powinni zjednoczyć się w walce przeciw systemowej homofobii. Nadreprezentacja prostytutek wśród mniejszości rasowych i migrantek (na Zachodzie), ma wynikać z kolei z systemowego rasizmu i ksenofobii. Przemoc policji wobec prostytutek według nich to nic innego jak… patriarchalna przemoc mężczyzn wymierzona w kobiety. I tu wspólnym wrogiem ma być systemowa mizoginia.
Feminizm jednak jest skrajnie podzielony wobec potencjalnej współpracy z „ruchem sexworkingowym”. Dla tzw. SWERF-ów (sex worker exclusionary radical feminist, czyli: „radykalnych feministek wykluczających osoby pracujące seksualnie”) prostytucja jest formą kolaboracji z patriarchatem, zaś same prostytutki współuczestniczą w uprzedmiotowieniu kobiety a cały ruch uznają w istocie za lobby sutenerskie. Odrębne stanowisko prezentują tzw. „feministki proseksualne”, dla których kupczenie własnym ciałem jest formą wyzwolenia seksualnego, odrzuceniem społecznej kontroli nad zachowaniami kobiet, a jej istnienie dodatkowo obnaża hipokryzję patriarchalnego społeczeństwa.
Spór o prostytucję w środowiskach feministycznych przybiera niekiedy bardzo gwałtowną formę, przeradzając się niemal w wewnętrzną wojnę ideologiczną. Nie należy jednak ulegać złudzeniu, że wystarczy lewicę zostawić samej sobie, a „sama się zagryzie”. Pamiętajmy, że kooptacja każdego kolejnego kandydata do szerokiego frontu emancypacji przechodziła bardzo burzliwie, by wspomnieć jak wielki opór przed perspektywą współpracy z aktywistkami lesbijskimi wykazywali z początku aktywiści gejowscy. Istnieje duża szansa, iż reprezentację polityczną prostytutek połączy czysta pragmatyka. Mają bowiem istotny potencjał wywrotowy, zaś wielki kapitał i zliberalizowane rządy chętnie będą uczyć nas jeszcze większej inkluzywności.
Wnioski
Aktywizm prostytucyjny przybiera formy zarówno liberalne, jak i marksizujące. Nie należy przy tym utożsamiać tych pierwszych z mniej niebezpiecznymi. Wystarczy przypomnieć, iż to właśnie liberalny nurt ruchu LGBT pozwolił zatriumfować mu na Zachodzie, nie zaś pozornie groźniejszy marksistowski „Front Wyzwolenia Gejów”, który zaczął zanikać już w połowie lat siedemdziesiątych. W obecnych warunkach nurt rewolucyjny ma skłonności do samomarginalizacji. Odrzucając kompromisy i pozostając mało elastycznym, ogranicza własne możliwości działania. Jego nieprzejednane stanowisko pociąga jednostki radykalne, ale nie ma wielkiego wpływu na kształtowanie polityki państwa. Z drugiej strony, wpływa na świadomość i postawy młodzieży, którą taka bezkompromisowość pociąga. Nurt liberalny, ze swym przekazem odnoszącym się do indywidualizmu, jednostkowego szczęścia i swobód, tworzy zagrożenie co najmniej tego samego kalibru.
Ludwik Pęzioł
Anna Nowogrodzka-Patryarcha: Mentalność odporna na fakty. Tacy są aborcjoniści