Podczas, gdy Polacy reagowali na reklamy szczepionek z udziałem Musiała, Pazury czy Małysza głównie mieszanką żenady i politowania, koronacelebrytyzm jako dźwignia handlu doskonale sprawdza się w społeczeństwie amerykańskim. Tam jednak rolę aktorów przejęli prominentni przedstawiciele obecnej administracji oraz twarze odpowiedzi na pandemię.
I tak w krótkim odstępie czasu dowiedzieliśmy się o zakażeniu prezydenta Joe Bidena, jego małżonki Jill, szefa pentagonu gen. Lloyda Austina, doradcy ds. COVID-19 Anthony’ego Fauci’ego, a nawet samego prezesa Pfizera, Alexa Bourli. Wszyscy „odczuwali łagodne symptomy” i „czuli się dobrze”, równocześnie podając informację o czterokrotnym przyjęciu zastrzyku. Tym samym redukcję rozrywającemu płuca patogenu do lekkiego przeziębienia zawdzięczali, w domyśle, nie dużo mniejszej zjadliwość nowych subwariantów Omikrona, ale OCZYWIŚCIE zbawiennym preparatom genetycznym.
W większości przypadków nie omieszkano przypominać o przyjmowaniu pierwszego „koszernego”, bo zatwierdzonego przez FDA leku na COVID, Paxlovid. Oczywiście firmy Pfizer. Przekaz jest prosty: zaszczep się, a koronawirus nie będzie ci straszny! Tylko nasze preparaty uratują cię od pewnej śmierci!
Wesprzyj nas już teraz!
Nic dziwnego, że o tej elitarnej fali koronawirusa słyszymy w epidemicznym sezonie ogórkowym; należy podtrzymać popyt na zalegające w hurtowych ilościach „dawki przypominające”, oraz za nic w świecie nie dopuścić do powszechnego przekonania o ich bezużyteczności. Zwłaszcza, gdy jeszcze do niedawna święcące niespotykane giełdowe tryumfy koncerny, dzisiaj zaliczają równie spektakularne spadki.
Co więcej, nie po to FDA prowadzi jeszcze liczne testy kliniczne w ramach przyspieszonej „procedury awaryjnej” (Emergency Use Authorization) nowych, łączonych szczepionek przeciw COVID i grypie, żeby w sezonie nie było komu ich podawać. Ale, cytując klasyka, „po co o tem mówić? To niedobra jest! ”.
Polska
Do telewizji powrócił, po dość długiej nieobecności, najbardziej znany w historii minister zdrowia. Walcząc ze skutkami spuszczenia w Odrze jakiegoś świństwa, Adam Niedzielski zaprzągł do pracy Sanepid, którego pracownicy mają poszukiwać „podejrzanych o zakażenie ryb”. Już wkrótce pewnie usłyszmy, że ryby zakaziły się bo nie zachowywały dystansu społecznego i pozdychały, bo się nie zaszczepiły. Ale złośliwości na bok. Minister zdrowia, znanym sobie zwyczajem postanowił – po raz kolejny – przestrzec przed kolejną falą koronawirusa i zapewnić o gotowości w przypadku nadejścia „najgorszego scenariusza”.
W zanadrzu wciąż pozostawił sobie „rozwiązania znane z przeszłości” w postaci powszechnego testowania, obowiązkowych masek i lockdownów. Jak widać, post-pandemicznemu społeczeństwu należy od czasu do czasu przypominać o niewidzialnym, mogącym nadejść w każdym momencie śmiertelnym zagrożeniu. A do tego potrzebni są tacy „niezatapialni” specjaliści jak Niedzielski czy Fauci.
W przeciwnym razie gotowi dobrowolnie wyrzec się cudownych rozwiązań, takich jak procedowany właśnie przez wspólnotę międzynarodową traktat pandemiczny WHO, stanowiący realne zagrożenie dla suwerenności każdego państwa.
Końca pandemii bowiem, mimo znikomego wpływu nowych wariantów na życie społeczno-gospodarcze, nie widać. Tym bardziej nie zamkniemy tego rozdziału na jesieni, w sezonie grypowym. Najprawdopodobniej, nie zrezygnujemy z tej zabawy wcale. Zbyt wielu straciłoby bowiem na tym zbyt dużo. A tak tracimy „tylko” my.
Piotr Relich