21 września 2017

Lewactwo zamiast patriotyzmu, czyli jak Niemcy poddali się islamowi

(Fot. REUTERS / Ruben Sprich / FORUM)

Czy istnieje jeszcze niemiecka kultura? Lewicowi politycy zza Odry twierdzą, że nie. I mają rację. W kraju, w którym nikt już niemal nie wierzy w prawdziwego Boga, a który z radością otwiera się na islamską ekspansję, nie można mówić o własnej tożsamości. Na „niemieckich” sztandarach jest już tylko… lewactwo.


„Nie da się, poza językiem, zidentyfikować specyficznie niemieckiej kultury” – napisała w maju na łamach lewicowego „Tagesspiegel” niemiecka minister ds. integracji, urodzona w Hamburgu córka tureckich imigrantów, Aydan Özoğuz.  „Już dawniej naszą historię kształtowały raczej kultury regionalne, imigracja i różnorodność.

Wesprzyj nas już teraz!

Globalizacja i pluralizacja sposobów życia prowadzą do dalszego zwielokrotnienia różnorodności” – dodała. Na jej głowę wylano wiadra polemicznych pomyj, w czym brylowali politycy i zwolennicy prawicowej Alternatywy dla Niemiec. Można rzec, słusznie, bo i teza zakrawa na prowokację, a jednak… czy Özoğuz, jedna z milionów mieszkających w Niemczech przybyszów z szeroko pojętego świata islamskiego, w gruncie rzeczy nie ma racji?

Bo jak można mówić o „niemieckiej” kulturze w kraju, który z roku na rok w coraz większej mierze kształtowany jest przez wyznających sAllaha imigrantów, w dodatku przy radosnej aprobacie znacznej części rodowitych Niemców, od dawna z uporem maniaka wyzbywających się własnej tożsamości cywilizacyjnej? Tak, jak dziś oczywiste jest dla Niemców, że są Europejczykami; tak kiedyś trudno było mówić o Europejczykach, którzy nie byliby chrześcijanami. Tymczasem dziś w Niemczech wiara w Jezusa Chrystusa to już prawdziwy relikt.

Owszem, katolików i protestantów jest za Odrą formalnie jakieś 45 milionów, ale na nabożeństwa regularnie uczęszcza zaledwie… co dziesiąty. 5 procent społeczeństwa, w liczbach bezwzględnych 4,5 miliona. Uwaga – to mniej, i to znacząco mniej, niż jest w Niemczech muzułmanów. Bo tych jest… no właśnie, ilu tak naprawdę?

Niemcy to rzeczywiście kraj imigrantów. Klasycznym przykładem jest Frankfurt nad Menem, gdzie ponad połowa ludności według oficjalnych statystyk ma korzenie za granicą kraju. To, naturalnie, w dużej mierze zasługa Polaków (2 mln w całym kraju), Włochów (600 tysięcy), Rumunów (500 tys.) czy nawet… Chińczyków (200 tys.). Gdyby pozostać tylko przy tych nacjach, łatwo się integrujących, należałoby ochoczo przyłączyć się do krytyków tureckiej minister. Problem w tym, że w Niemczech żyją dziś całe miliony muzułmanów. Ilu, nikt naprawdę nie wie. Oficjalna statystyka mówi, że jest ich około 4,5 miliona. Liczbę tę we wszystkich mediach przyjmuje się jako pewnik. Tymczasem tak było rzeczywiście – ale kilka lat temu. Dziś za Odrą mieszka około 4 mln Turków (oficjalnie mniej, ale statystyka nie ujmuje wnuków tureckich imigrantów, nawet jeżeli po niemiecku nie mówią ani słowa). Do tego dochodzą przybysze z krajów arabskich osiadli w RFN już przed rokiem 2015; tych jest około 300 tysięcy. Na fali wielkiej migracji do Niemiec przybyło około 1,2 mln osób, z czego 1 mln to wyznawcy Allaha. Dotąd na mocy prawa łączenia rodzin sprowadzili oni do kraju już 230 tysięcy krewnych, z czego ok. 200 tysięcy to muzułmanie. Do „oficjalnej” statystyki trzeba zatem dodać już przynajmniej milion, a to duża różnica. 5,5 mln muzułmanów – to blisko 7 procent ludności całego kraju.

I liczba ta stale rośnie. Po pierwsze, za sprawą dzietności. Przeciętna Niemka ma 1,5 dziecka. Turczynka już 1,8, Arabka – od 2,2 do 2,6. Zdarzają się znaczące wyjątki – Syryjki na przykład w ostatnim czasie rodzą w Niemczech przeciętnie 4,829 dziecka na głowę… To oznacza rychłą przemianę demograficzną. W 1994 roku 14 procent noworodków było dziećmi obcokrajowców, obecnie to już 20 procent. Do tego dodajmy postępującą migrację. Niemcy twierdzą wprawdzie, że opanowali kryzys imigracyjny i zamknęli granice, ale to tylko pozór. Owszem, do kraju przybywa miesięcznie ledwie kilka tysięcy uchodźców, to niewiele w porównaniu z setkami tysięcy z przełomu 2015 i 2016 roku. Jednak według wiarygodnych informacji podanych przez dziennik „Bild”, nieśmiało potwierdzonych przez szefa niemieckiego MSW Thomasa de Maiziere’a, już w pierwszej połowie przyszłego roku 390 tysięcy Syryjczyków (samych Syryjczyków!) zyska prawo do sprowadzenia do kraju swoich krewnych. Każdy z nich będzie mógł zaprosić żonę i dzieci, a pamiętajmy, że niemal wszyscy imigranci to mężczyźni, w większości młodzi. Ilu przybędzie do Niemiec, nie sposób szacować, ale załóżmy, że będzie to jakiś milion osób, z czego 800 tysięcy będą to znowu muzułmanie. I tak w krótkim czasie udział mahometan w niemieckim społeczeństwie znowu radykalnie wzrośnie, już do bez mała 8 procent. A rodziny sprowadzą też uchodźcy z innych krajów arabskich, nie tylko z Syrii.

„Specyficznie niemiecka kultura” w islamizującym się z roku na rok społeczeństwie? Gdyby jeszcze Niemcy pozostawali wierni chrześcijaństwu; ale o czym świadczy fakt usuwania przez władze Berlina krzyża z odbudowywanego zamku pruskich królów? Lewicowe władze chcą zastąpić go mikroskopem. Nauka jako nowe spoiwo niemieckiej kultury? Absurd, ale w stolicy szczególnie zrozumiały. Według prognoz berlińskich dziennikarzy już za kilkadziesiąt lat muzułmanie będą najliczniejszą grupą wyznaniową w tym mieście. To nie żart: dziś katolicy to 9 procent, protestanci 17 (formalni – bo praktykujących jest dziesięciokrotnie mniej!).

Muzułmanie według różnych szacunków od 8 do 12. Jeśli nie krzyż, co więc górować będzie nad Berlinem, a stamtąd i nad całym narodem? Poszukajmy odpowiedzi w satyrze. W marcu 2016 roku znany niemiecki (pseudo?) artysta Jan Böhmermann opublikował piosenkę „Be Deutsch”, cieszącą się w kraju gigantyczną wprost popularnością. Głośno zrobiło się o niej także w Polsce, bo wyśmiewała między innymi Beatę Szydło za „wsteczne” przekonania (nacjonalizm). Ciekawe jednak, jakie „wartości” Böhmermann uznał za „czysto niemieckie”. Wskazał: liberalizm, tolerancję, różnorodność kulturową, etniczną i seksualną, brak patriotyzmu.

Dobrze znamy tę litanię, bo to przecież nie „niemieckie” wartości, ale po prostu… lewackie. Satyra? Bynajmniej. Krzyż leży podeptany, „chrześcijańska” Angela Merkel, która według własnych słów „regularnie” się modli, doprowadziła niedawno do legalizacji pseudomałżeństw homoseksualnych. W sprawie masowej aborcji nikt nie kiwnie nawet palcem. Patriotyzm to synonim wstydu. „Niemiecka kultura” rozumiana w duchu chrześcijańskiej cywilizacji zachodniej stała się przeszłością. Özoğuz ma rację. Upadku nic nie obrazuje lepiej niż setkami burzone w całym kraju kościoły. Co obrazuje przyszłość? Znowu setkami wznoszone miejsca kultu…muzułmańskiego.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij