Na swój charakterystyczny sposób „Gazeta Wyborcza” przypomniała polskim katolikom o konieczności modlitwy i innych sposobów wspierania naszych pasterzy – szczególnie tych, którzy nie bacząc na rozmaite zewnętrzne i wewnętrzne naciski, bronią zasad prawdziwej wiary.
Obszerny artykuł na łamach GW dedykowany kardynałowi Raymondowi Leo Burke’owi jest zapewne częścią wysiłków zmierzających do rozbrojenia niszczącej bomby, jaką dla zwolenników lewicowo-liberalnej rewolucji w Kościele byłby wybór na tron Piotrowy hierarchy strzegącego prawdziwie katolickiego nauczania.
Oczywiście, sama „Wyborcza” nie jest w stanie w żaden sposób zaważyć na wyborze kolejnego papieża. Może jednak włączyć się w światowy chór mniej czy bardziej wpływowych niewierzących – czy raczej po prostu: wrogów Kościoła – którzy pragną pośrednio rozdzielać watykańskie nominacje. W tym tę najistotniejszą. Może i ochoczo to robi.
Wesprzyj nas już teraz!
Choroba papieża i obwieszczany światu przez kilka dni z rzędu jego „stan krytyczny” uruchomiły falę spekulacji nad tym, co może czekać Kościół „po Franciszku”, czyli w razie gdyby okazał się on wkrótce niezdolny do dalszego pełnienia swojej posługi. Każdy nowy pontyfikat wzbudza nadzieje z obydwu stron – wśród zwolenników trwającej rewolucji oraz w gronie tych, którzy gorąco pragną powrotu coraz odleglejszych czasów gdy Stolica Apostolska była pewnym źródłem duchowej siły i niezachwianym punktem odniesienia w świecie pełnym chaosu i niepokoju.
Praktyka przeszłości pokazuje, że nadzwyczaj skutecznym sposobem przeprowadzenia pomyślnego dla danej grupy wyboru kandydata na tę arcyważną funkcję jest dyskretna dyplomacja. Zakulisowo zyskuje się poparcie dla osoby, która niekoniecznie jest z początku faworytem, lecz dzięki umiejętnym zabiegom zwolenników, wykorzystując specyfikę konklawe, wychodzi po jego zakończeniu w papieskiej bieli.
I odwrotnie – persony zbyt szybko wrzucone na „grilla” mediów, opinii publicznej, rozmaitych spekulacji i intryg, zazwyczaj kończą jako niedoszli zwycięzcy głosowania kardynałów elektorów. Bądź co bądź, wytypowanie konkretnej osoby jako prawdopodobnego przyszłego papieża uruchamia natychmiast falę publikacji, „demaskatorskich” artykułów, w których łatwo przykleić kandydatowi przychylną bądź stygmatyzującą łatkę, w zależności od zapotrzebowania. Oczywiście pojawiają się też niejawne działania mające na celu wsparcie albo „utrącenie” konkretnych duchownych.
Niedźwiedzia przysługa dla Franciszka
Zadanie jest w tym przypadku o tyle łatwiejsze, że kardynał Burke – w przeciwieństwie do ogromnej większości purpuratów – nie czekał do emerytury by wbrew kurialnej „poprawności” wskazywać na niezgodne z nauką Kościoła posunięcia Franciszka, alarmować o poważnym kryzysie trawiącym Watykan, upominać proaborcyjnych polityków, słusznie odmawiając im prawa przyjmowania Komunii świętej.
Ponieważ czytelnik „Wyborczej” nie znosi zbyt złożonych sytuacji i uwarunkowań – musi dostać szybką i prostą instrukcję: jak żyć, kogo wielbić, kogo nienawidzić – tekst Bartosza Hlebowicza zatytułowany został „Módlmy się o nadejście papieża-trumpisty. Amerykańska prawica ma już następcę Franciszka”.
Zatem jeszcze nie przebrnęliśmy wstępu i już wiemy, że mowa będzie o tak zwanym czarnym charakterze. Fakt, że kardynał Burke jest wyznawcą Pana Boga, a nie nowego-starego prezydenta USA, nie ma tu znaczenia. Chodzi bowiem o powiązanie (anonimowego dla zamkniętych w „michnikowej bańce” odbiorców przekazu) katolickiego hierarchy z człowiekiem, o którym nawet najbardziej nierozgarnięty leming już „wie”, że nie jest godzien szacunku, elementarnej godności, a nawet prawdopodobnie także i życia.
Na użytek opornych, dla których tytuł tekstu Hlebowicza nie jest jeszcze wystarczająco klarowny, autor błyskawicznie pozycjonuje amerykańskiego kardynała w szufladzie dla oszołomów. Jednozdaniowy, wytłuszczony i perfidnie fałszywy wstęp przypisuje mu oskarżanie Franciszka o pełnienie roli „agenta Szatana” i apostazję. Sam zaś kard. Burke miałby odmawiać udzielania Komunii świętej „politycznym przeciwnikom” – czyli po prostu instrumentalizować dla własnych potrzeb wiarę i sakramenty.
Publicysta GieWu pokrótce prezentuje historię kościelnej kariery purpurata (podczas pontyfikatów Jana Pawła II oraz Benedykta XVI), a także jej szybkiej degradacji w okresie panowania Franciszka. Powód jest jasny i klarownie tu wyłożony: powód „zjazdu” to sztywne trzymanie się ortodoksji, brak otwartości na „nowe”, zwłaszcza sprzyjanie „katolikom LGBT”.
Autor przytacza szereg wypowiedzi kard. Burke’a. Dla niebędącego na bakier z katechizmem katolika są one zwyczajne i oczywiste. Dla „katolika otwartego” bądź zwykłego ateusza czy antyklerykała – stanowią niezaprzeczalne powody by odsądzać ich autora od czci i niewiary.
„Burke zmaga się zresztą z Szatanem na wielu polach. W zeszłym roku wykrył, że to on stał za ceremonią otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu – nazwał ją teatrem Szatana” – demaskuje Hlebowicz.
„Brak jasności [ze strony papieża] w kwestii niemożności udzielania sakramentów pokuty i komunii świętej osobom żyjącym w nieregularnych związkach wyrządził wiele szkód; Papież nie ma prawa zmieniać nauczania Kościoła w odniesieniu do niemoralności aktów homoseksualnych – mówił w październiku 2014 r. w wywiadzie dla Buzzfeed” – to kolejne dowody na nienadążanie amerykańskiego purpurata za tak zwanym duchem czasu.
Do kanonu klasycznych oskarżeń lewicy brakowałoby jedynie antyszczepionkowego sceptycyzmu. Nie mógł o tym zapomnieć autor GW. Obraz dziwacznego pryncypialnego dinozaura nie byłby pełny bez foliowej czapki. Gdy za oceanem, za sprawą prezydenta i jego ministra zdrowia wiatr przychylności dla farmaceutycznego kartelu odwraca się o 180 stopni, nad Wisłą, podobnie jak i w całym eurolandzie, wszystko na razie pozostaje po staremu. Zatem nawoływanie kard. Burke’a podczas tzw. pandemii do odejścia od przymusu szczepień to zwieńczenie litanii oskarżeń wobec Franciszkowego oponenta.
Publicysta GW wyświadcza jednak papieżowi-rewolucjoniście niedźwiedzią przysługę. Wymienia bowiem szereg powodów, dla których obecny pontyfikat opisywany jest tak przychylnie na łamach dziennika o opinii mocno już ugruntowanej na przestrzeni kilku dekad: odejście od dyscypliny sakramentalnej (rozwodnicy w ponownych związkach, proaborcyjni politycy), brak potępienia praktyk homoseksualnych, aprobata dla „błogosławienia” przez księży z gruntu grzesznych związków jednopłciowych.
Dla każdego wiernego – a tym bardziej hierarchy – pochwały ze strony tak zajadle antykościelnego środka przekazu powinny natychmiast uruchamiać lampkę alarmową. Nominalnym katolikom godzącym poparcie dla skrajnej lewicy z uczęszczaniem na niedzielną Mszę świętą tli się jedynie marny ogarek.
Roman Motoła