Układanie sobie życia z kilkoma partnerami na raz jest nieżyciowe, destrukcyjne, szkodliwe. Takie wnioski – oczywiste, lecz nie dla lewicy – wypływają z tekstu Dominiki Tworek „Niebezpieczne polizwiązki. Pułapka związków poliamorycznych. Artykuł ukazał się na łamach „Polityki”.
Autorka stawia pod dużym znakiem zapytania coraz bardziej popularny w „wolnomyślicielskich” środowiskach model zażyłych relacji. Konfrontuje go z opiniami psychologów oraz osób, które na własnej skórze doświadczyły tego rodzaju życiowych eksperymentów. Dominika Tworek przypomina, że jeszcze przed okrągłym wiekiem aż 98 procent mieszkańców naszego kontynentu stawało na ślubnym kobiercu. Dzisiaj akceptowanym i poszukiwanym przez wiele osób sposobem egzystowania stają się różne relacyjne konfiguracje wykluczające dozgonną wierność jednej osobie. Coraz częściej zaś polegające na równoczesnym dzieleniu życia z dwoma, trzema czy nawet kilkoma towarzyszami bądź towarzyszkami.
Wesprzyj nas już teraz!
– W miłość romantyczną wpisana jest wyłączność; nie tylko seksualna, ale też skoncentrowanie na drugiej osobie oraz oddanie jakiejś części siebie na jej rzecz. Tymczasem poliamoria, która miałaby być związkiem miłosnym z kilkoma osobami naraz, ten komponent wyklucza – zwraca uwagę cytowany na wstępie tekstu socjolog, prof. Tomasz Szlendak. Upatruje on przyczyn negacji tradycyjnych związków w przekonaniu – zresztą promowanym przez, jak to określił, „współczesne filozofki” – że zwyczajne podejście do miłości wiąże się z przemocą wobec kobiet. Mają one być zmuszane do poświęceń, „wpychane w pielesze”. – W tym sensie poliamoria stanowi dla nich rodzaj praktycznego sposobu emancypacji – próbę ucieczki od identyfikowanych z patriarchatem reguł – twierdzi badacz. Powołuje się on na osiągnięcia psychologii ewolucyjnej, która orzekła, że człowiek z natury jest umiarkowanie poligamiczny albo skłonny by zmieniać życiowych partnerów co kilka lat.
Tekst „Polityki” omawia konkretne doświadczenia. Kobieta opisywana jako „Aneta” przez 10 lat utrzymywała różne, wielostronne konfiguracje swoich związków. Wiązało się to z podróżami do tak zwanych partnerów mieszkających w innych miastach. Jej zaangażowanie nie było jednak doceniane tak jak oczekiwała. Było to dla niej bolesne tym bardziej, że pełniła już w tym okresie obowiązki matki. Niby-mężowie woleli skupiać się na takich kobietach, które mają dla nich więcej czasu. „Dla młodej artystki początkowa fascynacja konceptem wielomiłości przeobraziła się w doświadczenie spowite dużą dozą cierpienia” – podsumowała autorka tekstu.
Z ofiarami mody na poliamorię spotyka się nierzadko w swoim gabinecie cytowana przez „Politykę” psychoterapeutka Milena Karlińska-Nehrebecka. Recenzuje ona surowo tego rodzaju sposób życia. Przyznaje: – Zazwyczaj pacjenci zgłaszają to jako swego rodzaju problem, nie szczycą się tym. Mówimy więc o zabiegu językowym, stanowiącym próbę normalizacji tego, co społecznie nie jest akceptowane: zdrad, promiskuityzmu, braku dojrzałości i odpowiedzialności. Tego, co raczej obarczone jest poczuciem porażki, dewiacyjności czy wstydu, związanego z niemożnością sprostania wysokim standardom więzi czy inaczej – niezdolnością do dojrzałej miłości.
Z kolei Giulio Perrotta badał uczestników związków poliamorycznych i wyodrębnił u nich szereg cech wykraczających poza psychologiczną normę – borderline, narcyzm, różnego rodzaju osobowości psychotyczne, schizotypowe bądź schizoidalne i neurotyczne. Dysfunkcjonalne właściwości wykazywali, w jego ocenie, wszyscy poliamoryści.
„U zdecydowanej większości badanych występowały również uzależnienia od alkoholu, narkotyków lub uzależnienia behawioralne, np. od pornografii, zakupów czy hazardu” – czytamy.
Jak wynika z analiz Perrotty, tendencja do poszukiwania wielu „partnerów” na raz nie bierze się znikąd. W przypadku niemal 80 mężczyzn chodzi o doświadczenie zdrady przez dotychczasową towarzyszkę życia. U ponad 60 procent kobiet tego rodzaju eksperymentowanie zostało poprzedzone traumatycznymi doświadczeniami rodzinnymi. Jak czytamy, „psycholog doszedł do wniosku, że negatywne zdarzenia z przeszłości wywołują u badanych lęk przed ponownym przeżyciem tego, co bolesne”.
– Tworzenie związków z kilkoma osobami jednocześnie wyklucza głęboką, intymną, dojrzałą więź miłosną. Mam na myśli taki rodzaj bliskości, w której zakochanie przekształca się w stan miłości – wskazuje Karlińska-Nehrebecka. – Taka całkowita ekspozycja na drugiego człowieka i dojrzała wzajemna zależność jest dla wielu osób bardzo trudna, dlatego nieświadomie, chroniąc się przed intensywnością tego doświadczenia, wolą wchodzić w wiele – ale płytszych – relacji – dodaje.
Lewico, ogarnij się i nie walcz z rodziną bo pakujesz się w kłopoty – chciałoby się podsumować nieco jednak zaskakujący tekst „Polityki”.
Źródło: polityka.pl
RoM