Pomiędzy 16 a 19 października 1813 roku rozegrała się pod Lipskiem „bitwa narodów”, która przesądziła o trwałej utracie przez Napoleona inicjatywy strategicznej, którą cesarz Francuzów próbował odzyskać po klęsce kampanii rosyjskiej. Dogorywanie I Cesarstwa trwało jeszcze rok (kampania francuska 1814 roku, pełna błyskotliwych, ale nic nie zmieniających w ogólnym przebiegu wojny, zwycięstw Napoleona), ale wyrok śmierci został wydany 200 lat temu pod stolicą Saksonii.
To był rzeczywiście Völkerschlacht (bitwa narodów). Napoleon i wspomagające go wojska polskie dowodzone przez księcia Józefa Poniatowskiego – mianowanego na polu bitwy marszałkiem Francji (jako jedyny cudzoziemiec) – uległy koalicji, w skład której wchodzili Rosjanie, Prusacy, Austriacy, Szwedzi i Sasi (ci ostatni zmienili front w trakcie bitwy).
Wesprzyj nas już teraz!
Lipsk 1813 w naszej narodowej pamięci przede wszystkim zapisał się jako miejsce śmierci ks. Józefa Poniatowskiego i jego legendarnych ostatnich słów: „Bóg mi powierzył honor Polaków, Bogu go tylko oddam”. Wszystko wskazuje na to, że polski dowódca (bratanek ostatniego króla) tych słów nie wypowiedział, ale stały się one nieodłącznym elementem jego legendy, czy szerzej – legendy epoki napoleońskiej.
Opatrzność dała księciu Józefowi łaskę na tyle długiego życia, by doczekać bohaterskiej pamięci. Wawelska krypta otworzyła się przed nim jako dla bohaterskiego, wiernego do końca dowódcy wojsk Księstwa Warszawskiego, autora zwycięskiej (pierwszej od wielu lat) samodzielnej kampanii armii polskiej (wojna 1809 roku przeciw Austrii).
Aż prosi się zastosować w odniesieniu do jego biografii zastosować „metodologię” robiącej dzisiaj furorę historii alternatywnej. A co by było, gdyby książę Józef zmarł w okresie pruskiej okupacji Warszawy po trzecim rozbiorze (1795 – 1806); gdy jako właściciel „Pałacu pod Blachą” bratanek „Ciołka” dokonywał licznych, tyle że alkowianych podbojów i był birbantem nad birbantami. Jak by go zapamiętała wówczas historia? Jako człowieka, który do końca życia pozostał niesfornym „Pepim”, nawet w chwili największej tragedii Ojczyzny. Nawiązywał przecież w czasach pruskich książę Józef do swojego trybu życia z czasów Sejmu Czteroletniego, gdy ulicami stolicy – dla wygrania zakładu – przejeżdżał nago na rydwanie. Był potem co prawda chwalebny epizod wojny 1792 roku (to „Pepi” był głównodowodzącym wojsk polskich w tej wojnie), potyczka pod Zieleńcami, Virtuti Militari, a potem demonstracyjna dymisja (i odesłanie orderów) na wieść o przystaniu króla do Targowicy. No, ale przejażdżka w „stroju Adama” znalazła swoją kontynuację w hulankach „Pod Blachą”. Jednak Opatrzność i sam książę Józef inaczej wypełnili tą biografię i inne były kontynuacje – niezłomność roku 1792 roku znalazła swoje potwierdzenie w bohaterskiej śmierci pod Lipskiem.
Kult księcia Józefa jako narodowego bohatera pojawił się bardzo szybko, a jego przejawem (ale po części również czynnikiem go wzmacniającym) był pochówek na Wawelu. Zaraz po bitwie ciało dowódcy wojsk polskich złożono w lipskim kościele św. Jana. Trumnę z ciałem swojego wodza sprowadzili do Polski (po uzyskaniu zgody cara Aleksandra I) powracający w 1814 roku z kampanii francuskiej polscy żołnierze. 10 września 1814 roku została ona złożona w warszawskim kościele św. Krzyża. Spoczywała tam niespełna dwa lata. 23 lipca 1817 roku ciało księcia Józefa spoczęło w krypcie królewskiej na Wawelu (krypta św. Leonarda).
Legendę bohaterskiego księcia Józefa utrwalały dzieła literatury (począwszy od „Śpiewów historycznych” Juliana Ursyna Niemcewicza), rzeźby (pomnik na Krakowskim Przedmieściu), sztuki plastyczne (w iluż polskich domach wisiała litografia przedstawiająca śmierć księcia Józefa w nurtach Elstery!). Swoją cegiełkę do tej budowli dołożył Szymon Askenazy w swojej „klasycznej” biografii bohatera spod Raszyna i Lipska.
W blasku legendy giną toczone przez cały wiek dziewiętnasty dyskusje czy na przełomie 1812 i 1813 roku dowódca wojsk Księstwa Warszawskiego podjął słuszną decyzję trwając do końca z Napoleonem. Ten okres w dziejach Polski, te parę miesięcy po wejściu w obszar Księstwa niedobitków Wielkiej Armii (w tym także oddziałów polskich), a przed wejściem wojsk rosyjskich nad Wisłę i dalej nad Odrę i Łabę – to wymarzony okres dla pasjonatów historii alternatywnej.
Bo może trzeba było posłuchać oferty składanej przez księcia Adama Jerzego Czartoryskiego (czy za pośrednictwem innych osób) i należało zerwać z Napoleonem już w 1813 roku? Może zamiast bohaterskiej śmierci, byśmy jako naród uzyskali więcej u boku cara, mając więcej wojsk (bez strat kampanii lat 1813 – 1814)? A może nie należy dyskutować z opinią Szymona Askenazego, wedle której książę Józef podejmując decyzję wymarszu w 1813 roku z Krakowa do Saksonii „uczynił co mógł najlepszego”, a „całopalne postanowienie polskiego wodza rzuciło realną podwalinę pod Królestwo kongresowe”?
Brakuje w tego typu rozważaniach alternatywnej historii wzięcia pod uwagę tzw. czynnika polskiego. Zresztą rzecz dotyczy nie tylko dylematów roku 1813. Czy z Francją, czy z Rosją? Ale właśnie wtedy, na początku 1813 roku Polska (czyt. Księstwo Warszawskie) miała realne szanse by wpłynąć na przebieg działań wojennych. Pisał już o tym w dziewiętnastym wieku chociażby generał Ignacy Prądzyński (jeden z najbardziej uzdolnionych polskich strategów), wskazując, że wkraczająca po kampanii 1812 roku do Księstwa armia Kutuzowa liczyła ok. 30 tysięcy ludzi. Tyle samo było pod rozkazami władz Księstwa – licząc razem oddziały przy księciu Józefie i załogi twierdz (np. Zamościa). Jednak władze te uległy psychozie klęski i szukały już tylko „porozumienia” (czyt. kapitulacji) z Rosjanami. Z drugiej strony można wskazać, że kraj i tak bardzo mocno odczuł ciężary związane z wystawieniem niemal stutysięcznej armii w 1812 roku.
Dzisiaj na ziemiach polskich największy monument upamiętniający bitwę pod Lipskiem znajduje się we Wrocławiu. Jako element hucznych, ogólnoniemieckich obchodów stulecia „bitwy narodów” władze niemieckie wybudowały tam w 1913 roku przepastną „Halę Ludową” (Volkshalle). Na otwarcie przybył, uwielbiający takie okazję, we własnej osobie cesarz niemiecki i król Prus Wilhelm II.
Na początku dwudziestego wieku bitwa pod Lipskiem była już trwałym elementem niemieckiej mitologii historycznej. Zapotrzebowanie na nią po 1871 roku gwałtownie rosło, a trzydniowa bitwa z 1813 roku doskonale się w tym celu nadawała. Powoływano się na nią zarówno po stronie demokratyczno-liberalnej, jak i konserwatywnej, a potem nacjonalistycznej. W tle bowiem była legenda tzw. wojny wyzwoleńczej przeciw Napoleonowi w latach 1813 – 1814, a tutaj bitwa pod Lipskiem z pewnością należała do kulminacyjnych wydarzeń. Na lewicy Befreiungskrieg bowiem interpretowano jako „pierwsze poruszenie ludu niemieckiego” walczącego nie tylko przeciw Francuzom, ale również o „demokratyczną konstytucję dla Niemiec” (co było bzdurą). Po stronie konserwatywnej wskazywano, że pod Lipskiem zadano jeden z decydujących ciosów „hydrze rewolucji” uosabianej przez Napoleona i jego Wielką Armię. W epoce wilhelmińskiej Rzeszy Niemieckiej obchody zwycięstwa nad Napoleonem pod Lipskiem stawiano obok hucznie obchodzonego „święta Sedanu” (zawsze 2 września) jako przypomnienie przewag Germanii nad „odwiecznym wrogiem” zza Renu. Podobnie jak Sedan, Lipsk miał być spoiwem nowej Rzeszy – „mścicielki hańby Jeny i Auerstedt”.
Grzegorz Kucharczyk