17 listopada 2020

Lockdown zabija! I 5 innych argumentów za „uwolnieniem” kraju

(Fotograf: Anatol Chomicz/Archiwum: Forum)

W to, że niektórzy ludzie umierają z powodu COVID19 wątpi niewielu. Ale dlaczego tak wielu sądzi, że lockdown to lekarstwo, pozwalające powstrzymać koronawirusa? Oto argumenty, które przeczą tej karkołomnej tezie i potwierdzają jeden, zasadniczy wniosek: lockdown też zabija!

 

Poniższy zestaw pięciu argumentów przeciwko lockdownowi ma trafić przede wszystkim do osób, dla których właśnie blokada nałożona na życie społeczne i gospodarcze wydaje się jedyną możliwością obrony przed chorobą COVID-19. Dlatego każdy z akapitów rozpocząłem tezami, wygłaszanymi przez zwolenników lockdownu. A takich w przestrzeni publicznej jest mnóstwo. Lockdown został uznany za coś oczywistego, coś z czym się nie dyskutuje. Każdy, kto powie, że zamykanie wszystkich granic, uziemianie samolotów, ograniczanie lub całkowite blokowanie życia gospodarczego oraz zamykanie ludzi w domach jest błędem i wskaże przy tym konkretne argumenty, usłyszy, że jest wariatem, szurem i głosi „nienaukowe” pseudoteorie. Bo przecież, cóż za truizm, wszyscy tak robią.

Wesprzyj nas już teraz!

 

No dobrze, ale do rzeczy: pogadajmy o lockdownie.

 

1. Najważniejsze jest życie ludzkie, a nie nasz dobrobyt, dlatego jeśli mamy do wyboru: PKB a drugi człowiek, wybieramy oczywiście człowieka.

 

To fałszywa alternatywa. W życiu rzadko mamy do czynienia z wyborami zerojedynkowymi. Sprawa jest zatem nieco bardziej złożona. Owszem, COVID19 jest niebezpieczny dla życia pewnego odsetka osób, szczególnie cierpiących na choroby współistniejące i starszych. Ale też wcale nie każdy w podeszłym wieku czy chory na inną chorobę umiera z powodu zakażenia chińskim koronawirusem. Śmiertelność z powodu COVID19, w zależności od szacunków, oscyluje znacznie poniżej 1 proc. chorych. To oznacza, że zagrożenie istnieje, ale wcale nie jest ogromne. Poza tym warto jeszcze postawić zasadnicze pytanie: życie którego człowieka mamy wybrać? Narażonego na zakażenie, czy na ponadnormatywny stres a w konsekwencji śmierć właściciela firmy, tracącego dorobek życia? A może lepiej skazać na śmierć człowieka z nieleczonym nowotworem czy chorobami serca? Pamiętajmy, że lockdown obejmuje również służbę zdrowia. Tacy lekarze, jak dr Zbigniew Martyka oceniają, że wzrost zgonów w ostatnich tygodniach aż o 16 proc. rok do roku to przede wszystkim efekt nieleczenia ludzi z innymi chorobami niż COVID.

 

I wreszcie ostatnia, dość ponura, statystyka. Szacuje się, że 1 proc. bezrobocia w skali kraju to wzrost samobójstw o 1 proc. Depresje, psychozy i inne problemy psychiczne, które stają się podłożem straszliwej decyzji o odebraniu sobie życia, dotykają zresztą nie tylko osób tracących zatrudnienie, ale także pozbawionych kontaktów z równieśnikami dzieci.

 

A zatem skoro lockdown ma być „wyborem” za życiem człowieka chorego na COVID-19, to powtórzę jeszcze raz pytanie: dlaczego akurat to życie wybieramy kosztem innego? I jakim prawem to robimy?

 

2. Lockdown przerywa transmisję koronawirusa i dzięki temu jesteśmy w stanie lepiej kontrolować liczbę zakażeń oraz prowadzić śledztwo epidemiczne.

 

Nie wiem skąd takie wnioski. Nie ma to żadnego pokrycia w badaniach, na które zresztą lubi powoływać się premier Mateusz Morawiecki. Szkoda tylko, że wybiórczo. Ale… do rzeczy!

 

Kilka tygodni temu w prestiżowym bądź co bądź czasopiśmie „The Lancet”, grupa badacza w skład których weszli: Rabail Chaundhry, George Dranitsaris, Talha Mubashir, Justyna Bartoszko oraz Sheila Razi opublikowała ciekawe studium, kwestionujące lockdown jako skuteczne narzędzie walki z pandemią. W ich ocenie, nie ma żadnej korelacji pomiędzy liczbą ofiar śmiertelnych a zamykaniem granic czy poszczególnych dziedzin życia społecznego i gospodarczego.

 

A zatem nie jest oczywiste, że lockdown ratuje życie. Nie ma natomiast wątpliwości, iż niszczy dorobek na który zapracowaliśmy my i nasi rodzice.

 

Trudno ocenić, czy premier Mateusz Morawiecki czytał wyżej wymienione studium. Natomiast wiadomo, że przeczytał z zachwytem list wysyłany do wspomnianego „The Lancet” przez grupę naukowców, którzy zalecali wprowadzanie regularnych lockdownów. Szef rządu nazywa to „naukowym kompromisem”. I czego nie rozumiecie?

 

3. Wszyscy wprowadzają lockdown, a Szwecja, która tego nie zrobiła, zmaga się z wysoką liczbą zachorowań i śmiertelnością.

 

Jest to klasyczna półprawda. Wcale nie wszyscy wprowadzają lockdown. Hiszpanie powiedzieli wprost, że nie stać ich na taki „luksus” i o żadnym zamykaniu gospodarki nie ma nawet mowy. Podobnie Włosi, którzy choć są mniej stanowczy, również nie chcą słyszeć o blokowaniu działalności gospodarczej. Indie już dawno stwierdziły, że nie mają pieniędzy na to, by zamykać ludzi w domach. Ale za to Polska… no tak, Polskę stać na to, by wprowadzić lockdown.

 

Przykład Szwecji, choć pamiętajmy o specyfice tamtejszego społeczeństwa, również stanowi dowód na to, że lockdown nie jest jedyną drogą walki z wirusem. Nie jest prawdą, że w tym skandynawskim państwie nie wprowadzono żadnych obostrzeń. Szkoły dla starszych dzieci są zamknięte, a w przestrzeni publicznej gromadzić może się maksymalnie 50 osób. Owszem, Szwecja ma wyższy wskaźnik śmiertelności niż inne kraje, ale przecież w ciągu blisko roku od stwierdzenia pierwszego przypadku koronawirusa w Europie mija blisko rok, a w tym czasie z powodu COVID-19 zmarło ponad 6 tys. Szwedów. Podkreślam: 6 tyś. a nie 60 tys. I oczywiście śmierć każdego człowieka jest tragedią, ale jeżeli obieramy jakąś strategię działania, kierujemy się często big data, a te w przypadku Szwecji wcale nie są porażające. Przypomnijmy, że jeden z głównym ideologów lockdownu, Neil Ferguson, straszył kilka miesięcy temu, iż z powodu COVID-19 jeszcze w tym roku umrze na świecie 40 mln ludzi. Oczywiście lockdown miał zmienić wszystko. Szwedzi jednak nie wprowadzili drakońskich obostrzeń, pozwalając w miarę normalnie żyć i pracować swoim obywatelom. Co więcej, do jakiegoś czasu liczby ofiar śmiertelnych COVID-19 są tam bardzo niskie. Znacznie niższy niż innych krajów Europy.

 

4. Musimy pomóc służbie zdrowia i bohaterskim lekarzom, którzy każdego dnia narażają dla nas życie walcząc z COVID-19.

 

Nie wiem, skąd wziął się nagle mit „bohaterskiego lekarza”, przypisany każdemu medykowi. Służba zdrowia stała się w wielu krajach, w tym w Polsce, przynajmniej na pewien czas bohaterem zbiorowej wyobraźni. Przyznam, że nie znoszę takiego przypisywania jakiejś zbiorowości wyłącznie heroicznych postaw. I faktycznie, gdy już nieco otrząsnęliśmy się jako społeczeństwo z koronawirusowej gorączki strachu, nagle okazało się, że ci wspaniali lekarze, którym jeszcze niedawno klaskaliśmy, odmawiają zbadania nas fizykalnie, zamykają przychodnie na cztery spusty, ukrywają się przed pacjentami, a w ramach teleporady wyczyniają istne cuda, diagnozując zdalnie choroby nóg, uszu czy gardła lub przepisując na wszystko antybiotyki.

 

Pozornie może to się nawet wydawać zabawne, ale w praktyce odsłania kondycję moralną ludzi odpowiedzialnych za nasze zdrowie. Tak jak wielu duchownych w czasie pierwszego lockdownu abdykowało z pozycji duszpasterzy, zamykając kościoły czy zajmując się straszeniem ludzi wizją zakażenia koronawirusem, tak lekarze nierzadko pozostawiali swoich pacjentów samym sobie. Żeby była jasność: nie mówię o wszystkich lekarzach, ale pewnej ich części. Nie kwestionuję, że wielu zachowało się przyzwoicie.

 

A zatem czy zamykanie służby zdrowia faktycznie w czymkolwiek pomaga? Raczej utrudnia dostęp do opieki medycznej, za którą przecież płacimy niezmiennie tej samej wysokości składki NFZ. Wydaje się zresztą, że wielu lekarzom służy zamknięta służba zdrowia. Nie ma się zatem czym ekscytować. Należy otworzyć przychodnie oraz szpitale i zająć się leczeniem ludzi, chorujących przecież nie tylko na COVID-19.

 

5. Środki do walki z wirusem nie są może idealne, ale przecież sytuację mamy nadzwyczajną.

 

To bzdura. Zawsze jest jakaś „nadzwyczajna” sytuacja a w związku z tym zawsze można w jakiś sposób wyjaśnić dobór kiepskich środków do zmagania się z nią. Inna sprawa, że lockdown od biedy można było wytłumaczyć w marcu lub kwietniu. Ale wprowadzanie niemal identycznych obostrzeń w październiku i listopadzie nie broni się już niczym.

 

Był przecież czas, żeby wszystko przeanalizować i zastanowić się nad alternatywą. Mam wątpliwości czy rząd faktycznie to zrobił. Popełnił w dodatku mnóstwo błędów wprowadzając przy aplikowaniu nam kolejnych obostrzeń. Owszem, premier Morawicki przeprosił niedawno z wpadki rządu, ale po chwili przyznał, że właściwie nie wie za co przeprasza, bo żadnych analiz działań swojej ekipy jeszcze nie przeprowadził. Brzmi to ponuro i, niestety, nie najlepiej wróży na przyszłość.

 

 

Tomasz Figura

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij