Internet w komputerach i smartfonach przekształcił świat. Co jednak jeśli podłączymy do niego wszystko – od komputera, po kuchenkę mikrofalową, pralkę, lodówkę czy ekspres do kawy? Czy uprości to nam życie? Czy zwiększy zyski firm? Czy oznaczać będzie totalną inwigilację?
Rok 2020. Przychodzisz do domu po pracy zziębnięty, głodny i zmęczony. Ciężko wzdychasz i wkładasz palec do czytnika linii papilarnych, a te się otwierają. Dom ustala odpowiednią temperaturę. Robot kuchenny zapamiętał twe wcześniejsze wybory i zaczyna przygotowywać obiad. Komunikuje się z kuchenką mikrofalową, a ta wkrótce rozpocznie podgrzewanie. W międzyczasie napuszcza się woda do wanny. Gdy wyjdziesz, obiad czekać już będzie na stole. Nie jesteś w najlepszym nastroju i mówisz to na głos. Natychmiast włącza się energetyczna muzyka. Ot, dzień jak co dzień, w świecie zdominowanym przez internet rzeczy.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak zauważa Steve Ranger [zdnet.com / 21.08.2018] pomysł „internetu rzeczy” pojawił się już w latach 80. i 90. XX wieku. Wówczas jednak brakowało technologii umożliwiającej korzystanie z niego. Zmieniło to w znacznej mierze pojawienie się technologii RFID, umożliwiającej bezprzewodowe komunikowanie się między przedmiotami. To właśnie w 1999 roku w prezentacji dla Procter&Gamble Kevin Ashton użył prawdopodobnie jako pierwszy określenia „internet rzeczy”. Od tej pory wiele się zmieniło.
Internet rzeczy – a z czym to się je ?
„Internet rzeczy, zwany jako IoT to miliardy fizycznych urządzeń podłączonych obecnie do internetu, zbierających i udostępniających dane. Dzięki tanim procesom i sieciom bezprzewodowym możliwe jest przekształcenie w część internetu rzeczy wszystkiego: od tabletki aż po samolot. Dodaje to cyfrowej inteligencji urządzeniom, które byłyby w przeciwnym razie głupie i umożliwia im komunikację bez zaangażowania ze strony istoty ludzkiej, łącząc cyfrowe i fizyczne światy” – zauważa Steve Ranger [zdnet.com / 21.08.2018].
Początkowo koncepcja podłączenia przedmiotów do sieci interesowała głównie konkretne branże biznesu. Następnie jednak zdano sobie sprawę, że do wielkiej sieci mogą wejść nawet przedmioty codziennego użytku. Dziś o IoT mówi się także – o ile nie przede wszystkim – w kontekście gospodarstw domowych.
Jak z kolei zauważają Jean-Baptiste Coumau, Hiroto Furuhashi i Hugo Sarrazin [mckinsey.com] „w ciągu dekady, nasze przestrzenie życiowe zostaną poszerzone przez nowe urządzenia i technologie wykonujące gamę funkcji domowych i redefiniujących to, co oznacza przebywanie w domu”. Ktoś mógłby zauważyć, że już teraz dostrzegamy zdumiewające innowacje. Można na przykład nabyć robota kuchennego, który wyśle mejla z listą zakupów. Internet rzeczy to jednak nie tyle pojedyncze inteligentne urządzenia, lecz ich wszechobecna sieć.
Jak twierdzą eksperci firmy McKinsey „inteligentny dom będzie odpowiednikiem centralnego systemu nerwowego u człowieka. Centralna platforma lub umysł znajdą się w [jego] sercu. Indywidualne domowe boty z różną mocą obliczeniową […] będą wykonywać szeroką paletę zadań w tym nadzorowanie innych botów”. Autorzy tekstu snują wizję, gdy boty domowe będą podejmować najrozmaitsze zadania od pomywaczy okien po „menadżerów domowych”.
W przyszłości, niewykluczone, że całkiem niedalekiej nie wystarczy zatem wyłączenie komputera, by wyłączyć się z zasięgu sieci. Będziemy bowiem online na każdym kroku. Internet stanie się niczym powietrze i będziemy nim oddychać na co dzień.
Inwigilacja i cyberwłamania
Czy jednak tak daleko posunięte powiązanie wszystkich urządzeń z internetem nie oznacza wzmożonego ryzyka inwigilacji? Nie, to teoria spiskowa! – rzuci ktoś z pogardą, jakby hasło to miało załatwić sprawę. Jednak nikt nie wątpi, że użytkowanie Sieci w obecnym kształcie zwiększa ilość danych na nasz temat. Wszystko wskazuje, że internet rzeczy prowadzić będzie do tego samego zjawiska, lecz na szerszą skalę. Informacje udostępniać bowiem będziemy w każdej chwili. Nie tylko przy korzystaniu z komputera, lecz również z kuchenki mikrofalowej, pralki, lodówki et cetera. Skorzystają z nich zapewne korporacje i państwa.
Do tego dochodzi wizja zhakowania domu. Dziś ataki hakerskie to problem stron internetowych. Inteligentny dom otwiera jednak przed przestępcami zupełnie nowe możliwości. Złodziej nie będzie musiał zabierać kluczy czy wyważać drzwi – będzie mógł bowiem zabrać kod dostępu. Inteligentny złośliwiec będzie zaś w stanie zmienić temperaturę, zalać dom wodą czy wyrządzić inne szkody.
Internet rzeczy jako bożek
Mimo tych zagrożeń, internet rzeczy uległ w pewnych kręgach swego rodzaju sakralizacji. W tym kontekście warto wspomnieć o poglądach wyrażanych przez Yuvala Noaha Harariego. Ów izraelski badacz mówi o dwóch nakazach „religii danych”:
– zwiększeniu przepływu informacji za wszelką cenę
– podłączeniu wszystkiego do internetu rzeczy.
Ten kult danych doprowadzi jednak według myśliciela ostatecznie do zniszczenia ludzkości. „Z chwilą jednak gdy my, ludzie, stracimy znaczenie dla funkcjonowania sieci, odkryjemy, że ostatecznie nie jesteśmy szczytem stworzenia” – prognozuje Yuval Noah Harari. „Właśnie te wskaźniki, które sami wynieśliśmy na piedestał, skażą nas na ten sam los, który spotkał mamuty i delfiny chińskie: popadniemy w niepamięć, w nicość. Gdy obejrzymy się za siebie, okaże się, że ludzkość była tylko drobną falą w kosmicznym przepływie danych” – pisze izraelski myśliciel w książce „Homo Deus”.
Pamiętajmy jednak, że internet rzeczy to tylko technologia. Można ją – jak każdą – wykorzystać do dobrych celów. Do czynienia sobie ziemi poddanej. Jeśli jednak wymknie się nam spod kontroli, jeśli zaczniemy otaczać ją kultem, to nie tylko popadniemy w grzech bałwochwalstwa, lecz również narazimy się na życie w obejmującym cały świat obozie koncentracyjnym.
Marcin Jendrzejczak