Kanadyjski socjolog z Quebecu Mathieu Bock-Côté skomentował na łamach dziennika „Le Figaro” wyniki obszernych badań przeprowadzonych przez France Stratégie, dotyczące odsetka ludności pochodzenia pozaeuropejskiego. Pokazują one, że w niektórych dzielnicach i miastach tego kraju jest to już bardzo wyraźna większość. Wyjaśnia to przy okazji ewolucję mającą miejsce we Francji. Wydaje się też, że na zatrzymanie tych zmian jest za późno.
Od wielu lat kursuje we Francji teoria tzw. „podmiany społeczeństwa”, oparta na zjawisku masowej imigracji. O jej realizację podejrzewa się lewicę i pewne elity, które chcą doprowadzić do zniszczenia tradycyjnego społeczeństwa i zastąpienia go swoistym tyglem różnorodności cywilizacyjnej, religijnej, kulturowej, czyli stworzeniem „nowego narodu” Republiki. Takie tezy zaliczane są do tzw. „teorii spiskowych skrajnej prawicy”, ale badanie oparte na danych Krajowego Instytutu Statystyki (INSEE) zdaje się takie teorie tylko potwierdzać. Projekt France Stratégie został przeprowadzony na użytek rządu.
Odsetek ludności pochodzenia pozaeuropejskiego w niektórych dzielnicach i miastach stanowi już bardzo wyraźną większość. Zjawisko to w dużej mierze wykracza obecnie poza np. słynne podparyskie Seine-Saint-Denis, w którym islam od dawna jest religią nr 1. Zmiany demograficzne mają wpływ na takie miasta jak Rennes, Limoges i wiele innych. Teoria społecznej wymiany przestaje być fantazją. Jednak mainstream, media i wielu polityków interpretują te przeobrażenia Francji pozytywnie, powtarzając starą bajkę, że „różnorodność jest szansą dla Francji”. Mówią o nowej przyszłości, a krytyków tego zjawiska oskarżają o „życie przeszłością”, „pielęgnowanie nostalgii”, „przynależność do minionego świata”, itp. – zauważa Bock-Cote. Socjolog przypomina tu niedawne słowa polityka lewicowej Zbuntowanej Francji Jean-Luca Mélenchona, który mówił wprost o „kreolizacji Francji” i zachwalał takie zjawisko. Melenchon to jednak przypadek porównywalny do posła Nitrasa u nas w kraju, który mówi wprost o walce z Kościołem. Tym politykom zdarza się chlapnąć o prawdziwych celach, ale groźniejsi są ci, którzy nie mówią, ale wcielają takie pomysły po cichu w życie…
Wesprzyj nas już teraz!
Korzyści i negatywy „kreolizacji”
Niegdyś zastanawiałem się nad rzeczywistymi korzyściami zjawiska „różnorodności kulturowo-etnicznej”. Tak naprawdę argumentów „za” można podać tylko kilka. Pierwszy to sport. Akurat Francja ze swojego „tygla narodów” korzysta tu obficie i wystarczy popatrzyć na składy reprezentacji piłkarskiej, czy reprezentację lekkoatletów. Drugi argument „za”, to np. ubogacenie miejscowej kuchni, czyli różnorodność oferty kulinarnej z całego świata. W przypadku Francji nie zawsze wychodzi to jej na dobre. Kraj ten ma doskonałą kuchnię opartą o dania regionalne. Internacjonalizacja zaowocowała za to inwazją hamburgerów, chińszczyzny i kebabów, chociaż nawet i ta oferta ma pewną nutkę „smaku Francji”, nabrała określonej oryginalności. Można by jeszcze wymienić wpływ „różnorodności” etnicznej na muzykę i ewentualnie na „estetykę ulicy”. Ta ostatnia jest może bardziej kolorowa, jest tu więcej różnych typów ludzi i nie trzeba w celu ich obejrzenia zwiedzać całego świata. Chociaż już pobyt w okolicach paryskiego metra Barbés może z owej fascynacji szybko wyleczyć.
Po stronie negatywnych zjawisk jest za to cała lista problemów. Antyimigracyjni politycy wyliczą przede wszystkim wzrost przestępczości („strefy bezprawia”), terroryzm, czy przenoszenie nad Sekwanę wszystkich konfliktów świata (Turcy walczą z Kurdami, Arabowie powodują wzrost aktów antysemickich, na ulicach dochodzi nawet do porachunków zwaśnionych stron z dalekich państw afrykańskich). Mnożą się jednak problemy, o jakich nie śniło się filozofom – świadectwa ginekologiczne dziewictwa dla muzułmanek, poligamia, etniczne bandy. Do tego islam, już druga religia kraju, który ze swoim szariatem konkuruje z Republiką o rząd dusz. Problemy istnieją w szkołach, placówkach medycznych, policji, urzędach, zakładach pracy.
Prawdziwy świat i życzeniowe myślenie polityków. Co dalej z Francją?
Wróćmy jednak do publikacji „Le Figaro”. Mathieu Bock-Côté pisze o „prawdziwym świecie”, który mija się z „życzeniowym” myśleniem polityków. Wskazuje, że studium France Strategy zawiera np. informację, że imiona obcego pochodzenia stają się normą w niektórych dzielnicach, ale nie świadczą tylko o pewnej formie „separatyzmu”, lecz o secesji wobec kulturowych kodów kraju. Dochodzi do tego, że winą za pewne niepowodzenia w „podmianie społeczeństw” obarcza się… historyczną ludność francuską. To Francuzi, którzy dalej chcą żyć po swojemu, mają być „prawdziwymi winowajcami” zbyt wolnej inkulturacji przybyszów i przyczyną powstających problemów. Łączy się to z modą na masochistyczne samobiczowanie za kolonializm, czy importem z USA idei ruchu Black Lives Matter.
To Francuzi tworzą „getta etniczne”, bo uciekają z dzielnic zmodyfikowanych demograficznie i niczym separatyści… „dzielą” Francję. Brzmi absurdalnie, ale pomiędzy kowadłem polit-poprawności a młotem obowiązku integracji, Francuz pozostaje bezradny i pozostaje mu eskapizm. Francuz nie ma innej ojczyzny, do której mógłby emigrować. O zjawisku tym pisał Jean Raspail, który widział przyszłość kraju w rodzaju francuskich enklaw mniejszościowych. Byłyby to enklawy ciągle majętnej, „starej Francji”, w których posyła się dzieci do prywatnych szkół, praktykuje katolicyzm, zawiera między sobą małżeństwa i żyje się poza rzeczywistością polityczną kraju. Dodawał, że takie mniejszościowe, ale całkiem pokaźne „enklawy” będą istniały oparte o względną zamożność francuskich rodzin. Przynajmniej do czasu, kiedy nie zostaną zniszczone, np. nacjonalizacją majątków lub fiskalizmem państwa. O tym, że jest to możliwe, świadczą losy „tzw. „czarnych stóp”, czyli Francuzów z Algierii, którzy czuli się oszukani i od końca lat 60-tych tworzyli w metropolii często zamknięte środowiska, które nie angażowały się w bieżące życie kraju.
Uczniowie Łysenki we Francji nadal czynni
Mathieu Bock-Côté pisze o „demografach – łysenkistach”, którzy uparcie kłamią, że odsetek obcokrajowców we Francji nie zmienia się. Ich oszustwo polega na tym, że naturalizowanych obcokrajowców i urodzone we Francji dzieci migrantów zaliczają już do Francuzów. Wtedy statystyki im się zgadzają, a odsetek „obcych” nie rośnie.
Socjolog z Kanady zwraca też uwagę na kolejne negatywne skutki podmiany społecznej. Francuskie prawo staje się obce nowym obyczajom. Jeśli chce się uniknąć zarzutów o dyskryminację etniczną, trzeba je do nowych zwyczajów asymilować, a przy okazji zdekonstruować cały system. Argumentuje, że prawdziwa asymilacja imigrantów jest możliwa tylko wtedy, gdy historyczna ludność danego kraju nadal jednoznacznie narzuca im swoją kulturę jako punkt odniesienia. We Francji już tak nie jest. Ludzie, którzy stworzyli ten kraj, staną się w nim nie za długo mniejszością…
Co mówią badania Strategie France?
Zgodnie z art. 1 francuskiej konstytucji nie wolno w tym kraju tworzyć statystyk opartych na pochodzeniu etnicznym lub rasowym. Dopuszczono jednak takie opracowania dla celów badawczych i technicznych. Studium Strategia Francji w oparciu o dane INSEE miało wymiar praktyczny, ale badanie odsłoniło więcej, niż można się było spodziewać. Było oparte o dane z 55 francuskich „obszarów miejskich” liczących ponad 100 000 mieszkańców. Zespół działający przy premierze republiki miał dostarczyć dane do prowadzenia polityki mieszkaniowej, zatrudnienia, polityki socjalnej itd.
Badanie, niejako „przy okazji”, wykazało, że odsetek dzieci imigrantów lub dzieci imigrantów pochodzenia pozaeuropejskiego gwałtownie wzrósł w ciągu ostatnich trzech dekad. W Paryżu odsetek ten wzrósł z 22,4 proc. w 1990 r. do 37,4 proc. obecnie. Na północ od Paryża, w departamencie Seine-Saint-Denis w 2017 r. dzieci imigrantów spoza Europy stanowiły większość w przedziale 0-18 lat w ponad połowie gmin tego departamentu. Proporcja ta jest szczególnie widoczna np. w Clichy-sous-Bois (84 proc.). W La Courneuve 75 proc. dzieci w wieku od 0 do 18 lat miało pozaeuropejskich rodziców imigrantów (nie liczono tu już migrantów „naturalizowanych”). W Villetaneuse było to 73 proc., w Aubervilliers – 70 proc., w Pierrefitte-sur-Seine – 69 proc.
Zjawisko to dotyczy nie tylko regionu stołecznego – Île-de-France. Na przykład 51 proc. nieletnich w kilku dzielnicach Rennes to dzieci imigrantów spoza Europy, 61 proc. w Limoges. W miejscowości Panazol, dzieci imigrantów spoza Europy stanowiły w 1990 roku 1 proc. nieletnich na terenie całej gminy. W 2017 r. było to 15 proc., czyli wzrost… piętnastokrotny. Pokazuje to szybką implantację migracji w ostatnich dekadach na prowincji. Dodajmy, że dane INSEE, na których opiera się badanie Strategii dla Francji, są niepełne, bo nie uwzględniają trzeciego pokolenia imigrantów lub nielegalnych imigrantów. Byłoby bowiem jeszcze gorzej…
Bogdan Dobosz