23 września 2025

Dziś „Dzień bez samochodu”. Z tej okazji w wielu polskich miastach kierowcy utworzyli tradycyjne korki, w znacznej mierze spowodowane obsesyjnym zwężaniem ulic i dokładaniem do nich absurdalnych buspasów, obowiązujących 24 godziny na dobę. Jeżdżę niemal codziennie Puławską w Warszawie, gdzie taki buspas od granicy miasta skutecznie zakorkował wcześniej względnie luźną ulicę. Obowiązuje przez całą dobę i siedem dni w tygodniu, co trudno odbierać inaczej niż jako czystą złośliwość. Kierowcy formalnie nieuprawnieni bardzo często wjeżdżają na niego szczególnie w okolicy zjazdu na Południową Obwodnicę Warszawy. Trudno się na to oburzać.

 

Aktywiszcza antysamochodowe od lat epatowały rzekomo horrendalną liczbą posiadanych przez Polaków samochodów. Tymczasem ludzie znający się na rzeczy wskazywali również od lat, że te pokrzykiwania opierają się na fałszywych danych. CEPiK – Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców – uwzględniał bowiem samochody od dawna już niejeżdżące. Podobnie było zresztą, gdy aktywiszcza wskazywały na straszliwą liczbę aut zarejestrowanych między innymi w Warszawie – choć faktycznie wiele samochodów z tamtejszymi rejestracjami należy do firm, które w stolicy mają siedzibę, ale pojazdy te poruszają się gdzie indziej.

Wesprzyj nas już teraz!

Wreszcie nastąpił przełom, na co na swoim kanale wskazał dociekliwy dziennikarz motoryzacyjny: CEPiK zrewidował swoją bazę, a za nim poszło w swojej statystyce European Automobile Manufacturers’ Association (ACEA). Jak słusznie powiedział Paweł Rygas – narracja aktywistów się posypała. Po aktualizacji danych w najnowszym raporcie, pokazującym ostatnie dostępne liczby (za 2023 rok), Polska z hukiem spada z podium i ląduje – uwaga! – na 10. miejscu w Unii Europejskiej za Włochami (694), Luksemburgiem (692), Cyprem (680), Czechami (609), Słowenią (588), Niemcami (582), Francją (576), Austrią (569) oraz Portugalią (547). Nasza liczba aut na 1000 mieszkańców to 545. W dodatku jest to wyraźnie poniżej średniej UE, która wynosi 563. Mało tego – te liczby mogłyby być jeszcze dla Polski niższe, gdyby aktualizacja bazy CEPIK była surowsza, czyli objęła pojazdy faktycznie niejeżdżące od mniej niż dekady.

Trzeba tu jednak jasno powiedzieć, że jakkolwiek narracja aktywiszczy zawaliła się po aktualizacji polskiej bazy danych, to nawet, gdybyśmy byli na podium pod względem liczby samochodów na 1000 mieszkańców, a nie daleko za nim – to nie byłby to ani powód do obawy, ani do podejmowania jakichś drastycznych działań przeciwko właścicielom aut.

Niestety, media wciąż szerzą kłamliwą narrację. Z okazji Dnia bez samochodu „Rzeczpospolita” opublikowała skrajnie nieobiektywny tekst, podając błędne liczby pojazdów i twierdząc, że Polska jest powyżej średniej. Na dodatek w artykule zawarto bezkrytyczną pochwałę stref czystego transportu, przytaczając trudne do zweryfikowania dane, świadczące rzekomo o jej zbawiennym wpływie w Londynie – co oczywiście nijak nie przekłada się automatycznie na Polskę, choćby dlatego, że Londyn ma wielokrotnie lepszą sieć transportu publicznego. Całkowicie pominięto skutki, jakie SCT będzie mieć dla posiadaczy starszych aut czy konstytucyjne wątpliwości wokół stref. Najbardziej jednak bulwersuje propagandowy wydźwięk tekstu: dużo samochodów w Polsce ma być powodem do kajania się, wstydu, ma być dowodem na „nieeuropejskość” i zacofanie. To najbardziej klasyczne granie na głupich kompleksach.

Trzeba przy tym przypomnieć, że możliwość tworzenia SCT wprowadzono najpierw w Ustawie o elektromobilności za PiS, potem dodatkowo wzmocniono je zapisem w KPO – też za sprawą rządu pana Morawieckiego – a następnie jeszcze podbito nowelizacją wspomnianej ustawy już za rządu pana Tuska, tak aby odzwierciedlić zapisy KPO.

Wojna z kierowcami trwa od lat pod pozorem obiektywnych uwarunkowań, badań i pod presją „ekspertów”. Redukcja liczby samochodów czy możliwości korzystania z nich zwłaszcza w obrębie miast ma być rzekomo obiektywną koniecznością. To wielki mit, który pojawia się zresztą nie tylko w tej dziedzinie. Eksperci – pomijając już fakt, że bardzo często na garnuszku tej czy innej organizacji – nie są od dyktowania, jakie polityczne decyzje ma podejmować władza. Mogą jedynie starać się opisać skutki takiego czy innego przyjętego kursu. Decyzja o tym, żeby eliminować z życia ludzi samochody, głosząc absurdalną, anachroniczną wizję miasta będącego nieco większą wsią, jest jak najbardziej decyzją polityczną i nie wynika z żadnych obiektywnych uwarunkowań. Dodatkowo jej źródłem są również kompleksy, które nakazują ogromnej części polskich polityków, w tym samorządowców, nie tylko naśladować mityczny Zachód, ale wręcz przebijać go w dwójnasób w gorliwości. Faktycznie bowiem każdy, kto jeździł samochodem po miastach francuskich, niemieckich, austriackich, włoskich wie doskonale, że zwykle nie ma tam problemu z dojechaniem w pobliże zabytkowego centrum czy ważnych atrakcji, a tam zawsze czeka obszerny parking. Owszem, płatny, ale nie są to ceny rujnujące – ba, nierzadko są w sumach bezwzględnych niższe wobec polskich, o relacji do siły nabywczej nie mówiąc. Opowieści o tym, że zachodnie miasta zamykają się na samochody, są zwykłym kłamstwem.

Pomyślałem o tym, gdy w ostatnią niedzielę pojechałem do Wilanowa na koncert. W pobliżu wielkiego i pięknego parku i pałacu, będących jedną z największych atrakcji stolicy i ulubionym miejscem odwiedzin wielu warszawian, jest jeden naziemny parking, gdzie może da się upchnąć ze 100 aut. W podobnym miejscu we Francji czy Niemczech mielibyśmy już dawno podziemny parking na 500 czy nawet 1000 samochodów.

Decyzja o tym, żeby dręczyć i dyskryminować kierowców wynika z przyjętego paradygmatu, zakładającego pozbawienie ludzi indywidualnych środków transportu, a tym samym ograniczenie swobody przemieszczania się. Jeśli ktoś twierdzi, że tak trzeba i że wynika to z jakichś obiektywnych warunków – zwyczajnie kłamie lub nie rozumie, o czym jest mowa. Przyjęta strategia zawsze oznacza jakiś koszt – coś w zamian za coś. Posiadanie samochodu i używanie go do codziennych podróży może się łączyć z trudnościami, wynikającymi z liczby aut – na przykład staniem w korkach – ale to jest cena, jaką ludzie płacą za komfort związany z poruszaniem się autem. Często zresztą nie chodzi o komfort – bo tylko to podkreślają wrogowie indywidualnej motoryzacji – ale o ekonomię czasu czy po prostu konieczność. Jeśli ludzie chcą się poruszać samochodami, to znaczy, że są zdecydowani tę cenę zapłacić. Eksperci mogą najwyżej – i do niczego więcej prawa nie mają – ocenić, jakie będą skutki takiej sytuacji. Mówiąc prościej: skoro ludzie chcą wjeżdżać samochodami do miasta w zamian za stanie w większych korkach, to mają do tego prawo.

Politycy jednak cenę trwania Polaków przy swoich samochodach sztucznie podwyższają, wprowadzając kolejne utrudnienia dla kierowców: buspasy, zwężenia czy likwidację miejsc parkingowych. Nie jest zatem tak, że problemy związane z liczbą samochodów wynikają z tej liczby – dzisiaj w ogromnej mierze wynikają wprost z antysamochodowej polityki miast.

Przybiera to formę zinstytucjonalizowanej dyskryminacji czy po prostu skrajnej złośliwości i wrogości. Dopiero co miał miejsce protest mieszkańców ursynowskiego osiedla Wyżyny wobec idiotycznego planu powiększenia tak zwanego parku obwodowego – zlokalizowanego bezpośrednio przed Lasem Kabackim – kosztem od 130 aż do 200 miejsc parkingowych. Uderzy to w mieszkańców bloków, które nie mają podziemnych garaży. Nacisk urzędników na powiększenie parku jest przykładem już nawet nie arogancji, ale po prostu najczyściej ideologicznej wrogości wobec zmotoryzowanych.

Tak samo jak musimy bronić chociażby gotówki, bo prawo do jej używania jest jedną z gwarancji naszej wolności i prywatności, tak samo musimy też bronić prawa do posiadania i swobodnego dysponowania naszymi samochodami. Miejmy świadomość, że wrogość wobec nich ma wymiar w zasadzie wyłącznie ideologiczny, a zaczęła się od propagandowej kampanii, prowadzonej jeszcze w latach 70. w Holandii, w trakcie której pokazywano plakaty, przypominające sowieckie ulotki propagandowe, ukazujące samochody jako potwory czyhające na pieszych i rowerzystów. Tymczasem – pamiętajmy – nie ma bardziej fałszywego i obłudnego hasła niż „miasta są dla ludzi, nie dla samochodów”. Samochodami jeżdżą ludzie mający pełnię praw obywatelskich.

Łukasz Warzecha

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(25)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie