Dzisiaj

W Orwellowskim „Roku 1984” Partia Wewnętrzna mogła trzymać wszystkich za mordę między innymi dzięki temu, że Eurazja stale toczyła z kimś wojnę i nieustannie była zagrożona – a to przez Wschódazję, a to przez Oceanię. Jak wiadomo, Ministerstwo Prawdy pilnowało, aby z archiwów wynikało, że – w zależności od bieżącego zapotrzebowania – od zawsze wrogiem było jedno albo drugie państwo. Kluczowy był jednak stan nieustannego zagrożenia i wojennego reżimu.

Genialna i niestety bez przerwy aktualna powieść Orwella jak w olśnieniu przyszła mi nagle do głowy podczas uważnej lektury rezolucji Parlamentu Europejskiego z 12 marca w sprawie białej księgi w sprawie przyszłości europejskiej obrony. Tej słynnej rezolucji, głosowanie w sprawie której dało asumpt panu premierowi, aby znowu – po raz 3452. – rzucać oskarżenia o prorosyjskość (zieeeeeew…) wobec tych, którzy śmieli rezolucji nie poprzeć. Przypomnijmy: w całości przeciwko głosowała delegacja PiS, a także częściowo Konfederacji (Anna Bryłka oraz Tomasz Buczek z Ruchu Narodowego, należący do grupy Patrioci dla Europy) oraz poseł Grzegorz Braun. Członkowie Nowej Nadziei – Stanisław Tyszka i Marcin Sypniewski (grupa Europa Suwerennych Narodów) wstrzymali się od głosu (pani Zajączkowska-Hernik była nieobecna). Pozostali polscy europosłowie poparli rezolucję. W sumie akt przeszedł większością 419 do 204 głosów.

Mówimy o rezolucji (odpowiedniku sejmowej uchwały), a więc jedynie wyrażeniu przez PE stanowiska, co nie jest w żaden sposób prawnie wiążące. Stanowi jednak test intencji i postaw politycznych.

Wesprzyj nas już teraz!

Jeśli wczytać się w tekst rezolucji, ze szczególnym uwzględnieniem jej strategicznych i ideologicznych elementów, na boku pozostawiając te bardziej techniczne, wrażenie jest z jednej strony groteskowe, z drugiej – zatrważające.

Groteskowe jest przebijające przez cały tekst przekonanie europosłów o europejskiej (w sensie geograficznym, bo obszerny passus poświęcono postulatom głębokiej współpracy z Wielką Brytanią) potędze i mocy, które wystarczy tylko lekko pobudzić i nadać im nieco lepsze ramy prawne, a moc Europy stanie się równa tej, jaką dysponują Stany Zjednoczone czy Chiny. Ten trend myślowy przebija w wypowiedziach wielu komentatorów czy analityków, nastawionych niechętnie albo wręcz wrogo do USA pod przywództwem Donalda Trumpa, a jednocześnie upatrujących w reakcji UE na jego politykę nowego motoru napędowego europejskiej centralizacji. I faktycznie jest to momentami komiczne, tak jak komiczna była choćby okładka ostatniego wydania „Plusa-Minusa”, dodatku weekendowego do „Rzeczpospolitej”, która to gazeta stała się pod wieloma względami w ciągu ostatnich miesięcy kopią „Gazety Wyborczej”, wytrwale z nią rywalizującą. Na okładce widzimy atletę w stroju z unijnymi gwiazdkami, który wytęża się, aby dźwignąć sztangę, której jedną z kul jest Ziemia. Pompatyczny tytuł głosi: „Przebudzenie giganta”. W tejże „Rzeczpospolitej” pani Irena Lasota oznajmia, że Trump jest stalinistą, zaś Piotr Skwieciński, wykazując się potężną ignorancją wobec faktów i liczb, oskarża Polaków, że są pełni uprzedzeń wobec Ukraińców.

Z kolei w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, która dzielnie sekunduje panice napędzanej przez „Rzeczpospolitą”, Marcin Kędzierski w tonie klasycznej publicystyki histerycznej (jak nazywam ten nurt) ogłasza koniec NATO: „NATO, rozumiane jak organizacja, za której pośrednictwem Stany Zjednoczone zapewniają Europie gwarancje bezpieczeństwa, właśnie przestało istnieć. Co prawda na Starym Kontynencie, w tym w Polsce, wciąż stacjonują tysiące amerykańskich żołnierzy, ale nie jest pewne, czy będą tu za pół roku. Nie ma dziś żadnych racjonalnych przesłanek, aby wierzyć, że możemy liczyć na USA” – ex cathedra oznajmia krakowski publicysta. W dalszej części tekstu ogłasza zaś – tak jest, zgadli państwo – że Europa musi się w konsekwencji bardziej zintegrować, a także chwali absurdalny wyskok pana ministra Sikorskiego pod adresem Elona Muska w sprawie Starlinków.

Rezolucja w kilku miejscach wspomina o NATO, ale można rzec: mimochodem. NATO niby jest, ale właściwie nie do końca wiadomo, co miałoby dalej robić. W jednym z kluczowych miejsc tekst mówi, że PE „wzywa jednak do rozwoju w pełni zdolnego do działania europejskiego filaru NATO, który byłby w stanie działać autonomicznie, gdy zajdzie taka potrzeba”. Komplementarne wobec tego wezwania są inne – między innymi o system wspólnych europejskich zakupów uzbrojenia, których miałaby dokonywać Komisja Europejska. Nie wiem, czy europosłowie mają świadomość, że armie mają własne standardy i często bardzo różne potrzeby. Wspólnie można być może kupić amunicję, i to też nie każdego rodzaju. Ale raczej nie zamawiać czołgi. Gdy natomiast mowa jest o „autonomicznym europejskim filarze NATO”, natychmiast pojawia się pytanie o jego relację z samym Sojuszem – skoro miałby być „autonomiczny” – oraz o to, kto by tym „filarem” kierował. Lecz to akurat można uznać za pytanie retoryczne, choć nie bez znaczenia, wziąwszy pod uwagę, że nawet przy różnych niedociągnięciach polska armia staje się jedną z najsilniejszych na kontynencie. Oznaczałoby to zatem układ typu „Polaczki płacą, Niemiec/Francuz korzysta”.

I wreszcie bodaj najważniejszy fragment dokumentu: PE „wzywa państwa członkowskie do rozwiązania problemu, jakim jest złożoność procesów decyzyjnych w zakresie zarządzania europejską obronnością; wzywa do utworzenia Rady Ministrów Obrony i odejścia od wymogu jednomyślności na rzecz głosowania większością kwalifikowaną [podkr. Ł.W.] przy podejmowaniu decyzji w Radzie Europejskiej, Radzie Ministrów i agencjach UE, takich jak EDA, z wyjątkiem decyzji dotyczących operacji wojskowych objętych mandatem wykonawczym”.

Skasowanie prawa weta w przypadku polityki obronnej – a w innych miejscach dokument podkreśla, że wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony (WPBiO) ma być nowym znacznie wzmocnionym narzędziem działania UE – oznacza po prostu ubezwłasnowolnienie krajów członkowskich w dziedzinie fundamentalnej dla ich suwerenności. A tak naprawdę poddanie ich dyktaturze najsilniejszych.

Nie chcę wyjść znów na czarnowidza, ale obserwując nagłe uszczelnienie tak zwanego głównego obiegu medialnego, z którego niemal całkowicie w bardzo krótkim czasie zniknęły wszelkie głosy polemiczne wobec wizji ogólnie zarysowanej w rezolucji czy prezentowanej przez władzę, mam przeczucie, że czeka nas okres drastycznego nacisku na realizację tego właśnie planu. Bez miejsca na sprzeciwy.

Łukasz Warzecha

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(3)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie