Jeśli myśląc o klimatystycznej prorokini wciąż mają państwo przed oczami nie tak już znowu małą, bo dzisiaj pełnoletnią Gretę Thunberg, to są państwo opóźnieni. Proszę raczej spojrzeć na 21-letnią Sophię Kianni, której twitterowe elukubracje zrobiły dużą karierę przy okazji szczytu COP 27 w Szarm el-Szejk w Egipcie.
Zainteresowanie urodziwą studentką Uniwersytetu Stanforda (kierunek: nauki klimatyczne i polityka publiczna), o irańskich korzeniach, w dużej mierze pobudził tłit, na którym panna Kianni, odziana w wyjątkowo kusą spódniczkę i top, odsłaniający brzuch, pozuje obok wyraźnie od siebie niższego (170 cm wzrostu) sekretarza generalnego ONZ António Guterresa. Panna Kianni pochwaliła się w tym tłicie, że została właśnie najmłodszym doradcą ONZ w historii. Złe języki natychmiast zaczęły sugerować, że zdolności i kompetencje młodej aktywistki klimatystycznej nie leżą w sferze umysłu, ale w zgoła innych umiejętnościach. Zdecydowanie odcinam się od takich insynuacji. Panna Sophia na swojej własnej stronie internetowej sformułowanie „handpicked by António Guterres”, czyli „wybrana osobiście” (do młodzieżowej grupy doradczej do spraw klimatu) odnosi się z całkowitą pewnością do inteligencji. Tylko i wyłącznie.
Panna Kianni to po prostu ulepszona wersja Grety. Rzec można: Greta 2.0. To już nie rozhisteryzowana nastolatka z warkoczykami, z wykształceniem podstawowym, ale pewna siebie, młoda i atrakcyjna kobieta, studiująca na prestiżowej uczelni. A jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości co do jej kompetencji oraz doświadczenia, może przeczytać w jej CV, że jej naczelnym sukcesem jest, iż pisały i mówiły o niej różne media: Forbes, CNN, Business Insider, Time, Guardian czy Washington Post. Teraz do tej listy panna Kianni może dodać PCh24. Jest więc nasza Greta 2.0 znana z tego, że jest znana – a więc klasyczny mechanizm celebrycki.
Wesprzyj nas już teraz!
Jest też różnica w modelu biznesowym. Greta Thunberg nie była raczej samodzielnym podmiotem, ale kreacją – od samego zresztą początku, czyli od momentu, gdy usiadła przed szwedzkim parlamentem z odręcznie skleconym plakacikiem zamiast siedzieć w szkole, a tymczasem całkowitym przypadkiem w pobliżu pojawiła się profesjonalna ekipa filmowa. Panna Greta niczego tu sama nie wymyśliła – była od początku sformatowanym produktem. Panna Kianni natomiast, jak się wydaje, wyczuła po prostu znakomicie koniunkturę i sama zaprojektowała swoją karierę, powołując do życia organizację o wdzięcznej nazwie „Climate Cardinals”, co można tłumaczyć jako „pryncypia klimatu”, ale także jako „kardynałowie klimatu”. Choć może lepsze byłoby „Climate Prophets”, czyli „prorocy klimatu”. Organizacja panny Kianni liczy sobie podobno 8 tys. ochotników w 41 krajach i przetłumaczyła ponad 500 tys. słów o klimacie na ponad 105 języków. Zaiste, imponujące. Nie dowiemy się niestety, co to za słowa, ale natychmiast przychodzi do głowy pamiętna opinia Władysława Konopczyńskiego o jednym z naszych najsłabszych królów, Michale Korybucie Wiśniowieckim: znał osiem języków, ale w żadnym nie miał nic ciekawego do powiedzenia. To jest z dużym prawdopodobieństwem ten sam przypadek. Na stronie fundacji brak również informacji o sponsorach – a to zawsze bywa niezwykle ciekawe.
Tak czy owak, model biznesowy okazał się owocny. Panna Kianni jeździ sobie po świecie i występuje w różnych miejscach jako nowa Greta, była rzeczniczką radykałów z Extinction Rebellion, koordynowała międzynarodowe partnerstwa klimatystycznej organizacji Zero Hour, jest też partnerką w agencji konsultingowej JUV, która – według opisu – ma się zajmować marketingiem nakierowanym na tzw. generację Z – a to tylko część z jej zatrudnień. Obawiam się, panno Greto, że może się pani schować ze swoimi warkoczykami i podróżą jachtem przez Atlantyk. Tak się robi kasę i karierę!
Cóż takiego panna Kianni mówi publicznie? To także nowa jakość. Mała Grecia krzyczała, wykrzywiała się, histeryzowała, co było potem znakomitym materiałem na memy i co łatwo było ośmieszyć (do dziś jedną z moich ulubionych przeróbek jej słynnego wystąpienia jest ta z heavy metalowym podkładem). Sophia Kianni to całkiem inna historia, gdy idzie o formę – bo treść pozostała mniej więcej ta sama.
Oto panna Kianni na mównicy podczas COP 27. Świetny makijaż, tym razem już stosowny strój, wystudiowana intonacja, umiejętność przemawiania, spokój, a nie jakieś tam okrzyki, łkania i płacze. Greta się chowa.
„Niektóre rządy i liderzy biznesu mówią jedno, a robią drugie. Mówiąc wprost – kłamią. To nie są moje słowa ani słowa jakiegoś innego aktywisty klimatycznego. To słowa sekretarza generalnego ONZ António Guterresa. […] Na jaki język mamy przetłumaczyć dane klimatyczne, żebyście zaczęli działać? Powiedzcie nam. Czy istnieje jakiś tajemny język liderów, o którym nie wiemy? Bo muszę wierzyć, że nie podejmujecie akcji w sprawie klimatu w odpowiednim tempie oraz na odpowiednią skalę tylko dlatego, że nie macie informacji. Bo gdybyście te informacje mieli, a tylko udawalibyście, że coś robicie, byłoby to niewybaczalne. […] Trzeba, aby liderzy przestali kłamać. Zacznijcie naprawdę działać. I zacznijcie teraz!”.
Sophia Kianni, jako się rzekło, nie mówi nic nowego. To ten sam zbiór komunałów, który prezentowała Greta Thunberg, tylko że podanych w nowej, ulepszonej formie. Dlatego wróżę pannie Kianni dużą karierę w międzynarodowych gremiach.
Proszę zauważyć, że nie mówi ona o żadnych konkretach. Nie przedstawia nawet bardzo ramowych pomysłów, jak pogodzić nacisk na realizację klimatystycznej agendy z utrzymaniem poziomu życia ludzi. To bardzo typowe dla klimatystów. Oni mają w zwyczaju mówić jedynie, że coś ma być po prostu zrobione, bo tak jest słusznie i tego trzeba, aby uratować Ziemię. Jak to ma być zrobione, jakim kosztem oraz kto go poniesie – kompletnie ich nie interesuje. Ewentualnie stwierdzają – jak Pheobe Plummer z będącego ostatnio na topie Just Stop Oil, która oblała zupą z puszki „Słoneczniki” Vincenta van Gogha, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” – że zapłacić mają „miliarderzy i korporacje”. Co rzecz jasna niewykonalne i dla każdego przytomnego człowieka jest jasne, że nie nastąpi.
Ale oczywiście trzeba obsługiwać różne segmenty klimatystycznej publiczności. Na drugim biegunie od pani Kianni są histerycy z Extinction Rebellion czy Just Stop Oil, odpowiadającego za ataki na dzieła sztuki w muzeach Europy. To jej aktywiści wleźli na bramownice nad brytyjską autostradą M25, blokując ruch w godzinach szczytu. W krążącym po sieci filmie 24-letnia aktywistka JSO, w stanie ewidentnego pobudzenia nerwowego, na przemian łka i krzyczy, że jest tutaj – czyli nad autostradą – bo nie ma przyszłości. Po czym nawołuje, żeby do organizacji dołączały kolejne osoby. Ta pani kariery i pieniędzy takich jak panna Kianni raczej nie zrobi, ale nie o to chodzi. Dla ważnych pań i panów (zwłaszcza jednak dla tych drugich) jest ładna Sophia Kianni w krótkiej spódniczce, a dla zbuntowanych i zindoktrynowanych przedstawicieli „pokolenia Z” są histerycy, przyklejający się do asfaltu, oblewający farbą albo zupą kultowe dzieła sztuki czy buszujący po kominach lub bramownicach. Dla każdego coś miłego.
W swoim wystąpieniu na COP 27 panna Kianni powtarzała słowa swojego mentora, który wybrał ją do grona młodych doradców – António Guterresa. Poniekąd sam Guterres wcielił się tym razem w rolę panny Thunberżanki, grzmiąc z trybuny, że jesteśmy na drodze do „klimatycznego piekła”. Ale nie był odosobniony. Większość zachodnich liderów, którzy na COP 27 się pofatygowali (oczywiście na ogół prywatnymi lub rządowymi samolotami), składała z trybuny oczekiwany przez zielonego cielca – jak to zgrabnie ujął redaktor naczelny „Do Rzeczy” Paweł Lisicki – hołd. Żenująco wypadła Georgia Melloni, nowa premier Włoch, fetowana przez polską prawicę jako przynosząca zasadniczą zmianę. Łamanym angielskim wygłosiła z trybuny wystąpienie klasycznie beztreściowe, ale pełne frazesów oczekiwanych przez innych wyznawców, wychwalając pod niebiosa unijną politykę klimatyczną i przysięgając, że Włochy będą ją realizować z należytym entuzjazmem. Rzec by można – znikąd nadziei.
Zwłaszcza że w tej grze uczestniczy od dawna także polski rząd. Podwaliny pod obecną unijną politykę klimatyczną Unii Europejskiej położyły decyzje podejmowane jeszcze w 2008 r., czyli za głębokiej Platformy Obywatelskiej, ale absolutnie fatalny dla Polski pakiet Fit For 55, zakładający redukcję emisji CO2 o 55% do 2030 r. i skutkujący takimi decyzjami jak zakaz rejestracji nowych aut spalinowych od 2035 r., to już skutek polskiej zgody udzielonej przez rząd Mateusza Morawieckiego w grudniu 2020 r. Wówczas podwyższenie celów klimatycznych można było jeszcze zawetować. Nie uczyniliśmy tego. Dzisiaj nasze możliwości są już znacznie bardziej ograniczone, ponieważ o zdecydowanej większości działań planowanych w ramach FF55 Rada UE będzie decydować w głosowaniu, gdzie prawo weta nie obowiązuje.
To ścieżka unijna, szczególnie groźna, ponieważ skutkuje konkretnymi przepisami prawa UE, których zobowiązani jesteśmy przestrzegać (zakaz rejestracji nowych aut spalinowych będzie mieć formę unijnego rozporządzenia, które – inaczej niż dyrektywa – nie pozostawia już żadnego pola manewru państwom członkowskim). COP-y to ścieżka globalna, w ramach której państwa przyjmują na siebie zobowiązania, z których bardzo często się nie wywiązują, tutaj bowiem nie ma mowy o decyzjach prawnie wiążących. Mimo to i ten kierunek jest niebezpieczny.
Tu trzeba postawić pytanie: dlaczego polski rząd, a w wypadku COP 27 – polski prezydent biorą w tym cyrku udział. Nie musieliśmy godzić się na zwiększony poziom redukcji CO2 w UE, ale trudno nie brać udziału w szczycie Rady Europejskiej. Firmowane przez ONZ szczyty klimatyczne to inna sprawa. Polski prezydent, jadąc na takie wydarzenie, legitymizuje je samą swoją rangą. Mówiąc dosadnie – jego obecność podbija piłeczkę panny Kianni i ułatwia jej cyniczną karierę na klimatystycznej histerii. Doprawdy, trudno pojąć, po co Andrzej Duda w tej imprezie uczestniczył. Polskę mógł reprezentować urzędnik niższego szczebla i byłoby to całkowicie zgodne z deklaracjami Zjednoczonej Prawicy składanymi nie tylko przed objęciem władzy, ale także obecnie. Nie jest jednak chyba zaskoczeniem głęboka niespójność między wojowniczą retoryką rządzących w kwestiach polityki klimatycznej a potulnym podporządkowywaniem się jej. Powinniśmy byli się już przyzwyczaić.