Gdy zbliżają się wybory,
Pięknoduchów zestaw spory
Wzdycha nazbyt teatralnie,
Wesprzyj nas już teraz!
Żeby było kulturalnie.
By debatę tak prowadzić,
By się spierać, a nie wadzić,
A rozsądne argumenty,
By błyszczały jak diamenty.
Tak śpiewał w piosence „Lubię brutalne kampanie” Ryszard Makowski (niegdyś i obecnie znowu Kabaret OT.TO) mniej więcej 14 lat temu. Jasne jest, że sielankowa wizja kampanii wyborczej jest nie do zrealizowania, a kto się jej spodziewa, ten faktycznie jest pięknoduchem. Kampanie zawsze są teatrem, a w teatrze jak to w teatrze: robi się specjalny, mocny makijaż, żeby go było widać w widowni, stosuje się emfazę, angażuje widzów emocjonalnie. Wszystko to jest jasne, oczywiste i nie ma co się na taki stan rzeczy obrażać. Pod warunkiem wszakże, że nie jest to jedyny wymiar kampanii.
Na półtora miesiąca przed wyborami jedną z najwyraźniejszych osi kampanii są kwestie, o które władza postanowiła spytać wyborców w czasie referendum, które ma się odbyć jednocześnie z elekcją parlamentarną. To połączenie samo w sobie rodzi już zresztą problemy i wątpliwości, związane ze sposobem głosowania.
Przypomnijmy, jakie to cztery kwestie Zjednoczona Prawica uznała za najistotniejsze obecnie w kraju: sprawę przyjmowania imigrantów w ramach mechanizmu unijnego, sprawę rozbiórki ogrodzenia na granicy z Białorusią, sprawę podwyższenia wieku emerytalnego oraz sprawę „wyprzedaży” majątku państwowego. Sposób sformułowania pytań, włączenie referendum w kampanię wyborczą, przedstawianie tych tematów przez rządzących sprawiają, że nie ma tu mowy o poważnej dyskusji.
Pytaniami referendalnymi zajmowałem się już w kilku miejscach (między innymi w tygodniku „Do Rzeczy”). Spójrzmy jednak choćby w skrócie na tematy, które wrzuciła władza do kampanii poprzez referendum.
Pytanie o relokację uchodźców, czyli unijny mechanizm, nie jest pytaniem o imigrację w ogóle. A to powinien być temat do dyskusji. Nie ma powodu, żeby ograniczać się do kwestii relokacji. PiS sprowadził do Polski kilkaset tysięcy obcokrajowców, w tym z państw muzułmańskich, ulegając w ten sposób przede wszystkim dużym korporacjom, bo to one masowo sprowadzają pracowników z Pakistanu, Bangladeszu czy Gruzji. Według ZUS, w systemie jest w tej chwili ponad 700 tys. osób bez polskiego obywatelstwa. To nie są pracownicy bezproblemowi. Można się poważnie obawiać, że Polska wkroczyła właśnie – szczególnie wobec alarmistycznych prognoz demograficznych – na drogę krajów takich jak Niemcy, Francja czy Szwecja, przy jednoczesnej wojowniczej retoryce rządu, mającej maskować problem i gasić wątpliwości. Statystyki przestępczości już teraz pokazują, że w relacji do liczby przybyszy najbardziej kłopotliwi z punktu widzenia przestępczości są Gruzini. Za tymi informacja nie idzie jednak żaden plan czy strategia.
Nie ma także dyskusji o dalszym postępowaniu wobec uchodźców z Ukrainy. Tymczasem Polska ponosi koszty ich utrzymywania przy wątpliwej wysokości wpływach podatkowych. Jak poinformowało mnie Ministerstwo Finansów, na podstawie szacunkowych danych na koniec lipca 2023 r. wpływy (czyli wpłaty minus zwroty) do budżetu państwa od zarejestrowanych ogółem obywateli Ukrainy – według MF nie sposób tu wyodrębnić osób, które zostały objęte specjalnym statusem na podstawie polskiej specustawy, czyli są uchodźcami i nie było ich w Polsce przed 24 lutego ubiegłego roku – z tytułu podatków PIT i VAT krajowego wyniosły w 2022 r. ok. 5,6 mld zł, a w obecnym – niespełna 2,2 mld zł.
Ale masowa obecność Ukraińców w Polsce – odmienna od tej sprzed 24 lutego, bo wówczas ludzie przyjeżdżali jedynie do pracy – to nie tylko wyzwanie finansowe, ale także polityczne. Nie ma w tej kampanii rozmowy o tym, jak podejść do sytuacji, w której ukraińska mniejszość zacznie się domagać prawa do wybierania własnej reprezentacji politycznej.
Pytanie o rozbiórkę płotu na granicy z Białorusią ma wydźwięk najczyściej kampanijny i jest próbą wepchnięcia Koalicji Obywatelskiej w rolę zwolenników takiego posunięcia. Próbą, jak dotąd, nieudaną. Kandydatka, która domagała się rozebrania ogrodzenia (i rozdania jego części mieszkańcom Podlasia), Jana Szostak, została z list KO skreślona i startuje ostatecznie z listy Lewicy. Nawet jednak w jej ramach jej postulat jest ekstremalny, a pytanie referendalne w tej sprawie nie ma kompletnie sensu i nie dotyczy realnego problemu.
Pytanie o wyprzedaż państwowego majątku jest sformułowane w nieneutralny sposób. W dodatku posługuje się terminem „wyprzedaż”, oznaczającym zbywanie czegoś po okazyjnej, obniżonej cenie, a więc nie wyklucza w żaden sposób normalnej prywatyzacji. Zawiera też założenie, że Polacy mają kontrolę tylko nad czymś, co jest w jakimś stopniu państwowe – a to myślenie jak żywcem wyjęte z Peerelu i teza całkowicie nieprawdziwa. Nad państwowym majątkiem kontrolę ma bowiem przede wszystkim partia rządząca, niezależnie od tego, kto rządzi, zaś Polacy są właścicielami prywatnych firm i oby było ich jak najwięcej. Owszem, potrzebna jest dyskusja o zakresie własności państwowej. Lecz to z całą pewnością nie jest do niej wstęp.
Wreszcie pytanie o wiek emerytalny, które ma populistyczny charakter. To również jest realny temat do dyskusji, ale właśnie do dyskusji, a nie kampanijnego pokrzykiwania. Nie można nawet powiedzieć, że wydolność polskiego systemu emerytalnego stoi pod znakiem zapytania. Jest po prostu jasne, że system nie wytrzyma w perspektywie dwóch czy trzech dekad, a podwyższenie wieku emerytalnego wydaje się po prostu nieuchronne. Opublikowana dopiero co przez GUS prognoza liczby ludności Polski w roku 2060 jedynie w wariancie optymistycznym przewiduje 34,8 mln (co przecież i tak stanowi wyraźny spadek wobec stanu obecnego). W wariancie centralnym ma to być 30,4 mln, a w niskim – jedynie 26,7 mln! Liczba osób w wieku emerytalnym, które mają być utrzymywane przez jedną osobę pracującą, wzrośnie radykalnie.
Tak jak efektem powołania komisji ds. rosyjskich wpływów jest utopienie sprawy badania takich wpływów w rzetelny i ponadpartyjny sposób, tak wrzucenie opisanych czterech tematów do referendum, organizowanego w najściślej wyborczym kontekście, w dużej mierze kasuje te tematy na jakiś czas z poważnej debaty. A przecież to rządzący wybierali, o co jest im wygodnie obywateli zapytać. Nie padły pytania o inne sprawy tak samo ważne albo ważniejsze.
Nie ma więc na przykład pytania o zadłużanie Polski, które jest dziś jednym z najistotniejszych. Ma to zresztą swoje odbicie w sondażach. „Rzeczpospolita” opublikowała badanie przeprowadzone przez IBRIS, z którego wynika, że na pierwszym miejscu w hierarchii problemów istotnych zdaniem Polaków jest stan systemu opieki zdrowotnej, na drugim – inflacja, na trzecim – bezpieczeństwo i wojna na Ukrainie. Jedynie ta ostatnia sprawa została muśnięta w referendum za sprawą pytania o płot na granicy z Białorusią. Sam płot (bez zdefiniowania, w jakim sensie i rozumieniu) znalazł się w tym zestawieniu na miejscu szóstym, wyprzedaż majątku narodowego – na dziesiątym, a na dwóch kolejnych pozostałe kwestie referendalne. Za ważne uważa je około 25 proc. respondentów, czyli mniej niż wynosi grupa badanych, deklarujących chęć głosowania na Zjednoczoną Prawicę.
Natomiast zagadnienie bezpieczeństwa łączy się z nieobecnym niemal w kampanii pytaniem o stan finansów. Polska zamawia sprzęt wojskowy na potęgę – skala kosztów, według ostrożnych, nieoficjalnych szacunków (bo oficjalnego podsumowania nie zobaczyliśmy), to mniej więcej pół biliona złotych. Te pieniądze skądś trzeba będzie wziąć, tymczasem potrzeby pożyczkowe polskiego budżetu, według najnowszych szacunków, wyniosą w przyszłym roku aż 225 mld zł. Dług publiczny dzisiaj to już ponad 1,6 bln zł i choć w relacji do PKB to 48,1 proc. na koniec I kwartału tego roku, czyli lekki spadek wobec kwartału poprzedniego, to w miarę spadku inflacji ta relacja będzie się pogarszać. Jednak dyskusji o pożyczaniu pieniędzy, podatkach, finansowej wydolności państwa w zasadzie w kampanii nie ma – poza Konfederacją, która z uporem stara się budować swoją pozycję między innymi na tych zagadnieniach.
Nie ma także nie tylko wśród pytań referendalnych, lecz również w tematach kampanii rozmowy o dramatycznych konsekwencjach, jakie dla Polski niesie unijna polityka klimatyczna. Wejście w życie systemu ETS 2 (opodatkowanie transportu czy emisji z budynków), dyrektywy EPBD o charakterystyce energetycznej budynków czy systemu rozszerzonego raportowania dla spółek giełdowych, opartego na najczystszej ideologii (ESG) to nie odległe dekady, ale sprawa najbliższych kilku lat. Można zrozumieć, że nie są tematy każdego z wieców wyborczych (choć sprawy unijnych regulacji, wynikających z Fit For 55 jak najbardziej by się w tej roli sprawdziły), ale fakt, że w kampanii się o tym po prostu milczy jest jednak nieco przerażający. Być może dzieje się tak dlatego, że są to w większości zagadnienia niewygodne dla obu największych obozów partyjnych. PiS zgodził się praktycznie na wszystkie te kwestie, a Koalicja Obywatelska tego akurat zmieniać nie zamierza. Rafał Trzaskowski na Campusie Polska Przyszłości woli wygłaszać absurdalne tyrady o „płonącej planecie” niż powiedzieć otwarcie uczestnikom spotkania, że przyjęte regulacje UE będą dla nich oznaczać w przyszłości zubożenie, brak perspektyw i osobistej wolności.
Abstrahując już jednak nawet od referendum – u progu ostatniej fazy kampanii komentarze i spory pomiędzy politykami skupiają się na sprawach albo mało istotnych, albo wręcz na politycznym przyczynkarstwie. Tradycyjnie komentatorzy uwielbiają się rozwodzić nad kształtem list wyborczych, co jest częścią gry w „kto kogo”. Tak naprawdę nie ma to jednak niemal żadnego znaczenia dla większego obrazu i realizacji tego czy innego planu politycznego. Może tylko o tyle, że niedoceniana i niezrozumiana jest w Polsce kwestia wagi głosowania w okręgach, a tak naprawdę to one w dużej mierze decydują o składzie Sejmu, a więc jakieś znaczenie mają lokalne pojedynki kandydatów. Jednak poza tym jest to wewnątrzpartyjna zabawa, a przecież w polskim systemie partyjnym i tak kierunek rządów oraz programy nie zależą od posłów, wybieranych proporcjonalnie. To nie Wielka Brytania, gdzie backbenchers (ludzie z tylnych ław) są w stanie się zbuntować i wymusić dymisję premiera.
Kompletną degeneracją natomiast jest skupianie się na kandydatach takich jak Jana Szostak z jej ekstremistycznymi wypowiedziami, dotyczącymi między innymi aborcji, mającymi chyba być rodzajem performansu politycznego, czy Natalia Jabłońska, była już kandydatka Konfederacji, skreślona z listy za swoją wypowiedź o bezzasadności istnienia w Polsce zakazu jedzenia psów. Waga tego ostatniego „problemu” (Polacy przecież nie będą jeść psów, nawet gdyby zakaz – będący kwestią najczyściej kulturową – nie istniał) jest mierzona w mikrometrach w zestawieniu z takimi wyzwaniami jak choćby wspomniana wcześniej dyrektywa EPBD, której skutkiem będzie utrata kontroli nad własnymi nieruchomościami, a najpewniej konieczność sięgnięcia przez ogromną grupę Polaków po specjalnie sformatowane kredyty na przystosowanie ich domów do unijnego standardu. Co oczywiście będzie skutkowało uzależnieniem od instytucji finansowych. Czy ktokolwiek słyszał, żeby jakikolwiek dziennikarz zapytał któregoś z liderów albo z kandydatów, jakie ma propozycje – konkretne – na poradzenie sobie z tą sytuacją? Przypominam, że pierwsze budynki spełniające wymogi dyrektywy, na razie publiczne, mają być budowane od 2026 r., od 2028 r. zaś niskoemisyjne mają być już wszystkie nowo budowane domy. To raptem pięć lat – sprawa stanie się aktualna już na początku kolejnej kadencji Sejmu!
Na to i inne podobnej wagi pytania powinni odpowiedzieć liderzy partyjni – wszystkich partii, mających zarejestrowane po 6 września listy ogólnopolskie – podczas uczciwej, rzetelnej debaty, która pozwoliłaby zainteresowanym porównać poglądy i rozwiązania. Takiej debaty jednak również nie będzie, choć zdarzały się w przeszłości. Dzisiaj jednak nie jest już możliwe to, co dawało się zrobić jeszcze 10 czy 15 lat temu. Zamiast tego będziemy mieć grę w spychanie na siebie winy za to, że dyskusji brak.
Co nam, wyborcom, pozostaje? Nie ma tu wspaniałych i zaskakujących rad. Jeśli chcemy wybierać świadomie, musimy przede wszystkim odciąć się mentalnie od teatru pozorów i czczej retoryki, którym próbują nas karmić politycy, a przede wszystkim te media, które wcielają się w rolę partyjnych agitek. Określmy sobie sami, co jest dla nas ważne i szukajmy tych, którzy są w stanie udzielić odpowiedzi na nasze pytania. Tylko tyle i aż tyle.
Łukasz Warzecha