Muszę się pochwalić: krytykowałem Jerzego Owsiaka i Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy zanim to było modne. Pierwszy tekst, wskazujący na wątpliwe aspekty tej imprezy, umieściłem w Salonie24 w 2007 r. Ponad 15 lat temu. Od tego czasu powiedziano już chyba wszystko, a i sytuacja samego Owsiaka się zmieniła.
Istnieją dwa naczelne nurty krytyki WOŚP i samego jej założyciela. Pierwszy, w który się nie wpisywałem, to zajmowanie się sprawami finansowymi Orkiestry, pana Owsiaka i Przystanku Woodstock, czyli „świeckiej” odnogi WOŚP. Nie żeby nie było tu nic do wyjaśnienia, ale zawsze uznawałem, że ważniejszy jest społeczny i polityczny aspekt sprawy – choć te dwa są ze sobą oczywiście powiązane. Wydaje się jednak, że wątek finansowy bywa nadmiernie eksponowany – pewnie dlatego, że bardziej uderza po oczach. Jednak wówczas umykają imponderabilia, a to one są istotą problemu.
Swoją krytykę mieściłem zawsze przede wszystkim w drugim wątku, zajmując się politycznym usytuowaniem i wykorzystywaniem Jerzego Owsiaka. To może mniej efektowne, ale jednak ważniejsze, bo stąd właściwie pan Owsiak się wziął i jego polityczna użyteczność zdecydowała o jego pozycji w elicie III RP.
Wesprzyj nas już teraz!
W jednym z tekstów wiele już lat temu nazwałem lidera WOŚP „autorytetem ostatniej szansy” (authority of last resort – sformułowanie of last resort nie ma w polskim zgrabnego odpowiednika i oznacza środek, po który sięga się w ostateczności, gdy wszystko inne zawiedzie). Na czym to polegało?
Działał tu jeden z wielu sprawdzonych mechanizmów socjotechnicznych. Mówiąc w uproszczeniu: tworzy się przedsięwzięcie, które będzie skutecznym narzędziem moralnego szantażu, a na jego czele stawia się człowieka z jedynie słusznymi poglądami; następnie sięga się po tego człowieka w momentach potrzeby ostatecznej, aby wówczas zstąpił ze swojego piedestału świeckiego świętego i wygłosił kilka słów potępienia albo poparcia w sprawach doczesnych. Ściśle politycznych. Potem wraca na piedestał, bo taka osoba nie może być wykorzystywana zbyt często.
WOŚP przez wiele lat była bardzo skutecznym narzędziem moralnego szantażowania. Moralny szantaż jest szczególnie łatwy w Polsce, gdzie maksymalizm moralny w wielu sprawach jest wrodzoną postawą, a łączy się z nim tendencja do szybkiego potępiania każdego, kto nie wpisuje się w daną opowieść – w tym wypadku o „chorych dzieciach”. Wystarczy spojrzeć, jak wygląda debata wokół polskiej polityki wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej: aby zostać oskarżonym o prorosyjskość czy „onucyzm” wystarczy choćby w niewielkim stopniu krytykować poziom polskiego zaangażowania. Identycznie wygląda sprawa z WOŚP: każda krytyka Jerzego Owsiaka była automatycznie uznawana za atak na samą ideę pomagania słabszym i potrzebującym. Krytyka Orkiestry zakrawała na zbrodnię. Jerzy Owsiak przez lewicowy salon został wykreowany na skrzyżowanie Mahatmy Gandhiego ze św. Franciszkiem, tylko lepszym, bo niewierzącym.
Z takim zasobem amunicji był wzywany do boju przez lata jedynie w ostateczności. Znakomitym przykładem było jego wystąpienie po opublikowaniu w 2007 r. głośnej książki Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, która stała się początkiem publicznej dyskusji o przeszłości byłego prezydenta. Jakiś czas później Jerzy Owsiak w następujący sposób skomentował podczas publicznego wystąpienia badania historyków (chodziło wtedy także o Pawła Zyzaka i jego książkę o Lechu Wałęsie): „Dość tego szmaciarstwa. Jak trzeba, mogę przyłożyć z baśki”. Mówiąc o „szmaciarstwie”, lider WOŚP miał na myśli nie tylko konkretne osoby, ale też Instytut Pamięci Narodowej w ogóle, co jakoś zgrabnie konweniuje z jego rodzinnym pochodzeniem. Nawiasem mówiąc, ta wypowiedź, utrzymana w charakterystycznym dla pana Owsiaka knajackim tonie drobnego cwaniaczka, doskonale charakteryzuje jego obejście i maniery.
Był zatem przez lata Jerzy Owsiak wykorzystywany w takim właśnie charakterze, ale z czasem jego użyteczność znacznie się zmniejszyła. Dziś jest już tylko jedną z wielu postaci lewicowego zbioru. Jak to się stało?
Ten proces miał kilka przyczyn. Pierwsza leży w samym charakterze „dyrygenta” WOŚP. Pan Owsiak jest nieuleczalnym egocentrykiem, nawet egotykiem – i nad tym trzeba się przez moment zatrzymać, bo ta jego cecha ma również związek z oceną WOŚP jako całości.
Wielka Orkiestra bywa nazywana imprezą charytatywną – i jest to zasadniczy błąd. Działalność charytatywna bowiem zakłada zdecydowany prymat dzieła nad realizującą je osobą. Ważne jest dzieło, a nie jego realizator. Ten ostatni pozostaje z zasady w cieniu i obowiązuje go skromność. W przypadku WOŚP wygląda to całkiem inaczej: w centrum jest wielki szołmen Jerzy Owsiak. To na nim wszystko się opiera, on bryluje, on jest najważniejszy i przyćmiewa wszystkich innych. Nie ma w tym za grosz skromności. Już samo to może niektórych od WOŚP odrzucać – i to tym bardziej, im wyraźniej „dyrygent” angażuje się politycznie.
A przed tym właśnie pan Owsiak nie umiał się powstrzymać. Hamulce puściły mu całkowicie po 2015 r.: coraz częściej zabierał głos w sprawach ściśle politycznych i światopoglądowych z własnej, jak się wydaje, inicjatywy i z powodu swojego temperamentu. Rozmieniał się na drobne, a wobec generalnego wzmożenia walki politycznej i społecznego pęknięcia jego znaczenie również zaczęło maleć. Postawy antypisowskie były bowiem silne i twarde z innych powodów, pan Owsiak nie był już konieczny jako narzędzie ich pobudzania. Dzisiaj wykorzystywanie go w charakterze autorytetu ostatecznego nie ma większego sensu, bo dla większości jest już całkowicie jasne, że jest po prostu przedstawicielem jednego obozu politycznego. Stało się tak również z powodu wycofania transmisji WOŚP z TVP – dziś Orkiestrę wspiera jedynie TVN, którego stosunek do władzy jest jasny. I to jest druga przyczyna, dla której pan Owsiak nie jest już tak użyteczny jak był.
Kolejna kwestia to fakt, że sekta Jerzego Owsiaka przestała być widoczna jako oddzielna kategoria, niknąc w szerszej sekcie twardych przeciwników PiS. Przez wiele lat jednak była zasobem samego lidera Orkiestry. Sektę charakteryzował bezprzykładny fanatyzm, którego sam wielokrotnie doświadczyłem najpierw w postaci najazdów na mój blog na Salonie24, a później na Twitterze. Abstrahując od chamstwa, agresji, nawet gróźb, jakie się wylewały z kierowanych do mnie – i do każdego krytyka WOŚP – postów, było to na swój sposób zabawne: zwolennicy tolerancji i miłości – a były to przecież oficjalne Owsiakowe hasła – byli gotowi wpić się zębami w gardło każdego, kto ośmielił się nie wielbić świeckiego świętego i jego imprezy.
Sekta Owsiaka w swojej fanatycznej nienawiści wobec jego krytyków kieruje się doskonale znanym mechanizmem socjologicznym, który pan Owsiak wykorzystał po mistrzowsku (on lub ci, mądrzejsi od niego, którzy mają o socjologii jakieś pojęcie, a stali raczej w drugim rzędzie, bo czy ma je sam frontman WOŚP – wątpię). To mechanizm łatwego podbudowywania przekonania o swojej moralnej wyższości. Nie jest to zjawisko unikatowe, pojawia się w bardzo wielu sytuacjach. Działało podczas pandemii covid („jestem za obowiązkiem szczepień, a więc jestem moralnie lepszy od tych »zabójców«, którzy przeciwko niemu protestują”), działa podczas wojny na Ukrainie („najgłośniej krzyczę, że nienawidzę kacapów i Putina, oraz że musimy pomagać Ukrainie do końca, więc jestem moralnie lepszy od tych, którzy w tej sprawie dzielą włos na czworo”). Człowiek zwykle ma choćby mimowolną świadomość swoich etycznych ułomności, jeśli więc ktoś oferuje mu łatwe odkupienie grzechów – w wypadku WOŚP poprzez niewielki datek składany raz w roku – jest to atrakcyjna dla ludzkiej psychologii propozycja. Na tym samym opierał się jeden z największych problemów w historii Kościoła – handel odpustami. W pewnym sensie Jerzy Owsiak i WOŚP uprawiają właśnie handel świeckimi odpustami. Kupujący je czują się więc nie tylko rozgrzeszeni, lecz również mają poczucie moralnej wyższości nad tymi, którzy udziału w imprezie nie biorą lub odnoszą się do niej krytycznie. Nie ma przy tym kompletnie znaczenia, jakie mają argumenty albo w jakich innych dziedzinach działają na rzecz pomocy potrzebującym. Mogą nawet pracować jako wolontariusze w hospicjum – jeśli tylko skrytykują Orkiestrę, okazują się nic niewartymi moralnymi śmieciami.
Trzeba jeszcze zająć się legendą niezbędności WOŚP, według której bez Orkiestry dziesiątki albo setki tysięcy dzieci i nie tylko zostałyby bez pomocy. To oczywista bzdura. W czasie ostatniego, XXX finału zebrano 224 mln zł (na okulistykę dziecięcą). Tymczasem wydatki na ochronę zdrowia w 2021 r. wyniosły ponad 125 mld zł. Oczywiście tylko część z tej sumy jest przeznaczona na nowy sprzęt, a organem prowadzącym większości szpitali nie jest ministerstwo, tylko samorządy. Ogromna część szpitali jest także potężnie zadłużona. Mimo to skala pomocy WOŚP jest mikroskopijna w relacji do ogólnej sumy. Trzeba też pamiętać, że nawet jeśli zadłużony szpital dostanie do dyspozycji – bo sprzęt nie jest przekazywany na własność – taki czy inny aparat od Orkiestry, musi już sam znaleźć pieniądze na jego utrzymanie, eksploatację, obsługę. A z tym bywa problem, stąd pojawiające się co jakiś czas historie o aparaturze z serduszkiem, która nie jest wykorzystywana. Paradoks polega na tym, że Fundacja WOŚP, która według własnych deklaracji stara się tak dobierać adresatów pomocy, aby sprzęt mógł być używany, tym samym nie dostarcza go do szpitali w najgorszej sytuacji, czyli tam, gdzie opieki brakuje najbardziej.
Inny wątek tej legendy to rzekomo rosnące nieustannie wsparcie finansowe dla Orkiestry. Faktycznie, niemal w każdym kolejnym roku ostateczny rezultat zbiórki jest wyższy niż rok wcześniej (wyjątkiem był 2007 r., gdy zbiórka przyniosła 30 377 335 zł, o ok. 300 tys. mniej niż w 2006 r.). Nie były to jednak zawsze skokowe różnice, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę inflację. Np. różnica między 2012 a 2013 r. wynosiła raptem ok. 19 tys. zł. Kwota zebrana podczas ostatniego finału była natomiast o niespełna 14 mln zł wyższa niż w roku 2021.
Tyle że od wielu już lat do kwoty zbiórki wrzuca się łącznie pieniądze zebrane od ludzi na ulicach oraz wpłaty od firm. A to całkiem inna sprawa. To pieniądze zbierane na ulicach wyznaczają prawdziwą popularność i stosunek do WOŚP, tyle że nie sposób odszukać informacji, ile konkretnie z tego źródła pochodzi. Nie znajdziemy jej ani na stronie Fundacji WOŚP, ani w sprawozdaniach finansowych, gdzie łącznie wyliczane są przychody z danego finału, bez podziału na wpłaty gotówkowe, przelewy oraz wpłaty od osób prywatnych i osób prawnych.
Zakładam, że te informacje – które przecież bez problemy można by zebrać i przedstawić – są ukrywane nie bez powodu, mogłoby się bowiem okazać, że od jakiegoś już czasu większość zbieranych pieniędzy nie pochodzi od zwykłych ludzi, ale od firm. Być może nawet tych największych. Wspieranie Wielkiej Orkiestry jest bowiem dzisiaj elementem korporacyjnej poprawności politycznej, podobnie jak inne zaklęcia: inkluzywność, równe traktowanie, równe szanse, ekologia, społeczna odpowiedzialność biznesu. Za tym bełkotem kryje się zwykle stworzenie jakiejś fasady – odpowiedniego regulaminu postępowania w firmie, jakichś dętych programów, mających na celu np. zwalczanie „dyskryminacji ze względu na orientację seksualną” (do prowadzenia tego ostatniego najlepiej wynająć którąś z dobrze umocowanych fundacji). Przelewanie dużych pieniędzy na Orkiestrę przez firmy jest częścią tego rytuału, ale nijak nie pokazuje to faktycznego społecznego odbioru imprezy.
Muszę jednak przyznać, że ostatnie lata to w przypadku Jerzego Owsiaka zmiana na lepsze – z mojego punktu widzenia. Więcej ostentacyjnie politycznych wypowiedzi, zerwanie z mitem ponadpartyjności, wreszcie degradacja pana Owsiaka w roli ostatecznego autorytetu – wszystko to sprzyja przesunięciu jego samego i stworzonej przez niego imprezy na właściwe miejsce. Szczególnie zaś ucieszyłoby mnie, gdyby pan Owsiak w końcu poszedł drogą Janiny Ochojskiej i trafił na listy wyborcze Koalicji Obywatelskiej albo Lewicy, a potem do Sejmu albo jeszcze lepiej – do Parlamentu Europejskiego. To postawiłoby kropkę nad „i”. A przy okazji zapewne wiele osób wreszcie mogłoby się przekonać o jego prawdziwej twarzy, której niektórzy nadal upierają się nie dostrzegać. Tak jak to się stało w przypadku pani Ochojskiej, która cieszyła się szacunkiem za pracę w Polskiej Akcji Humanitarnej (faktycznie robiącej wiele dobrego – kto na przykład pamięta szlachetną akcję „Pajacyk”?), a gdy trafiła do polityki, okazała się osobą, mówiąc najdelikatniej, o umiarkowanych lotności i rozeznaniu.
Obawiam się jednak, że z punktu widzenia pana Owsiaka jakakolwiek oferta polityczna – wiążąca się przecież mimo wszystko z wzięciem na siebie jakiejś odpowiedzialności – nie będzie atrakcyjna. Jej akceptacja oznaczałaby bowiem rezygnację z bardzo komfortowego życia, jakie zorganizował sobie przez lata na fundamencie WOŚP. Wielka szkoda.
Łukasz Warzecha