„W okresie od dnia 20 marca 2020 r. do odwołania na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej ogłasza się stan epidemii w związku z zakażeniami wirusem SARS-CoV-2” – głosiło rozporządzenie ministra zdrowia z 20 marca 2020 roku. W początkowym okresie kolejne rozporządzenia, łamiące prawa obywatelskie, były podpisywane jedynie przez szefa Ministerstwa Zdrowia, wtedy Łukasza Szumowskiego. Dopiero po paru tygodniach, pod wpływem krytyki płynącej z kręgów ekspertów od prawa konstytucyjnego, kolejne ograniczenia zaczęto wprowadzać rozporządzeniami Rady Ministrów.
Mija dzisiaj piąta rocznica początku wprowadzania w Polsce ograniczeń, które w bezprecedensowy sposób łamały prawa obywateli i niszczyły gospodarkę. Odpowiadał za to rządzący wówczas PiS. Odpowiedzialności nie poniósł do dzisiaj nikt, bo nie sposób uznać za taką zajmowania się przez obecną władzę stricte politycznymi odpryskami tamtych decyzji, takimi jak sprawa zakupu respiratorów czy próba przeprowadzenia wyborów kopertowych. Zresztą w tych kwestiach również nie odbyły się procesy.
Nie sposób opisać w krótkim felietonie nawet z grubsza wszystkich wymiarów tego fatalnego czasu, który cudownie skończył Władimir Putin, uderzając na Ukrainę i powodując napływ do Polski setek tysięcy niezaszczepionych Ukraińców, co nagle przestało sanitarystom przeszkadzać. Dlaczego – do dziś nie wyjaśnili. Nie wyjaśnili zresztą wielu innych kwestii.
Wesprzyj nas już teraz!
To tamten czas przymusowego siedzenia w domu – pamiętają państwo jeszcze, że Krzysztof Stanowski pouczał wówczas, że należy „siedzieć na dupie” i nie wyściubiać nosa? – skłonił mnie do rozpoczęcia regularnych emisji na moim kanale YouTube’owym. Materiały były regularnie demonetyzowane. Tytuł, z którym jestem przede wszystkim związany – „Do Rzeczy” – był jednym z niewielu miejsc, gdzie można było pisać swobodnie o tym, z jakim piętrowym absurdem mamy do czynienia. Jego symbolem pozostaje zamknięcie lasów, ale powinno nim również być zamknięcie 1 listopada 2020 r. cmentarzy (czemu nie podporządkowali się niektórzy odważni proboszczowie). Gdy jakiś czas później Sieć Obywatelska Watchdog Polska domagała się od Kancelarii Premiera odpowiedzi na pytanie, jakie konkretnie przesłanki stały za tą decyzją, została poinformowana, iż „odtworzenie procesu myślowego, który towarzyszył Prezesowi Rady Ministrów w podjęciu tej konkretnej decyzji oraz wskazanie, który głos doradczy był pomocny lub kluczowy w jej podjęciu, jest z praktycznego punktu widzenia niemożliwe i wymagałoby zainicjowania działań tworzących nowe informacje, które mogłyby później okazać się nierzetelne lub nieścisłe”. Przy tym warto przypomnieć, że posiedzenia rady medycznej przy premierze, której przewodniczył prof. Andrzej Horban, nie były protokołowane. Wiemy natomiast, że wielu spośród zasiadających w niej lekarzy miało na koncie lukratywną współpracę z producentami szczepionek na covid.
O czasie pandemii, nie tylko w Polsce, powinny powstać książki. Samo opisanie socjotechnicznych zabiegów, po jakie sięgano, aby nastraszyć ludzi i skłonić ich do wypełniania najgłupszych rządowych regulacji zajęłoby dziesiątki stron. Kto pamięta, jak jeszcze przed północą w piątek 26 lutego 2021 r. skutecznie chroniły nas przed wirusem chusty i przyłbice, żeby minutę po północy, w sobotę, stać się całkowicie nieskuteczne, a jedyną dozwoloną formą „ochrony” stały się maseczki?
Trzeba jednak przypomnieć przynajmniej niektóre nazwiska czy środowiska, obarczone szczególną odpowiedzialnością. Pozostawiam tu na boku kwestie stricte polityczne, takie jak niedoszłe wybory kopertowe czy wątpliwe zakupy dokonywane w imieniu rządu. Fakt, że w niemrawy sposób próbuje się za ich rozliczenie zabierać obecna władza, nie wynika z jej nastawienia do ówczesnej sytuacji – opozycja w tamtym czasie nawoływała do jeszcze większego radykalizmu i marzyła o narzuceniu Polakom obowiązku szczepień. Obecne działania rządzących we wspomnianych sprawach wynikają jedynie z zapotrzebowania na polityczną krew.
Na pierwszym miejscu wśród odpowiedzialnych jest bez wątpienia pan premier Mateusz Morawiecki. To on firmował ostatecznie wszystkie głupoty i rozporządzenia, łamiące prawa obywateli. To on je podpisywał, on ich bronił, on powołał koszmarny twór zwany radą medyczną. On zdecydował, że najpierw trzeba zamknąć połowę gospodarki i postawić setki tysięcy przedsiębiorców na krawędzi plajty, a potem – że trzeba w gospodarkę wpompować 200 mld zł, co potężnie napędziło inflację. Rozwiązywał tym samym problem, który sam stworzył. On przeprowadzał „procesy myślowe”, które stały za covidową specustawą – potwornym, monstrualnym aktem prawnym, do którego ówczesna władza powciskała mnóstwo dodatkowych regulacji, jednocześnie dbając o to, żeby zwolnić się z wszelkiej odpowiedzialności. Ustawę liczącą kilkaset stron posłowie otrzymali na kilkanaście godzin przed głosowaniem.
Z politycznej odpowiedzialności nie może również zostać zwolniony pan Jarosław Kaczyński, który jako lider obozu władzy akceptował wszystkie działania i nadawał im kierunek.
Na kolejnym miejscu trzeba postawić dwóch ministrów zdrowia: panów Łukasza Szumowskiego (do sierpnia 2020 r.) i Adama Niedzielskiego. Ten drugi ponosi większą odpowiedzialność, bo też sprawował urząd przez dłuższy czas podczas trwania covidowej paranoi. Zostanie zapamiętany jako postać wprost paskudna – beznamiętny urzędas o charyzmie cyborga, odmawiający odpowiadania na pytania i wyjaśniania motywów swojego postępowania. Tymczasem to on odpowiada za ponad 6 tys. nadmiarowych zgonów na milion mieszkańców w Polsce w latach 2020-2022, co było wynikiem rekordowym w skali Europy.
Dalej powinniśmy zbiorczo wymienić lekarzy histeryków, takich jak wspomniany prof. Horban, dr Grzesiowski, prof. Simon i inni medyczni celebryci, wzmacniający atmosferę paniki, a przede wszystkim – to kluczowe – postrzegający wszystkie sfery życia przez pryzmat epidemii. Nierozumiejący ani gospodarki, ani problemu wolności obywatelskich. Patologie środowiska lekarskiego wyszły wówczas na jaw bardziej niż kiedykolwiek, a już zwłaszcza w momencie, gdy lekarze niepodporządkowujący się jedynie słusznej narracji zaczęli być stawiani przed sądami lekarskimi, co nierzadko skutkowało zawieszeniem prawa do wykonywania zawodu, a więc niszczeniem tych ludzi.
Doskonale pamiętam, jak na senackiej Komisji Zdrowia prof. Andrzej Matyja, ówczesny prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, gorliwie zapewniał obecnych, że NIL będzie wzywał lekarzy, niepowielających oficjalnej narracji, do tłumaczenia się.
Nie zapominajmy też o policji i jej cywilnym zwierzchniku, panu ministrze Mariuszu Kamińskim. Policjanci wykonywali wtedy polecenia na podstawie rozporządzeń sprzecznych z prawem, co następnie stwierdzały sądy. Łamana była przez nich notorycznie zasada ne bis in idem – zakaz karania dwukrotnie za ten sam czyn, ponieważ w przypadku odmowy przyjęcia mandatu wypisywali wniosek o ukaranie do Sanepidu. Organizowane były najazdy uzbrojonych po zęby kilkudziesięcioosobowych oddziałów prewencji na lokale, które ośmieliły się działać mimo bezprawnych restrykcji. Policja w tamtym czasie skompromitowała się całkowicie.
Kolejna grupa to cenzorzy, którzy już wówczas zaczęli wprowadzać do obiegu dzisiaj owocującą narrację, jakoby zwolennicy obywatelskich wolności, domagający się uzasadnień dla nonsensownych działań władzy, kolportowali rosyjski przekaz. Joanna Lichocka, pisowska La Pasionaria, doprowadziła do zdjęcia z anteny TVP programu Jana Pospieszalskiego tylko dlatego, że ten po prostu wykonywał swoją pracę – zaprosił do programu osoby o różnych poglądach na sytuację. Janusz Cieszyński, od 2021 r. pełnomocnik rządu do spraw cyberbezpieczeństwa, również uprawiał miękką cenzurę, wskazując media, które nie dość gorliwie lansowały covidowe szaleństwo.
Media zresztą też odegrały haniebną rolę, całkowicie niemal kasując odrębne głosy, również te najbardziej fachowe, płynące od lekarzy. Histeryczne występy redaktorów Agnieszki Gozdyry czy Grzegorza Jankowskiego pozostaną w pamięci na długo.
Wreszcie trzeba niestety wspomnieć o polskim Kościele, który niemal bez słowa protestu podporządkował się restrykcjom, a nawet nierzadko sam je gorliwie wspierał. Było to wielkie, bolesne rozczarowanie. A pamiętać trzeba, że tak radykalnych ograniczeń w działalności Kościoła nie wprowadziła nawet głęboka komuna. Tym bardziej należy się podziękowanie tym kapłanom, którzy mieli odwagę zachować się inaczej.
Często pojawia się próba usprawiedliwiania ówczesnej władzy tym, że „wszyscy tak robili”. To oczywiście nieprawda. I nie chodzi tylko o Szwecję, która przeszła przez epidemię bez większych strat, nie zamykając ani gospodarki, ani obywateli, ani szkół. Wiele krajów było elastycznych w stosowanych ograniczeniach, w niektórych zajmowały się nimi sądy konstytucyjne (nie w Polsce, bo Trybunał Konstytucyjny był całkowicie podporządkowany władzy). Poza tym o ile można by jeszcze ewentualnie usprawiedliwić poczynania z pierwszych kilku miesięcy trwania pandemii, to nie sposób już podejść tak do późniejszych, gdy zaczęły się pojawiać badania, pokazujące między innymi mierną lub symboliczną skuteczność NPI (non-pharmaceutical interventions), czyli wszelkiego rodzaju zakazów, nakazów, ograniczeń.
Niektórzy mówią wreszcie, że rząd musiał robić to, co robił, bo był pod presją opozycji. Czy to oznacza, że rząd ma zawsze robić to, co dyktuje mu opozycja? Czy mamy rozumieć, że rząd PiS bał się Koalicji Obywatelskiej i postępował posłusznie zgodnie z jej wytycznymi, niezależnie od logiki, danych i zdrowego rozsądku?
Ciągle nieśmiało mam nadzieję, że wymienieni przeze mnie ludzie kiedyś będą musieli odpowiedzieć za to, co zrobili. Dzisiaj o tych sprawach niemal się nie przypomina, bo zaabsorbowały nas inne kwestie. Ale skutki się nie rozpłynęły. Dzieci straciły dwa lata edukacji, ludzie poumierali, niektórzy umierają dzisiaj, bo wtedy na czas nie zrobiono im badań czy zabiegów. Przedsiębiorcy pozamykali biznesy.
Autor tego tekstu może mieć tylko jedną, drobną satysfakcję: że od początku stanął po stronie zdrowego rozsądku i wolności.
Łukasz Warzecha