Niełatwo jest w Polsce prognozować przyszłość konfliktu na Ukrainie. Przede wszystkim dlatego, że dyskusję zdominowała nic niewnosząca propaganda ukraińskiego sukcesu, a wspomnienie o jakimkolwiek innym wariancie niż „wygrana Ukrainy” (cokolwiek miałoby to oznaczać) powoduje nierzadko oskarżenia o „rezonowanie rosyjskiej propagandy”. Paradoksalnie znacznie większa swoboda i wolność debaty panują pod tym względem na Zachodzie, choć jest to oczywiście podszyte odmiennym niż w Polsce postrzeganiem własnego interesu.
Podstawowe zastrzeżenie, jakie należy uczynić, starając się przewidzieć bieg zdarzeń w wojnie rosyjsko-ukraińskiej to to, że wojna generalnie jest nieprzewidywalna. Ostrzeżenia związane z tą jej cechą pojawiały się w wielu tekstach analitycznych, w tym tych autorstwa Johna Mearsheimera, w Polsce zwalczanego za „onucyzm”. Nie tylko jednak Mearsheimer wskazywał, że im dłużej konflikt trwa, tym więcej powstaje możliwości wymknięcia się go spod kontroli. Dlatego też wszelkie prognozy są obarczone błędem, bo nie sposób przewidzieć nieprzewidywalnego. Nie musi tutaj chodzić o nieobliczalne, ale jednak oparte na konkretnej decyzji działania jednej ze stron, ale również o najczystszy przypadek, który sprowokuje gwałtowną reakcję.
Trudno też mówić o jednym możliwym scenariuszu. Rozsądna prognoza może bazować tylko na przedstawieniu kilku z nich. Najpierw jednak warto sprecyzować, co można rozumieć pod często nadużywanymi pojęciami przegranej i wygranej. W polskich mediach te słowa są stosowane jako wytrychy – bardzo często mówi się, że „Ukraina nie może przegrać”, co przecież nie jest żadną analizą ani prognozą, ale najczystszym myśleniem życzeniowym. Mówi się również, że „Rosja przegrywa”, nie starając się nawet zdefiniować kryteriów przegranej.
Wesprzyj nas już teraz!
Przede wszystkim „czysta” przegrana w konflikcie zbrojnym jest możliwa jedynie wówczas, gdy jedna ze stron zostaje pokonana całkowicie i bezwarunkowo kapituluje. Taka była na przykład przegrana Niemiec i Japonii w II wojnie światowej. To jednak zdarza się bardzo rzadko i w tym wypadku jest praktycznie wykluczone, chyba że zakładamy wybuch wojny totalnej, światowej.
W innych przypadkach postrzeganie wygranej i przegranej jest warunkowe. Na przykład w przypadku wojen izraelsko-arabskich generalny sukces strategiczny odniósł Izrael (w toku trwającego dziesięciolecia i co jakiś czas przybierającego konkretniejszą formę konfliktu), jednak nawet w przypadku operacji zakończonych jego bezdyskusyjnym sukcesem, takich jak wojna sześciodniowa (wówczas nastąpiło zajęcie arabskiej części Jerozolimy przez wojska żydowskie), wrogowie Izraela nie zostali przecież zniszczeni i wyeliminowani. Państwo żydowskie bardzo mocno poprawiło swoją sytuację, ale nie było to zwycięstwo totalne.
W przypadku wojny ukraińsko-rosyjskiej kryteria realnie możliwej wygranej i przegranej są względne. Rosja z pewnością nie osiągnęła swoich pierwotnych celów, czyli nie pokonała Ukrainy w ciągu najdalej kilkunastu dni, nie zajęła Kijowa i nie zmieniła tamtejszego rządu. Oznacza to, że nie sposób mówić o wygrywaniu, ale też nie można mówić o przegrywaniu. Cele podczas wojny ulegają modyfikacji. Za zwycięstwo Rosji można by zatem uznać sytuację, w której zachowuje ona wszystkie zdobyte po 24 lutego terytoria, utrzymuje Krym, oczywiście lądowe z nim połączenie, być może zdobywa część obecnie obleganych i atakowanych ośrodków. Mniej ostre jest pojęcie przegranej. Czy ustąpienie z części obecnie okupowanego terytorium Ukrainy byłoby przegraną? Czy byłoby nią jedynie wycofanie się poza linię z 24 lutego? Czy może przegraną byłoby jedynie całkowite wycofanie się z ukraińskiego terytorium, z Krymem włącznie? To ostatnie z kolei można by uznać za wygraną Ukrainy. Czy jednak wygraną byłoby także wypchnięcie Rosjan do granic z 24 lutego? Ukraińska propaganda z pewnością nie uznaje tego dzisiaj za kryterium zwycięstwa, ale czy jednak nie byłoby to faktyczne ukraińskie zwycięstwo?
Tu zwróćmy uwagę na niekonsekwencję stanowiska zwolenników maksymalnego zaangażowania w konflikt. Z jednej strony twierdzą oni, że Rosja właściwie już przegrała, ponieważ musiała znacząco ograniczyć swoje pierwotne plany. Z drugiej – zakładają, że wojna może się zakończyć jedynie „wygraną Ukrainy”, przez co rozumieją wariant skrajnych ustępstw ze strony Moskwy, czyli całkowite wycofanie ze wszystkich ukraińskich terytoriów włącznie z Krymem. Czyli pomiędzy rzekomą „przegraną Moskwy” (którą ma być obecny stan rzeczy) a hipotetyczną „wygraną Ukrainy” musiałby się mieścić ogromny zbiór wariantów pośrednich, które właściwie nie wiadomo, jak by definiowano.
Wynika z tego, że poza skrajnymi wariantami wygranej i przegranej brak tutaj ostrości, to zaś może paradoksalnie zwiększać szanse na zakończenie działań jakąś formą porozumienia. Kluczem do niego jest bowiem między innymi możliwość przedstawienia wyniku własnym społeczeństwom jako sukcesu. Przy czym w trudniejszej sytuacji jest Kijów niż Moskwa. Rosja nie walczy o własne terytorium, z fragmentarycznych informacji może wynikać, że wojna wywołuje wśród Rosjan znużenie, a zatem osiągnięcie nawet tylko części celów zaplanowanych przed 24 lutego stosunkowo prosto będzie pokazać Rosjanom jako własne zwycięstwo.
Trudniej ma administracja Wołodymyra Zełeńskiego. Na Ukrainie działa bowiem swoisty paradoks. Im dłużej trwa wojna, tym bardziej zmęczeni nią będą Ukraińcy, ale też tym więcej ukraińskie społeczeństwo w nią inwestuje, również w postaci życia własnych obywateli, a więc tym trudniej będzie mu się pogodzić ze stratami terytorialnymi. Można założyć, że kwestia nastrojów samych Ukraińców jest dzisiaj jednym z największych problemów na linii Kijów-Waszyngton, gdy za zamkniętymi drzwiami toczą się rozmowy o wariantach zakończenia konfliktu.
O przebiegu wydarzeń w 2023 r. zdecyduje kilka głównych czynników.
Po pierwsze – nastawienie Waszyngtonu. W ostatnich miesiącach w tej sprawie wydarzyły się dwie ważne rzeczy. Pierwsza to wybory do Kongresu. Demokraci stracili większość w Izbie Reprezentantów, ale zachowali ją (ledwo, w oparciu o stanowisko pani wiceprezydent, będącej zarazem marszałkiem Senatu) w Senacie. Balans sił zmienił się lekko na niekorzyść zwolenników głębokiego i w dużej mierze bezwarunkowego zaangażowania na Ukrainie, ale nie tak bardzo, jak obawiali się zwolennicy takiego podejścia. Mimo to tendencja jest wyraźna: hojność USA ma również swoje granice, a elektorat szczególnie republikanów w miarę zbliżania się wyborów prezydenckich (połączonych z kolejnymi wyborami do Kongresu) będzie się stawał coraz bardziej sceptyczny.
Drugie wydarzenie to podróż Zełeńskiego do Waszyngtonu. Można ją zinterpretować jako „interwencyjną”, przy czym inicjatorem tej interwencji był najpewniej Biały Dom. W wystąpieniu ukraińskiego prezydenta w Kongresie chodziło przede wszystkim o zapewnienie Republikanów, że wspieranie Ukrainy im się opłaca. Stąd wielokrotne odwołania do dwupartyjności czy podkreślanie, że nie ma potrzeby wysyłania amerykańskich żołnierzy na tę wojnę – wystarczy sam sprzęt.
Po drugie – nastawienie Zachodu, przede wszystkim Europy. Tutaj znużenie wojną i jej kosztami będzie postępowało znacznie szybciej niż w Stanach Zjednoczonych. Europa ma dla tej wojny znaczenie mniejsze niż postawa USA, ale jednak ma. Ten czynnik z pewnością odegra rolę, szczególnie w obliczu kolejnych działań Rosji, takich jak planowane odcięcie dostaw ropy do państw uczestniczących w systemie ograniczenia jej cen (a więc także do Polski). Można założyć, że nacisk na doprowadzenie do jakiegoś porozumienia będzie coraz większy. Trzeba też pamiętać, że nawet przedstawiciele Komisji Europejskiej zapowiadają, że nie ta, ale dopiero kolejna zima może być w Europie dramatyczna.
Po trzecie – zdolności do dalszego militarnego wspierania Ukrainy. Zachodnie zasoby sprzętu i broni nie są nieskończone, a już teraz zostały bardzo znacząco przerzedzone. Produkcja nie nadąża, magazyny zaczynają świecić pustkami. Armie zachodnich sojuszników Ukrainy nie mogą przecież pozbyć się całego swojego sprzętu.
Po czwarte – nastawienie ukraińskiego społeczeństwa. Ukraińcy wystawiani są na bardzo ciężką próbę. Ich kraj ponosi gigantyczne koszty i w tej chwili jest już praktycznie państwem upadłym gospodarczo, żyjącym jedynie dzięki zagranicznej kroplówce. Nie wiemy, jak duża część ukraińskiego społeczeństwa gotowa jest godzić się na dalsze ponoszenie tak olbrzymich kosztów wojny i czy rośnie gotowość do poczynienia jakichś koncesji terytorialnych, gdyby miało to doprowadzić do zakończenia działań zbrojnych. Nie wiemy tego, ponieważ z Ukrainy docierają do nas praktycznie wyłącznie propagandowe przesłania, a państwo ukraińskie funkcjonuje w warunkach ograniczonej warunkami wojennymi demokracji i wolności słowa. Brakuje wiarygodnych sondaży, natomiast trudno raczej wyobrażać sobie, że nie zachodzi tu żadna zmiana.
Po piąte – sytuacja wewnątrz rosyjskiej elity władzy. Na ten temat wiemy jeszcze mniej. Pojawiające się co jakiś czas informacje, płynące na przykład ze strony ukraińskiego wywiadu, są całkowicie niewiarygodne i stanowią po prostu część ukraińskiej propagandy. Fakty – na przykład kolejne „nieszczęśliwe wypadki” przydarzające się członkom rosyjskiej elity – mogą jednak świadczyć o tym, że na zapleczu nie jest tam spokojnie. Nie sprawdziły się przewidywania, dotyczące buntu na pokładzie w pierwszych tygodniach wojny. To nie znaczy jednak, że w którymś momencie nie może do niego dojść. Nie można jednak zakładać, że jego skutki byłyby dla Ukrainy i Zachodu jednoznacznie pozytywne. Można sobie wyobrazić zastąpienie Władimira Putina kimś wyraźnie radykalniejszym i stawiającym na natychmiastową eskalację konfliktu.
Po szóste – koszty wojny dla Rosji. Jasne jest, że zachodnie sankcje nie wywarły tak natychmiastowego i druzgocącego skutku, jak zapowiadali niektórzy. Jasne jest także, że Rosja jest w stanie poświęcić bardzo dużo, aby nie zakończyć wojny z wyraźnie dla siebie negatywnym rezultatem. Jej zdolności do przetrwania w warunkach recesji czy wyraźnego pogorszenia się standardu życia (odczuwalnego zresztą tylko dla relatywnie niewielkiej części obywateli – pozostali żyją od lat w tak niskim standardzie, że zmiana jest niemal niewidoczna) są znacznie większe niż Zachodu. Trwa również budowanie alternatywnego wobec dotychczasowego układu uniwersum handlowego, w ramach którego Rosja choćby częściowo mogłaby wyrównać straty wynikające z odcięcia zachodnich rynków zbytu dla swoich surowców. Ważną rolę odgrywają tutaj nie tylko kraje BRICS – Chiny i Indie, w mniejszym stopniu Brazylia i RPA – lecz również Turcja. Pamiętać trzeba o rosyjskiej propozycji dla Ankary, aby to właśnie ten kraj stał się nowym hubem, przez który Rosja będzie mogła transportować swój gaz i w mniejszym stopniu ropę. Jaka będzie skuteczność tych działań, jak szybko uda się je sfinalizować – pozostaje na razie niewiadomą. Jeśli idzie o wpływ sankcji na rosyjską zdolność do prowadzenia wojny – wątpliwe, aby stał się on decydujący w 2023 r. To raczej proces, który trzeba liczyć w latach. A w tym czasie może zostać już zbudowany alternatywny układ handlowy.
Po siódme wreszcie – podejście najważniejszych aktorów tego konfliktu i ich ocena potencjalnych kosztów oraz korzyści. Wojna na Ukrainie jest odbiciem strategicznych priorytetów faktycznie sprawczych sił. Nie należą do nich ani Polska, ani sama Ukraina (jakkolwiek ta ostatnia ma jednak na przebieg konfliktu wpływ zdecydowanie większy niż Warszawa). To przede wszystkim USA i Chiny, Rosja czy największe państwa europejskie w mniejszym stopniu. Warto pamiętać, że dla Chin ta wojna jest okazją do podporządkowania sobie Rosji, co z kolei nie musi być w interesie Waszyngtonu. To może prowadzić do wniosku, że Amerykanie w którymś momencie uznają, że dalsze osłabianie Moskwy nie jest im jednak na rękę.
Wziąwszy te czynniki pod uwagę, jakie ogólne scenariusze można dziś zarysować?
Scenariusz pierwszy, jeden z dwóch najbardziej prawdopodobnych, choć kontestowany w debacie publicznej w Polsce, to zakończenie działań jakąś formą porozumienia. Musiałby to być kompromis, w ramach którego obie strony mogłyby uznać się za wygrywające. Czyli obie mogłyby sobie zbudować – by sięgnąć do Sun Zi – złote mosty do zakończenia konfliktu. Na ile to zakończenie byłoby trwałe – zależy już od dalszego rozwoju sytuacji. Można być co do tego raczej sceptycznym, aczkolwiek można też założyć, że okres trwania tak osiągniętego pokoju byłby wystarczająco długi, aby wzmocnić naszą siłę odstraszania i potencjał Zachodu.
Prawdopodobieństwo takiego scenariusza wynika z kilku przedstawionych wyżej czynników, w tym zwłaszcza sytuacji politycznej w USA, kosztów wojny dla Zachodu i wyczerpywania się zasobów uzbrojenia.
Drugi scenariusz, którego prawdopodobieństwo jest również wysokie, to libanizacja przestrzeni za naszą wschodnią granicą, czyli ostateczna zamiana gorącego konfliktu w wojnę pozycyjną przy kontynuacji niszczenia infrastruktury w głębi państwa ukraińskiego i jego postępującej degradacji gospodarczej, społecznej i cywilizacyjnej. Taki rozwój wypadków byłby w mojej ocenie znacznie dla Polski gorszy niż pierwszy z opisanych. Oznaczałby wciąż bardzo wysokie koszty, nieustające zagrożenie wymknięciem się konfliktu spod kontroli, a także rosnące obciążenie Polski napływem uchodźców. Nie zapominajmy bowiem, że skutkiem pogrążania się Ukrainy w długotrwałej wojnie będzie narastająca emigracja. Wbrew propagandzie, nie wszyscy tam chcą walczyć, korupcja, której motywacją jest chęć ucieczki przed poborem, jest rozrośnięta, a coraz większa liczba Ukraińców będzie poszukiwała normalnego miejsca do życia.
Scenariusz trzeci to wciąż aktualna i możliwa deeskalacja poprzez eskalację. Oznaczałoby to, że Rosja sięgnie po radykalne środki, aby spowodować na Zachodzie szok, którego skutkiem byłby twardy nacisk na Kijów w celu wymuszenia ustępstw. W tym scenariuszu możliwe byłoby użycie taktycznej broni jądrowej. Jego prawdopodobieństwo wzrastałoby w miarę jak Rosja radziłaby sobie gorzej na froncie. W tym momencie wydaje się, że taki rozwój zdarzeń nie jest najbardziej prawdopodobny – głównie dlatego, że Rosja nie jest już spychana przez Kijów do defensywy.
Scenariusz czwarty, częściowo współgrający z trzecim, to obalenie Putina. Czy byłby to wstęp do rozmów pokojowych z Waszyngtonem (bo przecież Kijów jest tu jedynie figurantem) czy może do eskalacji działań – bardzo trudno dziś orzec.
Wreszcie scenariusz piąty, skrajnie mało prawdopodobny, za to powszechnie obecny w polskich mediach jako jedyny akceptowalny, to uznanie przez Moskwę swojej porażki i wycofanie się przynajmniej do granicy sprzed 24 lutego. Trudno jednak znaleźć powody, dla których w 2023 roku Rosja miałaby się w ten sposób zachować. Takiej prognozy nie uzasadniają ani sytuacja polityczna, ani militarna. Ta pierwsza może się co prawda zmienić skokowo (choć ciężko wyobrazić sobie, jaka jej zmiana mogłaby wywołać taki efekt), ta druga raczej nie, a w każdym razie – nie na korzyść Ukrainy.
Za marginalne uznaję scenariusze ekstremalne, a więc zaatakowanie przez Rosję państwa NATO (chyba że byłby to skutek autentycznego przypadku) czy wepchnięcie Polski do gorącej wojny przez naszego potężnego sojusznika.
Czy Polska jest przygotowana na realizację różnych, w tym mało korzystnych dla nas scenariuszy? Wątpliwe. W dużej mierze dlatego, że debata na ich temat praktycznie się nie toczy. Nie ma dyskusji o poziomie polskiego zaangażowania, o zdolności do ponoszenia dalszych jego kosztów albo ewentualnie obniżeniu ich, o skutkach dla polskiej gospodarki czy o konsekwencjach, gdyby miało dojść do jakiejś formy porozumienia pomiędzy walczącymi stronami, co w zasadzie automatycznie postawi Polskę na marginesie z naszym radykalizmem i brakiem alternatywnych scenariuszy.
Łukasz Warzecha