30 grudnia 2024

Łukasz Warzecha: Zaprzańcy z PKW

Czym jest zaprzaństwo, kim jest zaprzaniec? Według „Słownika języka polskiego” zaprzaństwo to „dopuszczenie się zdrady” lub „odstępstwo”, zatem zaprzaniec to zdrajca lub odstępca. Tym pojęciem szermuje chętnie zwłaszcza obóz nazywający sam siebie „propolskim”, stosując nieco rozszerzone znaczenie słowa – rozumiejąc je także jako działanie wbrew interesowi własnego państwa i narodu.  

Zawsze byłem przeciwny pochopnemu i łatwemu rzucaniu tego typu oskarżeń, wskazując, że polski interes można rozumieć na różne sposoby, a ten bliski obozowi PiS nie jest bynajmniej jedyny. Oskarżanie każdego, kto nie podziela pisowskich poglądów, o zaprzaństwo jest całkowicie bezzasadne.

Są jednak okoliczności, w których użyję tego właśnie określenia bez większych wahań. To okoliczności wyjątkowe i z takimi mamy obecnie do czynienia. Dzisiaj zatem nazwałbym w ten sposób pięciu z dziewięciu członków Państwowej Komisji Wyborczej. Panów: Ryszarda Kalisza, Konrada Składowskiego, Ryszarda Balickiego, Pawła Gierasa i Macieja Klisia. Te pięć osób poparło kilka tygodni temu uchwałę PKW w sprawie niewykonywania postanowienia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która uwzględniła odwołanie PiS od wcześniejszej decyzji PKW w sprawie cofnięcia subwencji. Ta uchwała jest dowodem najgorszego zaprzaństwa: pięciu przedstawicieli obecnie rządzącej koalicji (dwóch reprezentuje KO, po jednym – Lewicę, Polskę 2050 i PSL) gotowych jest spalić państwo i doprowadzić do wojny domowej w imię partyjniackich interesów. Czyż nie to było zawsze najbardziej radykalnym synonimem zaprzaństwa – gotowość do pogrążenia państwa dla własnego interesiku lub interesiku swojego stronnictwa? Z takich motywacji działali jawni zdrajcy, jak Hieronim Radziejowski podczas szwedzkiego Potopu czy Franciszek Ksawery Branicki podczas sejmu rozbiorowego.

Wesprzyj nas już teraz!

Żeby pojąć grozę decyzji wspomnianych pięciu panów, trzeba rozumieć tło prawne sporu. W największym skrócie rzecz ma się tak, że PKW podjęła większością pięciu do czterech głosów (w tej ostatniej grupie był pan sędzia Sylwester Marciniak, przewodniczący gremium) uchwałę, na mocy której odmówiła działania zgodnie z Kodeksem wyborczym, czyli natychmiastowego wykonania decyzji Sądu Najwyższego, a konkretnie – jego Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Koalicja rządząca twierdzi, że izba ta „nie istnieje”, jako że jej członków powołano przy współudziale kwestionowanej przez obecną władzę Krajowej Rady Sądownictwa.

Nie ma jednak żadnej wątpliwości: nic nie daje PKW prawa wstrzymywania się od decyzji, której przepisy kodeksu wymagają od niej bezwarunkowo na podstawie postanowienia Sądu Najwyższego. To nie PKW jest od orzekania, czy dana izba SN istnieje i działa zgodnie z prawem czy nie. Co więcej, nie są do tego upoważnione żadne międzynarodowe trybunały, w tym Europejski Trybunał Praw Człowieka i Trybunał Sprawiedliwości UE. A nawet gdyby przyjąć, że mają w tej mierze jakieś uprawnienia, to i tak nie istnieje – wbrew propagandzie obozu władzy – orzeczenie wskazujące, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych „nie jest sądem” i należy ją traktować jako nieistniejącą. A nawet gdyby takie orzeczenie istniało, to i tak żaden polski organ nie mógłby na jego podstawie podejmować własnych decyzji o uznawaniu bądź nieuznawaniu orzeczeń IKNiSP.

Uchwała PKW jest tym perfidniejsza, że oficjalnie stwierdza ona, iż to rządzący mają „wyjaśnić” sytuację prawną SN. Ale pięciu głosujących za tą uchwałą prawników nie jest przecież odklejonych od realiów. Doskonale wiedzą, że to nie jest możliwe – chyba że znów na rympał, jakąś drogą pozaustawową. Wiedzą, że koalicja rządząca nie zaproponuje żadnego rozwiązania, które byłoby do zaakceptowania dla pana prezydenta – bo „wyjaśnienie” sytuacji wymagałoby zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym. Być może ich uchwała jest swoistym szantażem wobec głowy państwa: albo Andrzej Duda będzie gotowy podpisać rozwiązania uderzające w założenie prawomocności poprzednio dokonanych zmian, albo wybory będą zagrożone.

W imię partyjnych gierek obozu władzy pięciu panów z PKW wzięło na zakładników stabilność państwa, które i bez tego jest w bardzo trudnej sytuacji. Ich uchwała – jeśli PKW będzie tu konsekwentna – oznacza, że PKW nie będzie uznawała już żadnych rozstrzygnięć IKNiSP. Co do których, nawiasem mówiąc, nikt dotąd nie zgłaszał jakichkolwiek merytorycznych zastrzeżeń. A to właśnie, zgodnie z Ustawą o SN, IKNiSP jest władna rozstrzygać wszelkie spory i odwołania od decyzji PKW w trakcie kampanii, czyli na przykład decyzję o odmowie rejestracji komitetu wyborczego czy kandydata. Następnie zaś to ona stwierdza ważność lub nieważność wyborów i rozpatruje skargi obywateli na ich przebieg. Nie ma – znów wbrew propagandzie – żadnej „domyślnej” ważności wyborów; zresztą i tak niczego by to nie załatwiało, bo można być niemal pewnym, że w obecnej atmosferze protestów będzie wiele.

Nie zagłębiając się w możliwe scenariusze wydarzeń, trzeba zrozumieć, że uchwała PKW prowadzić może do konfliktu tak głębokiego, że Polska upodobni się choćby do dzisiejszej Gruzji, z zamieszkami, bitwami z policją na ulicach, może nawet stanem wyjątkowym. W takich okolicznościach nie ma też pewnością co do lojalności służb – wszak policjanci i żołnierze także są wyborcami.

Możemy stanąć w obliczu sytuacji, gdy około połowy biorących udział w wyborach obywateli poczuje się okradzionych ze swojego głosu – i wstęp do tej katastrofy został już zrobiony. Uchwała PKW spełnia bowiem rolę podwójną: nie tylko oznacza zakwestionowanie decyzji IKNiSP, ale też niewykonanie decyzji SN o przyznaniu PiS subwencji daje asumpt do późniejszego złożenia protestu wyborczego w razie przegranej kandydata PiS. Ten protest łatwo będzie uzasadnić faktem, że wbrew decyzji SN partia została pozbawiona funduszy na prowadzenie kampanii, zatem warunki rywalizacji były nierówne. IKNiSP taki protest z dużym prawdopodobieństwem uzna, stwierdzi nieważność wyborów i zarządzi ich powtórzenie – czego z kolei nie uzna PKW i władza. Co dalej? To już pozostawiam Państwa wyobraźni. Panu marszałkowi Hołowni marzy się na przykład sprawowanie urzędu prezydenta – choć konstytucja nie daje mu takiego prawa w tego typu okolicznościach.

Można, a nawet trzeba przypominać, że to PiS sprowadził na nas to zagrożenie, zmieniając sposób wyłaniania członków PKW na czysto polityczny. W tej chwili w składzie PKW jest tylko dwóch sędziów, nominowanych przez prezesów Trybunału Konstytucyjnego oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego (to właśnie pan sędzia Marciniak, który wydaje się przerażony kierunkiem, w jakim zmierzają sprawy). Tylko że niewątpliwe winy PiS nie są usprawiedliwieniem dla działań większości w PKW.

Nie wiem, co się dzieje w głowach tych pięciu jej członków. W jakich układach siedzą, na ile są w stanie ogarnąć umysłem grozę sytuacji. Być może przynajmniej jeden z nich dozna w porę otrzeźwienia i zrozumie, że od jego głosu może zależeć stabilność polskiego państwa – niezależnie od tego, jak bardzo do konfrontacji parłaby obecna władza. Radziejowski, którego Henryk Sienkiewicz utrwalił w niechlubnej roli w pierwszych rozdziałach „Potopu”, jako tego, który wprowadza wojska Karola Gustawa do Polski, uzyskał ostatecznie przebaczenie króla, a zmarł podczas ryzykownego poselstwa do Turcji, pracując dla Rzeczypospolitej. Liczę wciąż, że zaprzańcy z PKW będą umieli wyjść poza granice swoich towarzyskich i partyjnych lojalności, zerwą się ze smyczy swoim mocodawcom i zachowają się odpowiedzialnie. To naprawdę nie jest gra o to, żeby dowalić złemu PiS-owi. To igranie z ogniem na poziomie państwa.

Łukasz Warzecha

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij