Tomasz z Akwinu wyróżnia się z kanonu świętych. Wybitne postaci z ich grona kojarzą się wszak najczęściej z heroicznym postępowaniem, dochowywaniem wierności Chrystusowi mimo przeciwności losu, z najwyższym poświęceniem. Gdy myślimy jednak o Akwinacie, to najdoskonalsze świadectwo jego doskonałości znajdujemy nie u biografów, a na stronach traktatów, które po sobie zostawił. Podobnie jest w wypadku wielu Ojców i doktorów Kościoła – którzy Oblubienicy Chrystusa i wiernym posługiwali przede wszystkim jako nauczyciele. Gdy w czasach obecnego zamętu doktrynalnego szukamy odpowiedzi i punktu zaczepienia sięgamy do ich myśli – a jednak o cnotach, które określiły charyzmat ich świętości myślimy bardzo rzadko. Tymczasem w 700 lat po kanonizacji doktora anielskiego XXI wiek pogrąża się w ideologii, stanowiąc w zasadzie prostą antytezę mądrości i wiedzy, którymi ujmują nas jego spostrzeżenia. Popadanie w narracje, albo wyrabianie w sobie tych dwóch sprawności – to wybór, jakiego musimy dokonać.
Cnoty intelektualne to zagadnienie, o którym myślimy niezbyt często. Słowem wstępu warto więc przypomnieć, czym w ogóle są – to duchowe sprawności odnoszące się do poznania (teoretyczne) i kierujące postepowaniem (praktyczne). W namyśle etycznym Doktora Powszechnego zajmują one szczególne miejsce. Intelekt odgrywa pierwszorzędną rolą w określaniu postępowania człowieka: wyprzedza wolę, która dąży do dobra, jakie przedstawia jej ludzkie poznanie. Zatem, choć zasługi zdobywamy przez praktyczne decyzje, jak postąpić w tej czy innej sytuacji, to nasze poznanie ma fundamentalny wpływ na kształt tych wyborów. Wiedza, mądrość, pierwsze zasady poznania – to zdolności, które zaliczamy do sprawności intelektualnych teoretycznych. To właśnie je, jako szczególny charyzmat św. Tomasza i remedium na współczesny kryzys intelektu człowieka zachodu, warto w rocznicę włączenia go w kanon świętych zgłębić dokładniej.
A jest nad czym się pochylić: bo popularne użycie pojęć wiedzy i mądrości nie pokrywa się wcale z cnotami, które określamy w ten sam sposób. Wiedza kojarzy się wszak po prostu z gromadzeniem dużej ilości (przydatnych) informacji. Natura mądrości w ogóle wymyka się za to powszechnemu zrozumieniu. Dla niektórych oznacza intuicyjny wgląd w świat, dla innych zrozumienie tego, jak należy czynić, aby żyć dobrze. Sama systematyzacja tego, co owe pojęcia znaczą dla chrześcijanina ma potencjał pozytywnego wkładu w nasz intelektualny postęp.
Wesprzyj nas już teraz!
Wracając do definicji – wiedzą Św. Tomasz nazywa zdolność postrzegania rzeczy takimi, jakimi są. Sprawność ta pozwala trafnie (adekwatnie do rzeczywistości) mówić o tym, czym jest dany obiekt. Zdaniem Tomasza posiadamy więc wiedzę wtedy, kiedy potrafimy określić istotę, odróżniając ją od przypadłości – cech , które zaledwie z czymś współwystępują. Wiemy nie wtedy, kiedy mamy dużo partykularnych informacji, ale kiedy trafiamy w sedno, mówiąc o charakterze jakiegoś zjawiska, czy bytu.
Z tej zdolności swój początek bierze najważniejsza spośród teoretycznych cnót intelektu – mądrość. Jest ona zwieńczeniem możliwości ludzkiego intelektu i zarazem jego najwznioślejszym powołaniem. Sapientia usposabia umysł do poznawania świata od strony przyczyn. Mądrością jest zdolność do wyjaśnienia, dlaczego rzeczy są takimi, jakimi są, jakie powodu stoją za zastaną rzeczywistością.
Tak rozumiana mądrość jest również celem uprawiania filozofii, jak i wszystkich nauk partykularnych, dążących przecież do wyjaśniania świata. Jej szczególną wartością jest jednak to, że pozwala ona porządkować ludzkie poznanie – właściwie wykorzystywać wiedzę z różnych dziedzin, by wnioskować o sprawach najbardziej fundamentalnych w życiu – chociażby odkrywać jego sens, czy pierwszą przyczynę rzeczywistości – Boga.
Pełny rozwój sprawności ludzkiego intelektu – wychodzący z wiedzy do mądrości umożliwia pierwotny zaczyn – jaki Doktor Anielski określa mianem pierwszych zasad poznania. To zestaw podstawowych wniosków umożliwiających poznanie rozumiane klasycznie jako osiąganie adaequatio rei et intellectus (zgodność umysłu z rzeczywistością). Rzeczone zasady mają postać metafizycznych sądów: po pierwsze jedna rzecz nie może być jednocześnie sobą samą i czymś innym, po drugie, byty istnieją, a to czego nie ma nie istnieje – nie ma stanu pośredniego. Po trzecie – każda rzecz ma swoją przyczynę. Choć te postulowane stwierdzenia zdają się oczywiste, to w rzeczywistości są one warunkiem podstawowym racjonalnej formacji intelektualnej.
Ta ostatnia zdaje się tymczasem wielką nieobecną nowoczesności. Szczególnie boleśnie pożegnanie XXI wieku z racjonalnością i hołdowanie ideologicznym narracjom odczuwamy w łonie samego Kościoła. I choć totalna rewolucja nie oszczędza żadnej ze sfer ludzkiego życia, to błędy – akceptowane i popularyzowane przez przedstawicieli najwyższej hierarchii – wynikają chyba najczęściej z nieumiejętności określenia, co rzeczywiście jest chrześcijańskie, a co jedynie za takie uchodzi…
Wystarczy rzucić okiem na ogromny chaos i ilość błędów spowodowanych niezrozumieniem istoty bożego miłosierdzia. W konsekwencji uznania go za litość pozbawioną zorientowania na nawrócenie grzeszącego promuje się dopuszczanie do sakramentów świętych ludzi trwających w stanie grzechu śmiertelnego, co wszak od przemiany życia jedynie ich odwodzi. Kolejną doskonałą ilustracją tego zjawiska może być zeszłoroczna wypowiedź papieża o tradycjonalistach, w której ten zarzucał im… pelagianizm, czyli przekonanie, że można zbawić się bez łaski bożej…
To przedziwne stwierdzenie obrazuje jak na dłoni niezastosowanie cnót intelektualnych – i projektowanie własnej fikcji na świat – zamiast badania jego natury. Tradycjonaliści, przypominając tradycyjne kategorie moralne, nie twierdzą, że człowiek może zbawić się wypełniając je dzięki własnej sile. Rzecz w tym, że ich nieposzanowanie pozbawia człowieka łaski uświęcającej. Jeśli ktoś zatem zbliża się do Pelagiusza, to moralni liberałowie, którzy demotywują wiernych do trwania w przymierzu z Bogiem, zupełnie mieszając przy okazji to, czym jest łaska habitualna, a czym miłość Boga do stworzeń.
Nie sposób pominąć również milczeniem faktu, że podobny charakter ma dyskusja o zmianach w Kościele, jakie dokonały się pod wpływem recepcji Soboru Watykańskiego II i nacisków postępowych kręgów, jakie doszły podczas niego do przeważającej siły. Próba rzeczowej dyskusji o teologicznym znaczeniu soborowych ustaleń, o tym, na ile należy czytać je liberalnie, a na ile w ciągłości z tradycją, na ile wreszcie wchodzą one (bądź nie) w konflikt z wcześniejszymi orzeczeniami magisterium, występuje wyłącznie po jednej stronie debaty. Po drugiej, reprezentowanej przez najwyższe autorytety, spotykamy tylko narracje o „zamkniętości” Kościoła przed SW II, konieczności dostosowania go do współczesności – a przecież to wątki zgoła poboczne, nie mające znaczenia w teologicznej dyskusji…
Tendencja do podobnych nadużyć to zaledwie jeden z przejawów ideologizacji świata na wszystkich polach. Współczesne wielkie narracje – chociażby królujący na wydziałach humanistycznych feminizm – konstruują wyobrażenia o rozwoju dziejów i przyczynach organizacji społecznej w oparciu o wcześniej przyjętą utopię wojny płci, nie przejmując się szczególnie obiektywnością tych założeń. Ich wizja rzeczywistości i historii jest już jedynie glosą do tych religijnych na swój sposób przekonań. W konsekwencji wszędzie dostrzegają skutki patriarchalnej opresji, a wpływ uwarunkowań ekonomicznych, technologicznych i społecznych na zmiany w podziale ról kobiet i mężczyzn w społeczeństwie wolą nie dostrzegać. Odrobiny trzeźwego zastrzeżenia, że trudno myśleć o pełnieniu tego samego zadania przez mężczyzn i kobiety na XVI wiecznym polu bitwy z powodu ciężaru pancerza i konieczności opieki nad dziećmi, nie znajdziemy w feministycznych rozprawach. LGBT, teoria gender – to w istocie rozwinięcie tej samej tendencji – sprowadzenie płciowości do jej kulturowego wymiaru z życzeniowym pominięciem znaczenia biologii i dostrzeganie w dawnej organizacji społecznej wpływu… systemów opresji, a nie prokreacyjnej wizji ludzkiej seksualności.
Takiej narracyjności – to znaczy uwikłaniu w kontrfaktyczne mity – podlegają jednak nie tylko lewicowcy. Stanowi ona w rzeczywistości wadę czyhającą na nas wszystkich i w zasadzie antytezę cnót intelektu. Zamiast badać świat takim, jakim jest, orędownicy jednej czy drugiej utopii próbują wtłoczyć go w ramy własnych interpretacji i ignorują realne przyczyny. Uwikłanie w linię konkretnej partii, uwielbienie danego komentatora – to kolejne powszednie tendencje zagradzające nam drogę do wyrabiania w sobie sprawności umysłu.
Tymczasem na tle irracjonalnej panoramy XXI wieku ich wyćwiczenie staje się fundamentalnym przedsięwzięciem – jeśli chcemy ortodoksję nie tylko zachować, ale i móc jej bronić. Do tego ostatniego paradoksalnie obecna ideologizacja kultury i nauki zdaje się stwarzać pewną okazję – nieskłonność scjentystów do reakcji na poddanie nauk wpływom aktywistów i promotorów utopii – a częste wszak przecież im kibicowanie – wskazuje doskonale, że suchy racjonalizm, jaki miał przybliżyć nastanie wieku rozumu, jedynie zgasił światło po ostatkach racjonalizmu wpisanego w społeczeństwa jako spadek po ich dawnym chrześcijaństwie. Im bardziej tendencje te będą się pogłębiać, tym bardziej racjonalny głos sprzeciwu, wolny od ideologii i operujący na faktach, będzie stawał się ekskluzywny i pociągający dla poszukujących prawdy.
Filip Adamus