Wiemy nie od dziś, że „zielona” lewica w pozornie egzotycznym sojuszu z globalistami i korporacjami, od pewnego czasu usiłuje wybić ludziom z głowy jedzenie mięsa. Jednak zaangażowanie do kampanii powszechnie znanego smakosza i znawcy światowej kuchni trąci już lekkim absurdem i śmiesznością.
„(…) nawet poza Warszawą zwłaszcza młodzi ludzie ograniczają konsumpcję mięsa. To jest widoczny trend – mam nadzieję, że to faktycznie trend, a nie tylko chwilowa moda. Uważam bowiem, że powinniśmy ograniczyć spożycie mięsa. Jak już wcześniej powiedziałem – lepiej mniej, a dobrze. To kwestia smaku, ale też odpowiedzialności za planetę” – gdyby w ten sposób przemawiał pierwszy z brzegu celebryta, uczestniczka konkursu Miss Polonia, albo dobrze odczytujący koniunkturalne trendy polityk, nie bylibyśmy przesadnie zdziwieni. Powyższe zwierzenie wyszło jednak z ust… Roberta Makłowicza, który udzielił obszernego wywiadu „Krytyce Politycznej”.
Telewizyjny showman raczący na co dzień widzów swoimi nader smacznymi kulinarno-historycznymi opowieściami, dał się zaprosić do udziału w serii prowadzonej przez redakcję „KryPola” wspólnie z możnym sponsorem. Jak się bowiem dowiadujemy z adnotacji umieszczonej pod tekstem, „cykl publikacji dotyczących postaw wobec mięsa powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie”.
Wesprzyj nas już teraz!
Z długiego wywiadu przeprowadzonego przez Jakuba Majmurka redaktorzy pisma uznali za stosowne wyeksponować w czołówce słowa: „Polacy jedzą tak wiele mięsa, bo pragną zaspokoić tęsknoty swoich chłopskich przodków”. Dokładnie takie sformułowanie w rozmowie nie padło, ale jest jednak uczciwym skrótem z wywodu Makłowicza. Sens tej esencji w kontekście poglądów skrajnej lewicy wydaje się jasny: zamiłowanie do mięsa to kolejna pozycja w przebogatym katalogu grzechów polskiej ciemnoty. My, oświeceni i nowocześni, z odrazą odrzucamy ten zabobon.
Kulinarny autorytet mówi zaś dosłownie: – w przeważającej mierze jesteśmy społeczeństwem o chłopskich korzeniach. A w Polsce, na wsiach, warstwa włościańska jeszcze do końca drugiej wojny światowej jadała mięso tylko okazjonalnie, dosłownie parę razy do roku. Głównie na Wielkanoc i w czasie różnych innych uroczystości. Mówiło się, że jak chłop jadł kurę, to znaczyło, że chory musiał być chłop albo kura.
– Konsumpcja mięsa jest dziś dla Polaków zaspokajaniem tęsknot przeszłych pokoleń. To tkwi w naszych genach. Konsumpcja mięsa ciągle jest u nas uważana za wskaźnik dobrobytu i powodzenia życiowego. Stąd w tych wszystkich „chłopskich jadłach” kotlety schabowe – im większe, tym lepsze – i różne inne mięsa, na ogół wieprzowe. A więc coś, czego na wsiach dawniej w zasadzie w ogóle nie jadano – ocenił Makłowicz.
Jest dosyć oczywiste, że „zielona” lewica w pozornie egzotycznym sojuszu z globalistami i korporacjami od dość dawna usiłuje wybić ludziom z głowy jedzenie mięsa. Jednak zaangażowanie do kampanii powszechnie znanego smakosza i znawcy światowej kuchni trąci lekkim absurdem.
Nie wiemy, czy wybitny kulinarny gawędziarz wypowiedział słowa o ratowaniu planety przez mięsne samoograniczanie wyłącznie z kurtuazji – ze względu na redakcję, która poprosiła go o rozmowę – czy też naprawdę tak uważa. Pamiętamy przecież, iż nie tak dawno dość znany polski milioner, właściciel sporej firmy informatycznej oraz bardzo średniego klubu piłkarskiego oznajmił, że my, szarzy rodacy, w przeciwieństwie do finansowej elity, powinniśmy „żreć” mniej mięsa i przestać latać samolotami. Mógł wtedy dać początek pewnemu trendowi. Nie trzeba dodawać, że Makłowicz wygłosił swój anty-mięsny manifest z większym – nomen omen – smakiem niż Janusz Filipiak, którego żona, nawiasem mówiąc, prowadzi historyczną krakowską restaurację o kilkusetletnich tradycjach.
Przy odrobinie empatii wobec obydwu autorów tych niebanalnych deklaracji dopatrzymy się w ich wystąpieniach jakiejś logiki – lewicowej, ale logiki… Odtąd więc tylko patrzeć jak, zgodnie z założeniami ogłoszonego przez możnych „wielkiego resetu” i zielonej rewolucji, Robert Kubica będzie namawiał nas do rezygnacji z używania aut, Ferdynand Kiepski do abstynencji, a blondie z Instagrama do skromnego i powściągliwego życia. W takim kontekście Makłowicz apelujący o ratowanie planety przez częściowe odrzucenie mięsa pasuje doskonale.
Ciekawe tylko, który z polskojęzycznych „znanych” jako pierwszy włączy się w globalną akcję promowania „jadalnego” robactwa – jak uczyniło to już kilku zachodnich celebrytów, między innymi Angelina Jolie i Nicole Kidman. Bądź co bądź, gdy w ogniu walki o czystą planetę kotlet i polędwica będą już dla nas zupełnie niedostępne, zatroskani wybawcy Ziemi nie pozwolą przecież szaraczkom umrzeć z głodu.
Roman Motoła