Dopalając się w młodym wieku jak świeca na Bożym ołtarzu, Teresa Martin zapewniała, że po swojej śmierci spuści na ziemię deszcz róż – łask wyjednanych przez siebie u Boga. „Będę kradła… Dużo rzeczy w niebie zniknie, bo je wam przyniosę…” – zapewniała z humorem. Francuska karmelitanka stała się wielką cudotwórczynią leczącą nie tylko ludzkie ciała, lecz przede wszystkim ich dusze.
Przez całe swoje krótkie życie mała Tereska płonęła wielkim pragnieniem przyciągnięcia wszystkich ludzi do Boga, sprawienia, by kochając Go tak jak ona, po trudach ziemskiego pielgrzymowania docierali do nieba. „Czuję, że wkrótce odejdę odpocząć… Czuję jednak przede wszystkim, że moja misja dopiero się rozpocznie. Moja misja, aby sprawiać, że Dobry Bóg będzie kochany tak, jak ja Go kocham, i uczyć dusze mojej małej drogi – zapowiadała tuż przed śmiercią i dodawała: «Jeśli Dobry Bóg spełni moje pragnienia, spędzę moje niebo na ziemi, aż do końca świata. Tak, chcę spędzić moje niebo, czyniąc dobro na ziemi… Nie mogę urządzić sobie radosnego święta, nie mogę odpoczywać, dopóki będą dusze do zbawienia»”.
Spełnieniem tego pragnienia były nawrócenia, do których się przyczyniła. Bywało, że dokonywała tego za pomocą… fotografii, spisanej przez siebie autobiografii pt. Dzieje duszy lub relikwii.
Wesprzyj nas już teraz!
Pod urokiem Dziejów duszy
Aleksandra J. Granta nawróciła… książka.1 Grant był powszechnie szanowanym, wykształconym protestanckim pastorem ze szkockiego Edynburga. Należał do prezbiterian – duchowych uczniów Jana Kalwina i Johna Knoxa, podejrzliwie patrzących na wszystko, co katolickie i za herezję uważających kult Matki Bożej i Bożych świętych.
Pewnego dnia pastorowi wpadły w ręce Dzieje duszy – autobiografia małej Tereski. Przeglądając tę książkę, szkocki pastor „został uderzony pięknością i oryginalnością myśli w niej zawartych”. Doszedł do wniosku, że było to „dzieło genialne, dzieło kobiety teologa i poety pierwszego rzędu”. Nie mogąc się powstrzymać, sięgnął po książkę po raz drugi. Tym razem znacznie dokładniej ją przeanalizował. Powtórna lektura – mimo że Grant, na protestancką modłę, próbował tłumaczyć sobie, że to stek katolickich przesądów i niedorzeczności – umocniła tylko pierwsze wrażenie. Wciąż widział przed sobą postać młodziutkiej świętej, a w duszy słyszał jej głos: „W ten sposób święci kochają w Chrystusie. Posłuchaj mnie! Wstąp na moją małą drogę, bo ona jest pewna i jest jedyną drogą prawdziwą”1. „Pod urokiem tych słów – opowiadał wielebny Grant – odpowiedziałem: Dobrze, Mały Kwiatku, postaram się iść za twą radą, jeżeli mi w tym dopomożesz, gdyż odkąd cię poznałem, dusza moja wzdycha do twej drogi pięknej i boskiej. Przemieniłaś moje serce”. Stopniowo, krok po kroku protestancki pastor skłaniał się ku katolicyzmowi. Kibicowali mu i oczywiście modlili się o to gorąco jego katoliccy znajomi. Ale także on sam stopniowo zaczął się o to modlić. „Moje pięćdziesięcioletnie przesądy – opowiadał później – nie pozwalały mi modlić się, lecz po krótkich usiłowaniach zdołałem się przezwyciężyć – nie silę się na opisanie radości, jaką mi sprawiała modlitwa. Pewnego dnia, gdy miałem właśnie odmówić pacierz, Święta rzekła do mnie: «Dlaczego prosisz mnie, żebym się za ciebie modliła – dlaczego nie chcesz znać i wzywać Matki Bożej?». Wtem jakby błyskawica umysł mój oświeciła… przejrzałem i natychmiast zwróciłem się do Matki Boskiej. Od tej chwili dusza moja przepełniona została miłością namiętną, nowo narodzoną, miłością, która wzrosła jeszcze i stała się teraz jakoby przepaścią…”
Aleksander Grant zaczął się modlić do Matki Bożej, ale formalnie wciąż był przeciwnym jej kultowi protestantem. Duchowa walka z dnia na dzień przybierała jednak na sile. Prezbiteriański pastor zaczął obawiać się o swoje psychiczne zdrowie. Wiedział już, która droga jest prawdziwa, ale wciąż lękał się porzucić swoje „pięćdziesięcioletnie przesądy”. Zastanawiał się nawet, czy nie zawrócić z drogi, na którą nieopatrznie wkroczył. W takich chwilach jednak – jak sam później opowiadał – „Tereska przychodziła mu z pomocą”. „Z jakąż przejmującą słodyczą odzywała się cichym głosem: «Idź w moje ślady! Moja droga jest pewna!». I zwyciężyła! Zdecydowałem się przejść na łono Kościoła katolickiego i ażeby przeciąć drogę napaściom nieprzyjaciela, napisałem zaraz do moich przełożonych, że zrywam wszelkie stosunki z Kościołem protestanckim. Było to 9 kwietnia 1911 roku (…) Po kilku dniach nauki, w czwartek, 20 kwietnia, zostałem przyjęty do jedynej prawdziwej owczarni, obierając jako imię chrzestne imiona mojej niebiańskiej wybawicielki: Franciszek Maria Teresa. Jakże uroczystą była dla mnie ta chwila”.
Nawrócony pastor umarł kilka lat później jako gorliwy katolik w domu rodzinnym „swojej niebiańskiej wybawicielki” we francuskim Alençon. „W ostatnich chwilach wspierała go widzialna obecność tej, która od czasu nawrócenia nie przestała być dla niego słodką gwiazdą prawdy” – opisywano.
Dzieło, dzięki któremu pastor Grant został katolikiem – napisane przez Tereskę autobiograficzne Dzieje duszy to książka ze wszech miar niezwykła. Chyba nikt, kto ją przeczyta, nie jest w stanie przejść obok niej obojętnie. Od ponad 100 lat zadziwia, frapuje i fascynuje. Ukazuje możliwą dla wszystkich „małą drogę”, która może doprowadzić człowieka do Boga i do wiecznej szczęśliwości w niebie. To głównie dzięki temu właśnie dziełu Święta Tereska otrzymała zaszczytne miano doktora Kościoła.
Jak niemożliwe stało się możliwe
Mała Tereska nawraca dziś także za pośrednictwem swoich relikwii. Dzieje się tak już od ponad 100 lat. Jedno z pierwszych takich nawróceń wydarzyło się w Kanadzie. W 1900 roku na misje do północnej Kanady wyjechał ojciec Arsene Turquetil – francuski ksiądz ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Tereny, na których miał zamiar szerzyć Chrystusową wiarę, zamieszkiwali Eskimosi. Dwanaście lat później oficjalnie utworzona została stała placówka misyjna w Chesterfield, a do ojca Turquetila dołączył ojciec Leblanc. Praca szła im jednak jak po grudzie. Eskimosi okazali się ludem obojętnym na wiarę, opornym na religijną argumentację, wręcz „nienawracalnym”. Zakonnikom trudno było żyć w społeczności wyśmiewającej ich przekonania i praktyki, okazującej im nieufność i wrogość. W każdej chwili groziła im zresztą śmierć. Dwóch misjonarzy, którzy pracowali w innej części ich terytorium, Eskimosi zamordowali. Mało tego, odrąbali im głowy, ręce, nogi i… zjedli ich wątroby.
Kiedy we wrześniu 1915 roku zmarł ojciec Leblanc i ojciec Turquetil został sam, jego przełożony oznajmił mu, że jeśli przez kolejny rok nie uda mu się nawrócić choć jednego Eskimosa, nierokująca efektów misja zostanie zakończona. Do akcji wkroczyła wtedy… mała Tereska.
Późną jesienią 1916 roku przybył do Chesterfield pewien myśliwy. Mężczyzna przekazał oblatowi dwie koperty. Kto je wysłał? Nie wiadomo – nadawca był nieznany. Po otwarciu kopert okazało się, że pierwsza przesyłka zawierała książeczkę o Świętej Teresie Mały kwiatek z Lisieux. W drugiej znajdowała się natomiast szczypta ziemi zebrana z wieka jej trumny.
Zdesperowany ojciec Turquetil wpadł wtedy na dość szalony pomysł. Co zrobił? – zdania co do tego są podzielone. Jedne źródła podają, że po kryjomu rozrzucił ziemię na terenie misji, inne, że niepostrzeżenie posypał nią długie włosy Eskimosów. Niewykluczone jednak, że zrobił i jedno, i drugie. Czyn swój poparł żarliwą modlitwą. I wtedy stał się cud.
W najbliższą niedzielę do kaplicy, w której zakonnik odprawiał Mszę Świętą, przybyła, liczna grupa Eskimosów. „Nienawracalni” oświadczyli… że od dawna wiedzieli, że misjonarz mówi prawdę, ale nie chcieli go słuchać, a teraz przyszli, by… zabrał im grzechy.
Niezwykle zdumiony, ale pewnie równie uradowany ojciec Turquetil oświadczył im wtedy, że oczywiście może to zrobić, ale wcześniej muszą oni spełnić pewien konieczny warunek: przyjąć chrzest święty. Eskimosi poprosili wtedy, żeby misjonarz wyjaśnił im prawdy wiary i wskazał drogę do nieba. Po udzieleniu Eskimosom odpowiednich nauk katechizmowych ojciec Turquetil ochrzcił 50 osób. I tak to, co przez tyle długich lat zdawało się absolutnie niemożliwe, stało się w końcu faktem. Dzięki Świętej Teresce! W taki to niezwykły sposób spełniło się jej gorące pragnienie, by „umieszczać w ziemi niewiernych chwalebny krzyż Chrystusa”, a ona sama obwołana została patronką misji.
„Mała droga” do nieba
Kim była ta niezwykła dziewczyna? „Mała Tereska” przyszła na świat w Alençon, we francuskiej Normandii i była najmłodszym spośród dziewięciorga dzieci Ludwika i Zelii Martinów – głęboko wierzących francuskich katolików. Ludwik był zegarmistrzem, Zelia – koronczarką. Tereska miała niespełna pięć lat, kiedy Zelia zmarła na raka piersi. Po śmierci żony Ludwik sprzedał zakład i wraz z córkami przeniósł się do Lisieux.
Jako 10-latka Tereska zachorowała na bliżej nieokreśloną chorobę nerwową. Wyzdrowiała wtedy za przyczyną Matki Bożej Zwycięskiej.
Cztery lata później – w noc Bożego Narodzenia 1886 roku – przeżyła duchową przemianę. „W święto Bożego Narodzenia dobry Bóg dokonał małego cudu. Pozwolił mi w jednej chwili dorosnąć. (…) sprawił, że stałam się silna i odważna. (…) Źródło moich łez wyschło i odtąd ledwie biło” – opisywała w Dziejach duszy.
Od tej chwili rozwój duchowy Tereski nabrał tempa. Wkrótce odkryła w sobie powołanie do życia zakonnego. Pragnęła modlić się, nawracać niewierzących i oddać życie za grzeszników, chciała zostać świętą i wstąpić do karmelu.
Przezwyciężając wszelkie przeciwności, w kwietniu 1888 roku Teresa Martin znalazła się za klasztorną klauzurą i niespełna rok później przywdziała habit.
W klasztorze spotkała się jednak z surowością i upokorzeniami, cierpiała fizycznie (m.in. z powodu zimna) i duchowo. Na domiar złego jej ukochany ojciec musiał zostać zamknięty w zakładzie dla umysłowo chorych.
W 1890 roku Tereska złożyła śluby wieczyste. Przyjęła imię Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. W klasztorze spędziła ostatnie dziewięć lat życia. Wypełniała je modlitwą i pracą, gorliwym pełnieniem posług na rzecz wspólnoty. Żarliwie modliła się za kapłanów, pomagała opiekunce nowicjatu, pisała wiersze i scenki teatralne. Na polecenie przełożonej napisała Dzieje duszy. Zaufanie i zawierzenie miłosiernemu Bogu, pokora i ubóstwo ducha stały się podstawą praktykowanej przez nią „małej drogi” do Boga – drogi „duchowego dziecięctwa”. Dążąc do świętości, postawiła na pierwszym miejscu miłość.
9 czerwca 1895 roku w uroczystość Najświętszej Trójcy złożyła samą siebie w całopalnej ofierze miłosiernej Miłości Bożej. Rok później zaczęła przeżywać kolejną „próbę wiary” – straciła pewność Bożej obecności, a nawet życia wiecznego, cierpiała duchowo, przeżywając wątpliwości wiary. Cierpienia te ofiarowała za niewierzących i grzeszników. Tego samego roku zachorowała na gruźlicę. Zmarła w uniesieniu 30 września 1897 roku, ze słowami „Mój Boże, kocham Cię” na ustach i z przedziwnym, nieziemskim uśmiechem na twarzy.
Umierający kleryk
Kiedy Tereska umierała, przekonanie o jej świętości było powszechne. Do jej oficjalnego potwierdzenia potrzebne były jednak cudowne uzdrowienia. Na potrzeby beatyfikacji i kanonizacji karmelitanki, z morza cudów „wyłowiono” kilka najbardziej spektakularnych i najlepiej udokumentowanych.
Pierwszy z nich wydarzył się dziewięć lat po śmierci „małej Tereski”. Francuz Karol Anne – kleryk z seminarium w Bayeux, chorował na „ostrą gruźlicę z krwotokami i ranami w płucach”. Początkowo – chociaż pluł już krwią – starał się ukrywać chorobę. Kiedy na skutek uporczywej gorączki po roku wreszcie poszedł do lekarza, jego stan był już ciężki. Młody człowiek był umierający – w obu płucach miał rozległe zmiany patologiczne. Rozpoczęto wówczas odmawianie nowenny do służebnicy Bożej Tereski z Lisieux, prosząc ją o uzdrowienie młodzieńca. Modlitwy nie odniosły jednak skutku. 2 września 1906 roku zainicjowano zatem kolejną nowennę, a zdesperowany chory owinął sobie wokół szyi torebkę zawierająca pukiel włosów siostry Tereski z Lisieux. Doznał wtedy intensywnego i bardzo obfitego krwotoku. „Nie przyszedłem do seminarium, żeby umierać! – krzyknął przestraszony. Przyszedłem pracować dla Boga! Musisz mnie uzdrowić!”2. Po chwili zasnął kurczowo ściskając w dłoni „relikwię”.
Kiedy się obudził – był już całkowicie zdrowy. Gorączka spadła, duszność ustąpiła, po ranie w płucach nie było śladu. Płuca były czyste – pozbawione jakichkolwiek zmian chorobowych. Lekarze nie ukrywali zdziwienia. Uzdrowiony seminarzysta spełnił później swoje wielkie pragnienie – został księdzem, by pracować dla Boga, a jedną ze swoich pierwszych mszy odprawił w intencji przyspieszenia beatyfikacji swojej niebiańskiej dobrodziejki. 29 kwietnia 1923 roku w Rzymie wziął potem udział w tej podniosłej uroczystości.
Była prawie umierająca
Drugim cudem beatyfikacyjnym było uzdrowienie siostry Ludwiki od Świętego Germana ze Zgromadzenia Córek Krzyża Świętej w Ustaritz – baskijskiej miejscowości leżącej we francuskich Pirenejach.
Zakonnica od kilku lat cierpiała z powodu wrzodu żołądka. Jej stan zdrowia z roku na rok się pogarszał – odczuwała uporczywe bóle głowy i bóle żołądka, często wymiotowała, także krwią. W połowie 1915 roku już myślała, że umiera – przyjęła nawet wiatyk i sakrament namaszczenia chorych. Rozpoczęta wtedy nowenna do Tereski z Lisieux o zdrowie dla niej nie odniosła pożądanego skutku. Siostra wprawdzie nie umarła, ale wciąż była chora i cierpiąca.
Rok później na początku września 1916 roku – wciąż czując się źle – ponowiła odmawianie nowenny do służebnicy Bożej siostry Teresy z Lisieux, „a łącząc cierpienie z modlitwą, podwoiła swą ufność w jej wstawiennictwo”. I wtedy – jak opisywano w „Pluie de Roses, VII” – „w nocy, 10 września, przyszła do niej siostra Teresa od Dzieciątka Jezus i, powiedziawszy: «Bądź mężną – obiecuję ci, że wkrótce wyzdrowiejesz», zniknęła. Rano trzy zakonnice, które spały z chorą w infirmerji, zdumiały się, znajdując wkoło jej łóżka listki róż rozmaitych kolorów…”3.
Nie od razu jednak wyzdrowiała. Ba! Było z nią coraz gorzej. „Straszny atak bólu, przewyższający wszystkie dawniejsze swoją gwałtownością, rozpoczął się 17 września i trwał blisko tydzień; nieustanne wymioty z krwią wycieńczyły chorą tak, że już była prawie umierająca, a 21 o 8 wieczór zemdlała po gwałtownym krwotoku – zdawało się, że kończy; była to jednakże chwila spełnienia się cudu” – opisywano.
Doszedłszy do siebie po omdleniu, zakonnica zasnęła, a kiedy wstała następnego ranka, poczuła, że jest… całkowicie zdrowa i nic jej już nie boli.
Mogła natychmiast dołączyć do pozostałych sióstr, uczestniczyć we wszystkich pracach podejmowanych przez swoją wspólnotę i znów pełnić rolę nauczycielki małych dzieci. Prześwietlenie, jakie później zrobiono, potwierdziło fakt uzdrowienia.
„Cudowna” droga do świętości
Świętość małej Tereski potwierdziły dwa inne cuda. Wydarzyły się one w 1923 roku we włoskiej Parmie i we francuskim Lisieux.
Włoszka Gabriela Trimusi miała 23 lata, kiedy wstąpiła do Zgromadzeni roku Małych Córek Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w Parmie. Pod koniec lutego 1913 roku zaczęła odczuwać nasilające się bóle w lewym kolanie. Prawdopodobną ich przyczyną był praktykowany przez nią w młodości zwyczaj łamania na kolanie patyków na ognisko. W ten sposób osłabiła, a może nawet uszkodziła staw kolanowy, w co – zdaniem lekarzy – wdała się później infekcja natury gruźliczej.
Kilka lat leczenia nie przyniosło poprawy, a co więcej, lekarze uważali, że gruźlica kości zaatakowała również kręgosłup i kazali nosić siostrze żelazny gorset. Bardzo cierpiała. Niknęła w oczach.
Kiedy wszystkie leki i terapie zawiodły – w połowie czerwca 1923 roku – siostra Gabriela włączyła się w odmawianie nowenny ku czci bł. Teresy od Dzieciątka Jezus w intencji chorych sióstr ze Zgromadzenia. Gabriela miała jednak bardziej na uwadze zdrowie innych sióstr niż swoje własne. Zakończenie nowenny zbiegło się wtedy z zakończeniem triduum odprawianego w sąsiednim kościele Karmelitów. Kilka sióstr – w tym s. Trimusi – uzyskało pozwolenie, aby uczestniczyć w kończącym triduum nabożeństwie. Po powrocie siostra – wciąż czując bóle – poszła do przełożonej. „Matko, mała święta nie pozazdrościła mi mojego gorsetu”4 – zwierzyła się. „To nic nie szkodzi. Módl się i ufaj” – odpowiedziała matka.
„Poszłam zaraz do kaplicy na adorację i tam, nie zwracając na to uwagi, uklękłam na oba kolana, czego od dziesięciu lat robić nie mogłam, lecz trzy razy z rzędu uczułam znów w krzyżu silny ból i równocześnie naglącą ochotę, ażeby zdjąć gorset – relacjonowała zakonnica Chciałam czekać jeszcze, lecz po kolacji jakiś głos wewnętrzny, nieprzezwyciężony mówił mi: „Idź, zdejm gorset, jesteś uzdrowiona!». Wtedy opowiedziałam kilku Siostrom o tej chęci, jaką odczuwałam, lecz jedna z nich zawołała: «A jak siostra potem upadnie?», gdyż wszyscy wiedzieli, że bez mojego pancerza ani chwili stać nie mogłam. Mimo to poszłam do sypialni i zdjęłam gorset… byłam zupełnie uzdrowiona i zeszłam w jednej chwili po schodach, trzymając w ręce gorset, który pokazałam moim towarzyszkom z okrzykami radości i wdzięczności”.
Lekarze badający tę sprawę ustalili później, że ból w kolanie był spowodowany chronicznym zapaleniem błony maziowej stawu (arthrosynovitis), a kłopoty z kręgosłupem – chronicznym zapaleniem stawów kręgosłupa (spondylitis). Te dwie choroby były wtedy medycznie nieuleczalne. Jedynym lekarzem, który mógł definitywnie wyleczyć siostrę Gabrielę, był sam Bóg. I to zrobił.
Drugiego cudu doznała 27-letnia Belgijka Maria Pellemans. W październiku 1919 roku zachorowała na gruźlicę płuc, która w krótkim czasie rozprzestrzeniła się na żołądek i jelita. Leczyła się początkowo w domu, a potem roku sanatorium La Hulpe. W lutym 1923 roku jej stan był tak zły, że lekarze nie dawali jej już szans na przeżycie. Spowiednik dziewczyny poradził jej wtedy, by udała się z pielgrzymką do Lisieux. „Zobaczy pani, siostra Teresa uzdrowi panią” – zapewniał, ale dziewczyna uśmiechała się tylko na to pobożne życzenie. Sądziła, że Bóg chciał ją uświęcić przez cierpienie. Posłuchała jednak i w ostatnich dniach marca tego samego roku przybyła z pielgrzymką do grobu bł. Teresy w Lisieux, by wziąć udział w uroczystościach przeniesienia relikwii błogosławionej.
Podróż wyczerpała Marię doszczętnie. Jej stan bardzo się pogorszył. „Po przyjęciu Komunji Świętej w kościele Karmelitanek panna Pellemans dostała tak silnych boleści, że myślała, iż umiera i przez pół godziny leżała nieprzytomna”5 – opisywano.
W Lisieux odżyło dawne pragnienie dziewczyny, by – wzorem małej Tereski – zostać karmelitanką. Postanowiła – mimo wszystko prosić o zdrowie, które umożliwiło by jej realizację ewidentnego powołania.
Następnego dnia na prośbę Marii zaprowadzono ją na miejski cmentarz – na grób siostry Teresy. „Znajdowała się tam zaledwie chwil kilka gdy, jak sama mówi, przeniknęło ją uczucie nieziemskie, błogie; zdawało jej się, że jest na innym świecie, pogrążona w oceanie pokoju. Minęła godzina w tym stanie graniczącym z zachwyceniem. Gdy przyszła do siebie, pomyślała: «Z pewnością jestem uzdrowiona!». Rzeczywiście, nie odczuwała już żadnych boleści” – pisano na temat tego cudu w wydanej na początku XX w. książeczce Cuda i łaski św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
W taki to właśnie cudowny sposób po 14 latach cierpień Maria Pellemans nagle i niespodziewanie odzyskała pełnię zdrowia, a niespełna rok później uszczęśliwiona wstąpiła do karmelu w Belgii.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1. Fragmenty oryginalnego opisu nawrócenia Aleksandra J. Granta za: Cuda i łaski św. Teresy od Dzieciątka Jezus, nakładem Karmelu Poznańskiego, Poznań 1928, s. 63–67.
2. Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Karola Anne za: tamże, s. 118–121.
3. Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia siostry Ludwiki od Świętego Germana za: tamże, s. 122–125.
4. Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Gabrieli Trimusi, za: tamże, s. 130–133.
5. Fragmenty oryginalnego opisu uzdrowienia Marii Pellemans, za: tamże, s. 126–128.